Grigor Dimitrov właśnie z buciorami wszedł w świat wielkiego tenisa. 26-letni zawodnik nie przejął się faktem, że debiutował w kończącym sezon turnieju masters. Jak gdyby nigdy nic wygrał całą imprezę, kasując 2,5 miliona dolarów. Od dziś jest trzecim tenisistą rankingu ATP i zdecydowanie najbardziej znanym Bułgarem na świecie.
Andrzej Kostyra, szef sportu w „Super Expressie”, przez lata stosował tak zwany test pętli. Pod redakcją znajdowała się pętla autobusowa. Kiedy pojawiała się wątpliwość, czy ktoś jest wystarczająco znany, by o nim pisać, Kostyra wysyłał któregoś ze stażystów na dół z zadaniem, by zrobił szybką ankietę wśród osób przypadkowo spotkanych na przystanku. Nie czarujmy się, Bułgaria w teście pętli nie miałaby żadnych szans. No bo, tak zupełnie szczerze, kojarzycie jakichkolwiek współczesnych sportowców z kraju nad Morzem Czarnym? A przecież Bułgarów jest 7 milionów, więc ktoś powinien się znaleźć, tak? Otóż nie. Z takich igrzysk w Rio przywieźli zaledwie trzy medale, jeden srebrny i dwa brązowe, w Londynie było podobnie. Może sporty zimowe? Zapomnijcie. Ostatni medal Bułgaria zdobyła w Turynie, 12 lat temu…
Bułgarski Albert Sosnowski sportowcem roku
To teraz konia z rzędem temu, kto kojarzy więcej niż dwa, trzy nazwiska z listy ostatnich 10 zwycięzców plebiscytu na sportowca roku w Bułgarii: Mirela Demireva, Gabriela Petrova, Grigor Dimitrov, Ivo Angelov, Kubrat Pulev, Stanka Zlateva, Detelin Dalakliev, Rumyana Neykova, Albena Denkova i Maxim Stavijski? Ktoś, coś? Pulev, dobry bokser wagi ciężkiej, z 26 walk przegrał tylko z Władymirem Kliczką. Demireva, wicemistrzyni olimpijska w skoku wzwyż. Stavijski i Denkova, pierwsi bułgarscy mistrzowie świata w łyżwiarstwie figurowym. To mniej więcej tak, jakbyśmy łudzili się, że ktoś w Bułgarii kojarzy Mariusza Wacha, albo Damiana Janikowskiego. Może dla fanatyka poszczególnych dyscyplin to znane nazwiska. Dla niedzielnego kibica lista najlepszych bułgarskich sportowców wygląda tak: 2016 – anonim, 2015 – anonim, 2014 – coś kojarzę, 2013 – anonim, i tak dalej. O mizerii niech świadczy zwycięstwo Kubrata Puleva w 2012 roku. Za co? Za zdobycie mistrzostwa Europy w boksie. Wyobrażacie sobie triumf w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” Alberta Sosnowskiego, w dodatku w roku olimpijskim? No bez żartów, z całą sympatią dla „Dragona”…
Szarapowa, Serena i dziewczyna Hamiltona
Teraz wreszcie Bułgarzy mają swoją super gwiazdę. Co istotne, Grigor Dimitrov sukcesy odnosi nie tylko na korcie. To także jeden z największych playboyów w środowisku tenisistów, a musicie wiedzieć, że konkurencja w tej kategorii jest naprawdę mocna. Przystojny brunet przez kilka lat spotykał się z Marią Szarapową. Więcej niż tylko wspólny zawód łączyło go także z Sereną Williams. Teraz jego partnerką jest z kolei z Nicole Scherzinger. Kto to? Była wokalistka Pussycat Dolls, jurorka w X-Factor, a wcześniej przez osiem lat dziewczyna Lewisa Hamiltona, mistrza Formuły 1. Co ciekawe, od obu panów znacznie starsza – od kierowcy o 7 lat, od tenisisty aż o 13.
Wygląda na to, że ta znajomość to nie przelotny romans, tylko coś poważniejszego. Związek trwa już prawie dwa lata i to właśnie ukochanej dziękował Grigor, odbierając trofeum za zwycięstwo w turnieju Masters. Co ona na to? Nie wiadomo, bo… nie było jej w O2 Arena! W tym samym czasie sędziowała w X-Factor i nie widziała, jak jej chłopak został pierwszym od 19 lat debiutantem, który zwyciężył w kończącej sezon imprezie.
Baby Fed łamie rakiety
Londyn to zresztą szczególne miejsce dla Dimitrova. To tam wygrał swój pierwszy juniorski turniej wielkoszlemowy, nie tracąc zresztą seta. Powtórzył w ten sposób osiągnięcie Rogera Federera. Z racji podobnego stylu gry, już we wczesnym etapie kariery otrzymał przydomek „Baby Fed”. Póki co, do słynnego Szwajcara jeszcze mu daleko. Nie wygrał ani jednego turnieju wielkoszlemowego, ba, nie był nawet w finale. Jak na razie jego największym sukcesem, oprócz oczywiście wczorajszego zwycięstwa, jest półfinał tegorocznego Australian Open, w którym przegrał po niezwykle zaciętych pięciu setach z Rafą Nadalem.
Trudno nie zauważyć, że kończący się powoli rok był zdecydowanie przełomowy dla Dimitrova. Po świetnym 2014, kiedy osiągnął półfinał Wimbledonu, wygrał trzy turnieje i po raz pierwszy w karierze awansował do najlepszej 10 rankingu, przyszedł zjazd. Słaby 2015 rok zakończył na 28. miejscu na liście ATP, w połowie następnego sezonu dojechał nawet do 40. pozycji. Dawała znać o sobie jego gorąca głowa, ewidentnie nie potrafił sobie poradzić z problemami. W Stambule tak się wściekł, kiedy nie wykorzystał wielkiej przewagi w meczu z Diego Schwartzmanem, że połamał dwie rakiety. Mimo upomnień sędziego, wcale się nie uspokoił. Rozwalił w drobny mak trzecią, co skończyło się dyskwalifikacją.
Problem był poważniejszy, bo leżał w głowie Bułgara. Jak poważny? Na tyle, że przez kolejne półtora miesiąca, w pięciu kolejnych turniejach, w tym Roland Garros, zaliczył pięć porażek w pierwszych rundach! Przełamał się dopiero na ukochanym Wimbledonie, gdzie dotarł do 3. rundy. I choć zaliczył gładką porażkę z Marinem Ciliciem już w 1. rundzie igrzysk w Rio, to drugą połowę roku i tak miał bardzo dobrą. Półfinał w Cincinnati, 4. runda w US Open, półfinał w Chengdu, finał w Pekinie, półfinał w Sztokholmie. Rok zakończył na 17. pozycji. Gdyby ktoś mu wtedy powiedział o wygranym turnieju Masters, pewnie postukałby się w czoło. Ba, przecież nawet w połowie października 2017 nie był jeszcze pewny udziału w imprezie dla 8 najlepszych zawodników sezonu. Ale kiedy już awansował, nie miał sobie równych. Wygrał trzy mecze w grupie, potem półfinał i finał. Jasne, miał trochę szczęścia w losowaniu. W drodze po triumf nie musiał wygrać ani z Nadalem, ani z Federerem. Wystarczyło ograć Thiema, Bustę, Socka i dwa razy Goffina.
Ostra nagonka na Grigora
– Myślicie, że ja tego nie widzę, ale to nieprawda. Widzę, że jest na sali jedna flaga Belgii i 50 czy 100 Bułgarii. To dla mnie bardzo ważne – mówił po najważniejszym zwycięstwie w karierze Dimirtov, uderzając w patriotyczne tony. Z rodakami miał zresztą trochę pod górkę, coś jak Jerzy Janowicz, który najpierw błysnął na korcie, ale zawsze potem coś chlapnął.
– W Bułgarii jakiś czas temu była straszna nagonka na Grigora. Podpadł, bo powiedział, że nie zamierza zagrać w turnieju w Sofii, a ludzie oczekiwali, że zawsze tam przyjedzie. Bułgarzy mieli też pretensje, że rzadko mówi w ojczystym języku, w dodatku z bardzo silnym akcentem, a na Facebooku pisze głównie po angielsku – mówi nam Daniel Stoimenov, bułgarski dziennikarz tenisowy, który oglądał triumf rodaka na żywo w Londynie. – Teraz to się zmieniło w jednej chwili. To znaczy, Grigor dalej nie mówi, jak Bułgar, ale po zwycięstwie nad Goffinem na fanpejdżu pisał podziękowania po bułgarsku.
A w ojczyźnie nowego mistrza Mastersa zapanowało istne szaleństwo. Trudno się zresztą dziwić, biorąc pod uwagę bardzo małą dawkę sportowych sukcesów. Dziś premier i ministrowie, zamiast na posiedzenie rządu, poszli pograć w tenisa. Telewizje i gazety nie mówią praktycznie o niczym innym, kraj ogarnęła zbiorowa Dimitromania. A propos telewizji, finał turnieju Masters z udziałem Bułgara spowodował trzęsienie ziemi i wydarzenie, jakie nieczęsto można zaobserwować w relacjach pomiędzy stacjami telewizyjnymi. Transmisje z Londynu wykupiła kodowana stacja z ograniczonym zasięgiem. Kiedy Dimitrov zameldował się w meczu o tytuł, jej dyrekcja postanowiła przekazać sygnał do otwartej telewizji publicznej. Wieczorne wiadomości potrwały kilka minut, zamiast pół godziny, a potem większość Bułgarów oglądała mecz tenisowy, po którym ogarnęło ich masowe poczucie dumy. Do tego stopnia, że dziś zamiast „dobro utro”, czyli dzień dobry, ludzie na ulicy mówią sobie „Grigord”, co jest połączeniem słowa „gord”, czyli dumny i imienia Grigor.
Nawiązania do Stoiczkowa
– Bez wątpienia Grigor jest teraz sportową gwiazdą numer jeden w Bułgarii i nie ma innej możliwości niż jego zwycięstwo w plebiscycie na sportowca roku. Ale czy jest gwiazdą takiego formatu, jak Robert Lewandowski w Polsce? Zdecydowanie nie, taki status u nas jest zarezerwowany dla Christo Stoiczkova – dodaje Stoimenov. – Do reprezentacji z 1994 roku jest teraz zresztą mnóstwo porównań. Media mówią, że po 23 latach od wspaniałego mundialu w USA, wreszcie mamy wielki, światowy sukces. I że wtedy było czwarte miejsce, a teraz Grigor jest trzeci w rankingu.
Co zrozumiałe po spektakularnym sukcesie, rodacy Grigora szybko nabierają apetytu na więcej. Póki co jest on pierwszym Bułgarem, który wygrał turniej ATP, pierwszym w TOP 10, teraz w TOP 3 i oczywiście pierwszym uczestnikiem, a później mistrzem Mastersa ze swojego kraju. Teraz od Sofii, przez Płowdiw, aż do rodzinnego Haskova pod turecką granicą, padają pytania o przyszłość Dimitrova. I znacznie częściej niż „czy wygra kiedyś turniej wielkoszlemowy”, pada „kiedy to zrobi”. Bo też trzeba przyznać, że argumentów nie brakuje. Bułgar ma 26 lat i to do niego należy przyszłość tenisa, a nie do starszego o 5 lat Rafy Nadala, czy o 10 Rogera Federera.
Głowa wreszcie na miejscu
W Londynie pokazał to, czego brakowało mu wcześniej w najważniejszych momentach: odporność psychiczną. Nie przypominał w niczym tego gracza, który masakrując rakiety pracował na dyskwalifikację, ani tego, który kilka lat wcześniej odepchnął sędziego podczas turnieju w Sztokholmie. Był chłodny, opanowany, skoncentrowany na celu. Już nie był niedojrzałym „Baby Fedem”, tylko gotowym do wygrywania największych imprez dorosłym Grishą.
– Z odpowiednim nastawieniem psychicznym, odpowiednimi ludźmi i właściwym wsparciem takie rzeczy się zdarzają. To zwycięstwo sprawia, że jestem jeszcze bardziej skupiony i podekscytowany moją pracą i tym, co przede mną – mówił w Londynie. – To dla mnie świetna baza, na której mogę budować moje nastawienie na przyszły sezon. Teraz czeka mnie wspaniały okres przygotowawczy i nowe wyzwania. Wiem, co muszę zrobić, by było dobrze.
Na koniec smutna ciekawostka. W tym roku Grigor Dimitrov trzy razy mierzył się z Jerzym Janowiczem, z którym regularnie gra od juniora. Panowie są niemal w tym samym wieku. Raz wygrał Bułgar po trzech zaciętych setach w Sofii (4:6, 6:3, 7:5), w czerwcu w Stuttgarcie lepszy był łodzianin (7:6, 6:3). Ostatnio, w połowie października w Sztokholmie, Polak przegrał 5:7, 6:7, w tie-breaku 5-7. Inaczej mówiąc: miesiąc temu Janowicza i Dimitrova dzieliło kilka piłek. Dziś dzieli ich tytuł mistrza turnieju Masters i 118 miejsc w rankingu. To cenna lekcja dla Jurka: uporządkowanie problemów z gorącą głową może zdziałać cuda…
JAN CIOSEK