Gdy grali ze sobą na inaugurację ligi, nikt nie wyobrażał sobie wyniku, jaki ostatecznie padł w Poznaniu. 0:0 po rewelacyjnym występie Michała Gliwy. To, że remis jest wynikiem dla Lecha nie do przyjęcia, a także że bez doskonałej dyspozycji swojego bramkarza Sandecja nie ma co liczyć na korzystny wynik, pozostaje niezmienne i dziś. Lech zgubił w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt wiele ligowych punktów, a Sandecja od tamtej pory zbyt mało zagrożenia stwarzała z przodu, by miało być inaczej.
Jeszcze parę tygodni temu w Poznaniu wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Oczywiście po odsianiu wyników z Ligi Europy i Pucharu Polski, gdzie Kolejorzowi poszło w tym sezonie po prostu źle. Przed październikową przerwą na mecze reprezentacji lechici rozjechali u siebie Legię, zajmowali pozycję wicelidera z pięcioma punktami przewagi nad największym z ligowych rywali, za to zaledwie jedno „oczko” za pierwszym Górnikiem. Spotkanie z mistrzem Polski dawało całą masę powodów do optymizmu, bowiem Legia zwyczajnie nie była w stanie zagrozić poznaniakom na tyle, by w którymkolwiek momencie spotkania ci mieli się obawiać o wynik.
Tamten rezultat miał napędzić Kolejorza do kolejnych zwycięstw w drodze po odebranie prymatu pogrążonej w kryzysie sportowo-wizerunkowym Legii. Tymczasem poznaniacy od obicia mistrza nie wygrali ani razu. Punktowali w lidze gorzej od jedenastu innych ekip, a lepiej tylko od Pogoni i Sandecji.
Ich mecze były jednocześnie jednymi z najbardziej kuriozalnych w tamtym okresie. Weźmy spotkanie z Wisłą. Lech oddał 26 strzałów na bramkę, przeważał tak wyraźnie, że piłka w zasadzie nie pojawiała się na jego połowie. A jednak musiał ratować w ostatnich sekundach remis, bo absolutnie nic nie chciało wpaść.
Albo mecz z Lechią. Absolutny rollercoaster, który jednak mógł się dla Lecha skończyć happy endem. No bo skoro nawet Rakels zaliczył w nim asystę, w dodatku przy niezwykle istotnym golu na 3:2, dopełniającym comeback od 1:2, to znaczy że lechitom żarło. I zdechło, gdy Putnocky’ego pokonał… nie, nie żaden z rywali. Dilaver.
Limit pecha i wszelkich dziwnych okoliczności prowadzących do utraty punktów wydaje się więc być wyczerpany. Tylko czy piłkarze Sandecji, którzy przecież raz już Lecha zatrzymali, mają w tym temacie podobne zdanie? Albo raczej – czy podobne zdanie ma Michał Gliwa, bo zdaje się, że raz jeszcze od jego dyspozycji będzie w dużej mierze zależał kierunek wyniku. Trudno by było inaczej, skoro ze wszystkich ekstraklasowych ekip, to właśnie Sandecja stworzyła sobie najmniej dogodnych sytuacji do strzelenia bramki (xG = 14,75, 2. najgorsza Arka ma ten współczynnik wyższy aż o 2,41).
***
Uciec przed Pogonią. Oto główny cel zarówno Piasta, jak i Cracovii. Można założyć, że gorzej niż w ostatnich tygodniach pracy Macieja Skorży Portowcy grać już nie mogą. Że przełamanie w końcu musi przyjść. Szczególnie, że na papierze trochę jakości w tym zespole jest. Kwestia optymalnego wykorzystania przez Kostę Runjaicia „multiinstrumentalisty” Frączczaka, poukładania wszystkiego w głowie bujającego w obłokach Adama Gyurcso, wykrzesania pełni potencjału z bardzo solidnych ligowców jak Drygas, Delew, Fojut, Rapa, Nunes, Hołota, Murawski. Przede wszystkim – sprawienia, by zbieranina znów stała się zespołem. I z tą drużyną naprawdę będzie się dało co nieco ugrać.
Dlatego tak ważne i dla jednych, i dla drugich jest spotkanie o 15:30. Bo ten, kto wygra, pozostawi rywala jedynie ponad Portowcami. A by wygrać, trzeba przede wszystkim ustrzec się dopuszczania rywali do dogodnych sytuacji, co Cracovia robi najczęściej w całej lidze, patrząc na współczynnik xG rywali Pasów (24,66, najwyższy w ekstraklasie). Nie trzeba zresztą posługiwać się skomplikowanymi wzorami matematycznymi, by dostrzec, że defensywa jest od początku rozgrywek piętą achillesową dzisiejszych gości.
Jeszcze więcej bramek niż Cracovia traci jednak Piast. W zaledwie czterech ostatnich meczach, trzem rywalom udawało się pokonywać bramkarzy gliwiczan – niezależnie, czy między słupkami stał Szmatuła, czy Rusov – po dwa razy. Nie powiodło się tylko Wiśle Płock, choć czystego konta i w tym meczu zachować się nie udało.
Obie ekipy mają też jeszcze jeden problem. Końcówki spotkań. Piast dopiero co wypuścił remis w Niecieczy w ostatnich sekundach meczu, tuż po odebraniu rywalom prowadzenia. Cracovia? Dawała sobie odebrać prowadzenie w dwóch z ostatnich trzech spotkań, w 87. minucie z Sandecją i w 90. z Bruk-Betem. Zresztą kłopot ten ciągnie się za jednymi i drugimi właściwie od początku sezonu.
źródło: ekstrastats.pl
Z jednej strony obie ekipy mają więc problem do jak najszybszego wyeliminowania. Z drugiej – defekt u rywali, który można wyeksploatować do granic możliwości i dzięki temu zgarnąć pełną pulę. Może się zresztą okazać, że trzy punkty zgarnie dziś właśnie ten, kto okaże się w tym obnażaniu słabości przeciwnika znacznie bardziej zuchwały.
***
Jak wiele w futbolu zmienia się w cztery miesiące? Najlepszym przykładem jest sytuacja Lechii Gdańsk i Wisły Płock.
Lipiec: W Lechii wszystko zdaje się być nieźle poukładane. Piotr Nowak po sezonie, w którym do końca bił się o mistrzostwo i puchary, zostaje i może nadal budować zespół według swojej wizji. W Wiśle – wszystko staje na głowie, gdy Dominik Furman „zwalnia” Marcina Kaczmarka, a zespół cztery dni przed startem rozgrywek obejmuje Jerzy Brzęczek. Gdańszczanie wygrywają w Płocku 2:0, w pełni potwierdzając prognozy dotyczące przebiegu spotkania.
Listopad: Piotr Nowak nie jest już trenerem Lechii, natomiast Jerzy Brzęczek ma na półce nagrodę dla trenera miesiąca w ekstraklasie i może spoglądać w dół na swojego pierwszego rywala w sezonie z górnej połówki tabeli.
Dziś jednak pojawia się dla lechistów szansa, by z Wisłą zrównać się punktami. By wykorzystać rozpęd, jaki muszą dawać wygrane w samej końcówce derby z Arką, odskoczyć od najsłabszego trio i przybliżyć się do najlepszej ósemki. Szansa tym większa, że Wisłę po serii bardzo dobrych wyników, za które swoje wyróżnienie otrzymał Brzęczek, dopadł drugi w tym sezonie poważny kryzys. Poza znakomitym meczem ze Śląskiem, płocczanie dali się obrabować z kompletu punktów i Koronie, i Jagiellonii, i przedostatniemu w lidze Piastowi.
Tylko że Lechia, by zgarnąć trzy punkty, musi wreszcie przypomnieć sobie znaczenie słów “twierdza Gdańsk”. Nieprawdopodobnie bowiem straciły one na znaczeniu w obecnym sezonie w porównaniu z poprzednim. Fosa gdańskiej twierdzy zdążyła wyschnąć, żołnierze na wieżach strażniczych smacznie śpią, a bramy stoją otworem przed każdym, kto tylko pojawi się w pobliżu.
2016/17 – Lechia u siebie najlepsza w lidze, 12 zwycięstw, 1 remis, 2 porażki, bilans bramkowy 34:16
2017/18 – Lechia u siebie 2. najgorsza w lidze (po Pogoni), 1 zwycięstwo, 3 remisy, 3 porażki, bilans bramkowy 10:16
Nikt w całej lidze nawet nie zbliżył się do osiągów lechistów u siebie w poprzednim sezonie. W obecnym zaś nikt spośród piętnastu ekstraklasowiczów nie ma podjazdu do Lechii w kwestii liczby traconych goli na własnym stadionie. Gdybyśmy mieli wypisać największe metamorfozy in minus względem ubiegłych rozgrywek, ta zajmowałaby jedno z najwyższych miejsc. Pytanie – czy i jak płocczanie mają zamiar tę słabostkę rywala wykorzystać?
* * *
Rozkład jazdy:
15:30 – Piast Gliwice – Cracovia
18:00 – Sandecja Nowy Sącz – Lech Poznań
20:30 – Lechia Gdańsk – Wisła Płock
Fot. FotoPyK