„Rosyjskie nazwisko zmieniłem na niemieckie. W szkole… po prostu lałem w gębę”

redakcja

Autor:redakcja

09 listopada 2012, 01:22 • 9 min czytania

Jego ojciec pochodzi z głębokiej Syberii. Matka z Uzbekistanu. Ł»ona jest w połowie Rosjanką, w połowie Koreanką. On sam zaś urodził się na terenie dawnego Związku Radzieckiego Od dwudziestu lat mieszka za naszą zachodnią granicą, choć w międzyczasie jeszcze sześciokrotnie zmieniał miejsce pobytu i kluby, w których występował. W najbliższym czasie ma nadzieję zadebiutować w… Pucharze Azji. Powód? Jakże prosty. Nowopawłowka, z której pochodzi, należy dziś do Kirgistanu. Nadążacie? Jeśli tak, poznajcie Edgara Bernhardta – jeden z najnowszych nabytków Cracovii. Piłkarza, pomocnika, ale przede wszystkim człowieka, którego zawikłana historia życia przykrywa wszystkie dotychczasowe sportowe osiągnięcia.

„Rosyjskie nazwisko zmieniłem na niemieckie. W szkole… po prostu lałem w gębę”
Reklama

FUTBOL W CZTERDZIESTU STOPNIACH ZIMNA

Do Krakowa trafił z fińskiej ekstraklasy, gdzie występował w FC Lahti i Vaasan Palloseura.

Reklama

– Miałem oferty, mogłem zostać jeszcze dwa, trzy lata, ale nie wyobrażałem sobie gry przez tyle czasu w miejscu, gdzie przez siedem miesięcy w roku panuje zima. Gdzie sportem numer jeden jest hokej, drugim… baseball, a futbol może piątym albo szóstym – mówi w rozmowie z Weszło.

Kiedy po raz pierwszy przyjechał do Finlandii pogoda zaskoczyła go, o dziwo, pozytywnie. – Dopiero po miesiącu się zaczęło. To była jakaś masakra. Na zewnątrz minus czterdzieści stopni i dwa metry śniegu. W jeden dzień spadło go tyle, ile w Niemczech widziałem przez dwa lata życia. O dziewiątej rano robiło się jasno, a już o piętnastej znowu było ciemno. Przez kilka miesięcy trenowaliśmy tylko w hali, bo na zewnątrz się nie dało.

– Zastanawiałem się, co mnie podkusiło. Moja żona chyba też tego nie rozumiała.

Już po roku w Vasaan szukał nowego klubu. Dzisiaj opowiada: – Mam dwadzieścia sześć lat. Grałem już w wielu miejscach. Czasem zmieniałem je sezon po sezonie, ale zawsze po to, by zrobić jakiś krok naprzód. Nagle jeden z menedżerów zapytał, czy nie chciałbym grać w Polsce…

SKORŁ»A NIE BYف ZAINTERESOWANY, NAWAفKA DEMOLOWAف SZATNIĘ

Był styczeń 2012 roku.

– Przez tydzień trenowałem z Górnikiem Zabrze. Dostałem wiadomość, że chcą, abym pojechał z nimi na obóz do Turcji – na kolejne trzy tygodnie. Powiedziałem: – dobra, ale najpierw propozycja kontraktu. Chcę wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Wyślijcie mi papiery.

– Nie wierzyłem działaczom. Rozmawiałem wcześniej z Adamem Marciniakiem i Paulem Thomikiem. Usłyszałem, że w tym klubie nie można ufać nikomu, że piłkarze nie dostają pieniędzy nawet przez trzy miesiące. Tymczasem przychodziły kolejne wiadomości: „czekamy na ciebie, bilety są zabukowane”, ale powiedziałem wprost: – Nie przylecę, dopóki nie złożycie przynajmniej propozycji kontraktu.

W Górniku ewidentnie był jakiś problem z pieniędzmi.

Nawałka chyba nawet mnie lubił. Chociaż to trochę dziwny facet. Bardzo miły w rozmowie, ale w szatni… Potrafi zmiażdżyć piłkarza w taki sposób, jakiego wcześniej nie widziałem. Jak tylko przyjechałem na testy, zaraz mnie pytali:

– Gadałeś już z trenerem?
– Tak, wydaje się w porządku.
– Poczekaj, jak zobaczysz go podczas treningu….

Mieli sto procent racji.

– Propozycji kontraktu ciągle jednak nie było. Powiedziałem, że nie mogę dłużej czekać. Nie będę jechał na trzytygodniowe testy w lutym, nie wiedząc na czym stoję, kiedy w większości krajów okno transferowe zamyka się już z końcem stycznia. W ten sposób temat upadłâ€¦

Nieco wcześniej, jesienią 2011 roku, Bernhardt pojawił się także na testach w Legii Warszawa. – Tym razem chyba nie pasowałem trenerowi – mówi. – Nie wiem tego na pewno, ale on nawet ze mną nie gadał. Widziałem w internecie kilka wywiadów z dyrektorem sportowym i drugim trenerem, przez których byłem chwalony, ale pierwszy szkoleniowiec – Skorża – chyba nie był mną zainteresowany. Zresztą, on nawet na treningi przychodził pół godziny później niż pozostali. Ćwiczenia prowadzili asystenci. On tylko po cichu wszystko analizował.

– Zagrałem w jednym sparingu, w którym nie miałem prawa się pokazać. Wygraliśmy 11:1. Rywal był bardzo słaby, strzelaliśmy gole przebiegając pół boiska. Po tym wróciłem do domu.

DOM – TO TEŁ» SKOMPLIKOWANE

„Edi” od dawna mieszka w Niemczech, choć o Niemcach ma nie najlepsze zdanie.

Opowiada dalej: – Moi rodzice żyli kiedyś na Syberii, ale tam człowiek żyje bardziej jak… zwierzę. Mama nieraz mi powtarzała: – W Niemczech, kiedy chcesz wziąć prysznic, po prostu bierzesz prysznic. Kiedy chciałeś to zrobić na Syberii, musiałeś najpierw kilka razy pójść po wodę – dwa kilometry w jedną stronę, a potem jeszcze ją samemu podgrzać i zrobić kąpiel dla wszystkich. Ł»eby pójść do toalety trzeba było najpierw wyjść z domu. Ł»eby zrobić pranie – pójść nad rzekę.

– Ja urodziłem się już w Nowopawłowce, w dzisiejszym Kirgistanie, choć zupełnie nie wyglądam jak miejscowi. Znacznie bliżej im do Turków – mówi dalej Bernhardt. – Do dziś mam z Nowopawłowki wiele wspomnień. Pamiętam ojca, który brał mnie na dwór i pokazywał, jak używać karabinu. Strzelał w niebo. Był wojskowym, jak większość facetów w tamtej okolicy, chociaż nigdy nie wyjeżdżał na misje za granicę.

Kiedy Bernhardt miał zaczynać szkołę, jego rodzina przeniosła się do Niemiec.

– Najtrudniej było się przestawić ojcu. Po roku powiedział: „wracamy”, ale mama zaprotestowała. To twardy facet, przywykły do trudnego życia i do miejsca, w którym się wychował. Przez kilka pierwszych lat w nowym miejscu niczego nie rozumiał. Do dziś nie chce słyszeć w domu języka niemieckiego. Czasem, kiedy rozmawiamy na Skype, a ja wrzucę jakieś inne słowo, wpada w nerwy: „co ty, do cholery, mówisz. Rozmawiaj ze mną po rosyjsku”.

TRUDNE DZIECIŁƒSTWO, CZYLI: KIEDYŚ NAZYWAفEM SIĘ WARABIJOW

Kariera Bernhardta nikogo nie powali na kolana. W Niemczech grał tylko w klubach z niższych lig.

– Między szesnastym a osiemnastym rokiem życia w juniorskiej Bundeslidze – dopowiada. – W pierwszej Bundeslidze gra się świetną piłkę, ale w niższych ligach nie potrafiłem odnaleźć się w stylu gry, w którym jest ciągła fizyczna walka. Miałem trenerów, którzy wprost mówili o mnie: „Jest za mały, nie da sobie rady”. Ogólnie, nigdy nie czułem się dobrze w Niemczech. Lubię Niemcy jako kraj, ale nie akceptuję mentalności większości jej mieszkańców. Ojciec twierdzi, że nie mają takiego respektu do ludzi, jaki on zna z Rosji, z dawnych czasów. Kiedy byliśmy dziećmi, siostra każdego dnia wracała ze szkoły z płaczem, bo inne dzieci miały jakiś problem z naszym pochodzeniem. Do tego stopnia, że rodzice postanowili zmienić nam nazwisko.

Kiedyś nazywałem się Warabijow.

– Całe moje dzieciństwo to jedna wielka walka. Ciągłe bójki. Trzy razy zmieniałem szkołę, bo nie akceptowałem tego, że nabijają się z tego, kim jestem i skąd pochodzę. Nie rozumiałem żartów z nazwiska i mojej rodziny. Myślałem sobie: „co za gówno, człowieku, opowiadasz?”, a potem waliłem gościa w gębę. Rodzice bez przerwy byli wzywani do szkoły. Miałem problemy, bo w końcu to ja byłem tym, który zawsze wszczynał bójkę. Ale nie robiłem tego bez powodu.

W Niemczech nie miałem dobrej renomy. W gazetach Bernhardt równał się bad boy. Co akurat bardzo dziwi, bo w Cracovii mówią, że nie mają w drużynie drugiego równie kontaktowego gościa.

– Kiedy miałem dwadzieścia lat, kilku skautów zaproponowało mi grę w Holandii – w Emmen, ale zagrałem tam tylko osiem meczów. Po kilku tygodniach okazało się, że trener nie wpuszcza mnie nawet w sparingach przed sezonem. Menedżer mówił: „poczekaj, może zmienią go na innego”. W końcu okazało się, że nikt mnie tam naprawdę nie chciał.

Agent wcisnął mnie do klubu.

KIERUNEK – SKANDYNAWIA

Po powrocie znów grał w słabych klubach. W VFL Osnabruck – najpierw w rezerwach, później zaledwie kilka spotkań w pierwszej drużynie. W sezonie 2009/2010 trafił do Wuppertaler SV Borussia, skąd wyjechał do Finlandii. – Po testach w Polsce miałem ofertę z Hansy Rostock, ale w tym samym czasie dostałem telefon z Lahti i uznałem, że zamiast grać w niemieckiej trzeciej lidze, lepiej występować w pierwszej w Finlandii – wyjaśnia.

– Fińska liga była od polskiej znacznie bardziej egzotyczna. Mam różne wspomnienia, ale z perspektywy czasu nie żałuję. Zrobiłem dzięki temu jakiś krok naprzód. Trzy razy grałem przeciw Jariemu Litmanenowi. Ma 41 lat, ciągle jest kontuzjowany, ale gdyby pozwolić mu grać w Cracovii, gdyby miał wsparcie i nie musiałby wiele biegać, pewnie dałby sobie radę.

O zapleczu polskiej ekstraklasy ma dość wyraziste zdanie…

– Wiele drużyn gra nieprzyjemny futbol. Brzydki dla oka. Chociażby Flota Świnoujście – lider tabeli, który w meczach z nami wyglądał dramatycznie. W jedenastu bronił się na własnej połowie, wybijając tylko długie piłki. To nie może się podobać, ale na razie, jak widać, się sprawdza. My też cholernie chcemy awansować, choć niektóre mecze – jak chociażby ten z Niecieczą – przebiegają tak, jakbyśmy nie chcieli wcale. Musimy tą słabość wyeliminować.

Kontynuuje: – Podoba mi się w Cracovii. Organizacyjnie to jest zespół z topu, ale nie wiem, jak długo tu zostanę. Wiele będzie zależeć od tego, co wydarzy się w najbliższych miesiącach. Czy uda nam się awansować, jaka będzie przyszłość trenera. Stawowy to świetny człowiek. W Finlandii byłby jednym z najlepszych szkoleniowców w kraju. Robi wszystko, żeby nas zmotywować. Nie dopuszcza, żeby cokolwiek złego działo się w szatni.

– Kiedyś, na przykład, miałem problem z pieniędzmi. Nieważne, chodziło tylko o datę płatności, ale poszedłem do trenera, a on zaraz wszystko załatwił.

„BUDZIK”, ROSYJSKA MAFIA I JEGO WفASNE FILMY

– Budzik, Ł»yto, Kosa, (Marcin Budziński, Mateusz Ł»ytko, Milos Kosanović), Adaś Marciniak – to naprawdę świetni gości. „Budzik” jest niesamowity. Niedawno zaczął kręcić własne, amatorskie filmy. Powiedział, że mam grać u niego człowieka rosyjskiej mafii. Innych chłopaków też zachęcał. Ma tych filmików masę na swoim komputerze. Nakręcił świetny materiał o Krakowie – mój ulubiony. O miejscach, w których nie ma gdzie uprawiać sportu, nie ma jak grać w piłkę. Jeździł samochodem po okolicy i filmował dzieciaki, które kopią jakieś butelki na osiedlach.

– Trudno opowiedzieć, trzeba to zobaczyć…

– Zresztą, gra też na pianinie, a nawet rapuje. Nie wiem, czy się przyzna, ale pisze własne kawałki i sam robi do nich bity.

KIEDYŚ? NA RAZIE NIE MA SفOWA „KIEDYŚ”. MOŁ»E… TAJLANDIA

Bernhardt bardzo szybko zaaklimatyzował się w Cracovii. W pierwszych meczach sezonu był jednym z najjaśniejszych punktów zespołu, jego motorem napędowym. Później nieco osłabł, ale w ostatniej kolejce jego bramka znowu dała „Pasom” zwycięstwo nad Sandecją. W sumie, jako pomocnik, ma cztery trafienia w czternastu występach.

Ma nadzieję, że niebawem otworzy kolejny rozdział kariery. Rozdział – reprezentacja.

– Chciałbym grać w kadrze Kirgistanu, choć na razie jest z tym pewien problem. Kirgistan dopuszcza posiadanie jednego paszportu, a ja mam jeszcze rosyjski i niemiecki. Kiedyś rodzice obawiali się, że jeśli nie przyjmę niemieckiego, będę musiał odbyć służbę wojskową w Rosji. Poza tym, niemieckie obywatelstwo ma również moja córka. Mam nadzieję, że uda się jakoś to załatwić i dostanę powołanie. Być może na mecze eliminacji Pucharu Azji 2014 – mówi.

Ma świadomość, że słabiutka kadra Kirgistanu to jego jedyna furtka. Na rosyjską i niemiecką nigdy nie będzie wystarczająco dobry. Karierę klubową również wolałby kontynuować w innym kraju niż w Niemczech. Mogłaby skusić go tylko atrakcyjna oferta finansowa. – Nie bardzo wyobrażam sobie, abym kiedyś, po zakończeniu kariery, chciał tam mieszkać na stałe.

– Gdzie w takim razie? Może w Tajlandii. W domku nad Oceanem. Jeśli będę miał dość pieniędzy.

Wysłuchał i spisał M.

Foto: SportoweFakty.pl / Maciej Kmita

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama