Legia Warszawa wciąż niepokonana. W poprzednim sezonie właśnie w Gdańsku straciła szansę na mistrzostwo Polski, w tym sezonie przywiozła trzy punkty. Za nami jedna trzecia sezonu i jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, jeśli zima nie przyniesie transferowego trzęsienia ziemi, jeśli znienacka żadna z drużyn nie przeobrazi się w lokalną potęgę – na co dziś się nie zanosi, bo szejkowie póki co rzadko do nas wpadają – to naprawdę trudno wskazać zespół, który w tabeli miałby utrzymać tempo ekipy Jana Urbana. Oczywiście, dalecy jesteśmy od koronowania Legii już teraz, bo to klub, w którym potrafią spieprzyć wszystko i jeszcze więcej, ale ta pierwsza część rozgrywek ewidentnie dla legionistów: dziesięć meczów, siedem zwycięstw, trzy remisy. Imponujące.
Patrząc na jakość gry – jeśli nie Legia, to na dziś Polonia, z Wszołkiem, i z Teodorczykiem, który złapał niesamowitą formę. Ale no właśnie – „na dziś”. Łatwiej sobie wyobrazić, że legioniści będą grać z taką regularnością, jak do tej pory, natomiast przy polonistach ciągle pojawia się pewne niedowierzanie. Ale może utrzymają tempo, może będą Śląskiem Wrocław sezonu 2012/2013? Przy tych dwóch stołecznych drużynach jedna różnica aż bije po oczach – Legia ma znakomitego bramkarza, Polonia ma Przyrowskiego lub Pawełka (wszystko jedno), a w przekroju całego sezonu będzie to miało olbrzymie znaczenie. Podejrzewamy, że zdarzy się kolejka, w której Kuciak coś niesamowitego obroni, a Przyrowski/Pawełek coś prostego zawali – i z czterech punktów różnicy zrobi się siedem.
Legia w Gdańsku przez moment była w opałach – kiedy Razack Traore strzelił cudownego gola, po przyjęciu piłki na klatkę, sprowadzeniu jej do nogi i wymanewrowania Astiza i Jędrzejczyka. Jednak chwilę później znowu prowadzili goście – jak nie dał rady Kosecki, to poprawił Ljuboja. Taki osobisty rewanż za akcję z początku meczu, kiedy dał radę Kosecki, a nie dał Ljuboja – i zmarnował rzut karny. Inna sprawa, że jak dla nas, to jedenastki wcale być nie powinno, ponieważ „Kosa” po prostu rzucił się na nogę wyjątkowo beznadziejnego tego dnia Janickiego. Kontakt więc był, ale za sprawą pomocnika Legii.
Polonia czy Legia? Legia chyba lepiej poukładana, Polonia z większą fantazją i energią, z Teodorczykiem, który zadziwia kibiców, dziennikarzy, kolegów, trenera i samego siebie. Patrzymy na niego i ciągle nie wiemy – jednak techniczny? Dzisiaj obie bramki, które zdobył, były piękne, ale ta druga – palce lizać. Wkręcał przeciwników w ziemię z taką lekkością, jakby spacerował między drzewami w parku. Pomyślelibyśmy – obrońcy mu nie przeszkadzali, każdy by ich okiwał! Ale dziwnym trafem, jakoś nikt inny nie potrafi. Inni zatrzymują się na pierwszym przeciwniku, nawet gdyby miał to być Marek Wasiluk.
Jest jeszcze Górnik, niezmiennie solidny, wychwalany przez nas od początku sezonu, ale zabrzanie grają po prostu bardzo poprawną piłkę, co przy pełnej koncentracji i dyscyplinie, powinno dać na koniec miejsce w pierwszej piątce. Tylko tyle i aż tyle. Za zespół Adama Nawałki trzymamy kciuki, ponieważ tam wyniki nie biorą się z przypadku, nie gwarantują ich przepłacane i chimeryczne gwiazdy – tam wszystko wynika z etyki pracy.
Ale czy to miałoby wystarczyć na walkę o mistrzostwo? Chyba jednak nie.
W tej kolejce niezwykle ciekawie było na dnie tabeli. Zagłębie Lubin wysłało mocny sygnał: chcemy derby z Miedzią Legnica! Mecz lubinian z Podbeskidziem świetnie się oglądało, ale gdyby się tak mocniej zastanowić to wyjdzie na to, że to świetne widowisko miało prawie samych antybohaterów.
Antybohaterem był Robert Jeż, który zachował się jak ostatni cymbał i poprosił sędziego o czerwoną kartkę.
Antybohaterem był Ireneusz Jeleń, który w banalnie prostej sytuacji strzelił prosto w bramkarza.
Antybohaterami byli Krzysztof Król i Dariusz Pietrasiak, którzy sprezentowali gola Zagłębiu.
Antybohaterem był Darvydas Sernas, którego pensja w wysokości 100 tysięcy złotych miesięcznie jest największym nieporozumieniem w lidze.
Antobohaterem był Michał Gliwa, który kompromitująco się ustawił przy golu na 1:2.
Pewnie jeszcze kogoś byśmy znaleźli, ale generalnie chodzi o to, że o całą dramaturgię spotkania Zagłębie – Podbeskidzie piłkarze dbali swoimi błędami i wpadkami. Chociaż rzecz jasna inteligencję Cohena doceniamy!
Lepsi byli gospodarze, ale oni już tak mają, że w wielu meczach są lepsi od przeciwników, albo przynajmniej są dla nich równorzędnymi rywalami, ale koniec końców schodzą z boiska pokonani. Tym razem mogą przede wszystkim podziękować za to Jeżowi, który – jeśli Komisja Ligi sprawiedliwie go oceni – nie zagra w najbliższych pięciu meczach (jedyna logiczna kara). A to oznacza, że Słowak następny raz na boisko wyjdzie w… lutym. Pensję za listopad weźmie? Weźmie. Za grudzień weźmie? Weźmie. Za styczeń weźmie? Weźmie. To się nazywa darmozjadztwo.