Reklama

Mecz, który przeszedł do historii Champions League – Borussia 8, Legia 4

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2017, 09:24 • 4 min czytania 44 komentarzy

Czasami w kartkach z kalendarza cofamy się do czasów, w których Anglicy wymyśli kopanie jelita cielęcego, a czasem – tak jak dziś – do przypadków znacznie świeższych, bo ledwie sprzed roku. Co nie znaczy jednak, że nie poruszymy tu tematów historycznych. Otóż dokładnie 22 listopada 2016 roku Legia Warszawa pobiła rekord wszech czasów w Lidze Mistrzów, bo zagrała w meczu, w którym padło 12 goli. Albo inaczej, to Borussia pobiła ten rekord Legią. Co nie zmienia faktu, że wbicie 4 bramek na Signal Iduna Park z pewnością jakąś sztuką było.

Mecz, który przeszedł do historii Champions League – Borussia 8, Legia 4

Przypomnijmy sobie ten spektakl. Zanim Steeven Langil zdążył opierdolić pierwsze skrzydełko z KFC i zanim jego wieczór zaprowadził go do wspólnego szczekania z własnym psem, Alexandar Prijović strzelił pierwszego gola wywołując w Dortmundzie prawdziwą konsternację. To już nie była ta Legią z wypiętą dupą od 0:6 w pierwszym meczu, ale bardziej ta nieobliczalna od remisu 3:3 z Realem. Vadis przepchnął się na skrzydle, poszukał w polu karnym Serba ze szwajcarskim paszportem, a ten pięknym zewniakiem zmieścił piłkę w bramce. I przez przepiękne siedem minut Legia prężyła muskuły na boisku Borussii, wywołując u lokalnych kibiców nieprzyjemne odczucia.

Wtedy jednak nastąpiły być może najtrudniejsze cztery minuty w całej historii warszawskiego klubu, w których rywale trzy razy trafili do siatki, a konkretnie dwa razy zrobił to Kagawa, a raz Sahin. Przy pierwszej i trzeciej bramce znacznie lepiej zachować mógł się Cierzniak, który tego wieczora dostał swój czas między słupkami od Jacka Magiery. Gdyby zamiast niego zagrał Malarz, który po następnym meczu Legii trafił do jedenastki kolejki Ligi Mistrzów, być może cały wieczór potoczyłby się inaczej, i być może w zupełnie inny sposób trwale zapisałby się w historii klubu. Stało się jednak inaczej, Cierzniak nie miał swojego dnia, a nie mieć swojego dnia na Borussii… No, to musi boleć.

Co prawda chwilę później po kolejnym strzale Prijovicia Legia złapała kontakt, ale zaraz dwa kolejne ciosy wyprowadzili Dembele i Reus, a wynik do przerwy brzmiał 5:2. Po zmianie stron wolna amerykanka trwała dalej. Najpierw szóstego gola dołożył Reus, po chwili na jego trafienie odpowiedział Kucharczyk. Jako że szalona wymiana zdawała się nie mieć końca, kolejnego gola dla gospodarzy dorzucił Passlack, odpowiedział na niego Nikolić, a strzelanie zakończył Rzeźniczak – niestety trafiając do własnej bramki. Tablica wyświetlała 8:4, co wszystkich wprawiło w osłupienie, ale najbardziej obrońców – tych z Dortmundu, no i oczywiście tych z Warszawy.

Wydaje mi się, że z Borussią zagraliśmy trochę zbyt radosny futbol, taki podwórkowy. Poszliśmy na wymianę ciosów, której praktycznie nie mieliśmy szans wygrać. Jasne mogliśmy strzelić nawet 6 goli, ale mogliśmy też stracić 12. Nie wiem. Może dla kibiców to fajne mecze, ale ja chodziłem struty, to we mnie siedziało. Nie jestem przyzwyczajony do tracenia tylu bramek i uwierzcie mi, zawsze będę wkurzony po takich spotkaniach, niezależnie od okoliczności – mówił później na naszych łamach Michał Pazdan.

Reklama

A my, niejako na pocieszenie, napisaliśmy tak: Nie bez znaczenia są tu proporcje. Oglądaliśmy wiele spotkań zakończonych 4:0, w których przegrany był kompletnie bezradny. Natomiast odgryzienie się rywalowi czterema golami (a przecież była też poprzeczka i niesłusznie niegwizdnięta jedenastka) z pewnością nie świadczy o bezradności w ofensywie. Oglądaliśmy więc wymianę ciosów, w której jeden z przeciwników trafiał dwa razy częściej. Dla porównania, jakiś czas temu w Madrycie Legia przegrała z rywalem, który trafiał aż pięć razy częściej. Abstrahując już od wczorajszego meczu – im wyższy wynik przy czterobramkowej różnicy, tym lepiej świadczy o przegranych. Pomyślmy abstrakcyjnie – czy przy 12:8 można mówić o pogromie? A przy 20:16? No i co ze 104:100?

Rekord Ligi Mistrzów i nieprawdopodobna historia. W całej debacie, czy była to mniej, czy bardziej kompromitująca porażka, najsmutniejsze jest jednak coś innego. Dziś rozprawiamy o meczu sprzed roku jak o prehistorii i czymś, co właściwie nie miało prawa się wydarzyć. Legia w Lidze Mistrzów? Dziś ponownie brzmi to jak mocno naciągana fikcja. A temat porażki w Dortmundzie najprościej zamknąć w ten sposób – tamta “kompromitacja” nijak się miała do prawdziwych kompromitacji, jakich Legia zaznała później w Astanie i Tyraspolu.

Najnowsze

Komentarze

44 komentarzy

Loading...