Doprowadzenie sportowca ze światowego topu przed oblicze sądu to spore wyzwanie – armia doskonale opłacanych prawników ma tysiąc sposób na bezbolesne wyjście z sytuacji, tym bardziej, że klient nie szczędzi też nigdy grosza na zawieranie ugody z oskarżycielami czy pokrzywdzonymi. Postawienie zarzutów i przeciągnięcie przez całe postępowanie – to już naprawdę wyczyn. A wyrok, w dodatku tak surowy, jak prawie dekada za kratami, to już absolutny unikat. Dlatego dziś tematem dnia bez wątpienia pozostaje wyrok mediolańskiego sądu dla Robinho. Brazylijski piłkarz w pierwszej instancji usłyszał od sędziego: 9 lat więzienia.
Poza najgłośniejszymi sprawami OJ Simpsona, Oscara Pistoriusa czy Lawrence’a Phillipsa – zazwyczaj kończy się w podobny sposób, głośnymi nagłówkami przy stawianiu zarzutów i bardzo cichymi ugodami zawieranymi w zaciszu gabinetów kancelarii adwokackich. Dobre przykłady to choćby Marcos Alonso z Chelsea, który spowodował w 2011 roku wypadek samochodowy, w którym zginęła młoda dziewczyna, czy Patrick Kluivert, sprawca kraksy, w której śmierć poniósł 56-latek.
Teraz może być jednak inaczej. Robinho bowiem wpadł nie po raz pierwszy, oskarżonych jest kilku, a poszkodowana po prawie pięciu latach od feralnej nocy w jednym z mediolańskich klubów nadal nie zdecydowała się na jakiekolwiek ugody. 9 lat to surowa kara, ale i czyn jest wyjątkowo haniebny. Chodzi o dokonany 22 stycznia 2013 roku zbiorowy gwałt na wówczas 22-letniej obywatelce Albanii. Włoskie media nie mają wątpliwości, że to był zwykły gwałt. Nie żadne “bo ona się zgadzała”, nie żadne “chce wykorzystać, że jestem bogatym piłkarzem”. Nie w sytuacji, gdy to gwałt zbiorowy, nie w sytuacji, gdy całość dzieje się w nocnym klubie. Razem z Robinho skazano pięciu innych mężczyzn, a tego typu wyroków nie wydaje się na podstawie niepotwierdzonych poszlak.
Sytuacja jest tym bardziej bulwersująca, że Robinho od 2009 roku był w związku małżeńskim, w momencie gwałtu jego synowie mieli 6 i 2 lata. W dodatku już w 2009 raz zarzucano mu gwałt w podobnej sytuacji – po imprezie w Leeds za czasów gry dla Manchesteru City. Wówczas oczyszczono go z zarzutów, w towarzystwie ckliwych przemów o ciężko pracującym i rodzinnym facecie.
Co nas martwi? To, że to dopiero pierwsza instancja. Jak podaje choćby Polska Times – włoski system prawny tworzy kilka dróg odwoławczych i można być pewnym, że reprezentanci zawodnika skorzystają z każdej z nich. Sami chcielibyśmy wierzyć, że to nieporozumienie, że Robinho jest niewinny, że ten sympatyczny chłopak, który miał być nowym Ronaldo po prostu znalazł się w złym czasie i w złym miejscu. Ale przebieg jego kariery, zjazdy do Brazylii jeszcze przed trzydziestką, wyjazd do Chin niedługo później, wreszcie rozczarowania nawet w rodzimej lidze (9 goli w 35 meczach w tym sezonie…) wydają się potwierdzać, że za talentem nie nadążyła cała reszta. Narzekania w kolejnych klubach na stosunek Robinho do ciężkiej pracy też nie pomagają w uwierzeniu, że ten gość po prostu zgubił się w dyskotece.
Wyjścia, które by nas satysfakcjonowały są dwa – albo uniewinnienie, jeśli okaże się, że faktycznie znalazł się tam przypadkiem, albo zgnicie za kratami, dotkliwa kara wymierzona jak najszybciej i trwająca jak najdłużej. Zasłużona ohydnym czynem i stanowiąca odstraszający przypadek dla wszystkich sportowców ze świecznika przekonanych o tym, że wolno im więcej.