Już kilka razy zajmowaliśmy stanowisko w sporze Legia – kibice Legii. Tak jak prorokowaliśmy, obie strony okopały się solidnie i strzelają do siebie oświadczeniami. Oczywiście nie jest to sytuacja wygodna, a wręcz przeciwnie – z obu stron zajeżdża ascetyzmem oraz masochizmem. Klub traci zyski z biletów, kibice zaś odmawiają sobie realizowania swojej największej pasji. Wszystko to trochę przypomina dziecinne „na złość cioci odmrożę sobie uszy”. Co z tego, że mi jest niewygodnie, ważne że wkurwiam tych drugich!
Szansa rozejmu? Nikła, tym bardziej, że obie strony bezustannie podsycają konflikt. Przykład?
Zakaz „klubowy” za podanie transparentu? O co tutaj w ogóle chodzi? To jednak rozwieszający nie są winni, tylko ci podający? Nie ci, co wnoszą na stadion, tylko ci co podają do rozwieszenia? W jaki sposób podają? Przystawiają pistolet do głowy – masz, rozwieszaj? W ogóle wiedzą co jest na tych transparentach? Jak je przemycili?
No bo jeśli chodzi na przykład o rozwijanie sektorówki (czyli de facto podawanie jej w tył przez cały sektor) – no to panowie, nawet my na Weszło zasługujemy na zakazy. Jeśli chodzi o coś innego – o co? Może nawet klub ma rację, ale sposób w jaki o nią walczy wzbudza uśmiech politowania.
Drugi kwiatek, tu mamy już z kolei kwestie bardziej techniczne:
Cóż, nawet rozumiemy frustrację klubu, który bezustannie musi płacić kary za race i inne „występki”. Z drugiej strony jednak nie ma absolutnie żadnych szans na dialog, jeśli Legia będzie łapała kogo popadnie i wymierzała zakazy za tak absurdalne rzeczy jak „podawanie transparentów”.
Nie wiemy kto ma rację, wiemy jedynie, że obie strony bezustannie strzelają sobie w stopy. Traci na tym klub, kibice, widowisko, liga, piłkarze oraz wizerunek stołecznego futbolu. Nieźle, jak na spór o udrożnienie ciągów komunikacyjnych.

