Sebastian Boenisch po całych miesiącach oczekiwania podpisał kontrakt – z Bayerem Leverkusen. 4 listopada, a to był już naprawdę ostatni gwizdek. Dlaczego ostatni? Ponieważ za chwilę straciłby swój atut, czyli… kartę na ręku. Kiedy otworzy się zimowe okno transferowe, na rynek trafi cała rzesza zawodników, których:
a) można kupić
b) można wypożyczyć
c) można wziąć za darmo, po tym jak rozwiążą kontrakty z aktualnymi pracodawcami
Czyli za moment Boenisch miałby dużo większą konkurencję niż ma teraz. Aktualnie jeśli klub szukał zawodnika, ponieważ sytuacja go do tego zmusiła (w przypadku Bayeru: kontuzje), mógł przebierać tylko wśród bezrobotnych, takich jak Boenisch. Kiedy okno się otworzy, rynek się bardzo poszerzy. A potem runda wiosenna krótka. I znowu okno.
Mówiąc wprost – gdyby w listopadzie Boenisch nie podpisał żadnej umowy, to miałby wielki problem w grudniu („poczekajmy do stycznia, kupimy kogoś ogranego”), a później problem jeszcze by narastał. Całe szczęście, że zdążył się gdzieś zaczepić.
Władze Bayeru nie ukrywają, że Boenisch przychodzi jako strażak – aby zastąpić kontuzjowanych Kadleca (wypadł na kilka tygodni z powodu urazu kolana) oraz Daniela Schwaaba (problem z kostką). Umowę podpisał do końca sezonu.