Futbol naznaczony kokainą – Kolumbia w drodze na mundial

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2012, 09:44 • 10 min czytania

Gdy słyszymy Kolumbia, automatycznie myślimy: kartele narkotykowe, kokaina, korupcja… Niestety, każdą szansę na przełamanie tego stereotypu marnowano. Największą – 18 lat temu, gdy obiecująca reprezentacja Kolumbii z Carlosem Valderramą, Faustino Asprillą i Leonelem Alvarezem przegrała dwa pierwsze spotkania w fazie grupowej mistrzostw świata, będąc wymienianym w gronie faworytów do sprawienia sporej niespodzianki. Sam Pele twierdził, że Kolumbia będzie w 1994 mistrzem świata. Skończyło się tragicznie, samobójem, morderstwem i trwającą osiemnaście lat piłkarską stagnacją. Teraz Los Cafeteros otrzymali od losu kolejną szansę na zmianę wizerunku reprezentacji, ligi, a nawet całego kraju. Szansę na to, by słysząc Kolumbia, część ludzi najpierw miała przed oczami niesamowitego Radamela Falcao i jego kolegów.
Piłka nożna w Kolumbii była nierozłącznie związana z dwiema niezbyt chlubnymi dziedzinami życia w tym kraju – przemocą i kokainą. Futbol był bowiem jedną z niewielu słabości najsłynniejszego barona narkotykowego, Pablo Escobara. Pomimo tego, że trzymał w garści cały kraj, a jego metody załatwiania spraw ciężko było nazwać humanitarnymi, dzięki niemu piłka nożna w kraju leżącym nad Pacyfikiem osiągnęła bardzo wysoki poziom. Nie mogło być przypadku w tym, że najlepszy okres w historii kolumbijskiego futbolu przypadł na czas, w którym popularność kokainy wzrastała w zastraszającym tempie.

Futbol naznaczony kokainą – Kolumbia w drodze na mundial
Reklama

Escobar był zresztą jedynie wierzchołkiem góry lodowej. To prawda, o nim mówiło się najwięcej, jego pochowano w 1993 roku z flagą Atletico Nacional i to najprawdopodobniej on stał za najgłośniejszym – aż do 1994 roku – morderstwem na tle piłkarskim. Morderstwem dokonanym na arbitrze pierwszoligowym, panu Alvaro Ortedze. Najbardziej prawdopodobna teoria na temat motywu jest taka, że w meczu ukochanego Atletico Escobara arbiter mylił się kilkukrotnie na korzyść rywali – Deportivo Cali. Inna, mniej prawdopodobna wersja głosi, że chodziło o inny mecz: America Cali – Independiente Medellin. Spotkanie zakończyło się remisem, co miało być nie na rękę kartelom zajmującym się w „wolnym czasie” ustawianiem spotkań w rodzimej lidze.

Oczywiście innych incydentów tego typu, wskazujących na nierozłączną więź pomiędzy futbolem a mającymi cały kraj w garści kartelami było więcej. W 1983 roku jeden z potężnych krytyków prania brudnych pieniędzy za pomocą klubów piłkarskich, minister sprawiedliwości Rodrigo Bonilla prowadził kampanię w celu uniemożliwienia takiej działalności. Trzy miesiące później został zamordowany. Trzy lata później śmierć poniosło ośmiu sędziów, którzy byli dla narkotykowych baronów niewygodni. W 1988 roku natomiast zabito sekretarza Metropolitan Soccer League.

Reklama

Walka z obecnością narkotykowego świata w futbolu niejednokrotnie przypominała walkę mitycznego Heraklesa z hydrą lernejską. W miejsce każdej odciętej głowy wyrastały dwie nowe, jeszcze bardziej wściekłe i zdeterminowane, by wszystkie dziedziny życia w kraju mieć w garści. A że piłka nożna jest w całej Ameryce Południowej niemal religią, tutaj upatrywano sposobu nie tylko na pranie pieniędzy, ale także na wpływanie na opinię publiczną. Jeden z zawodników występujących w lidze kolumbijskiej anonimowo wyznał: – Piłka w tym kraju jest paskudnym, brudnym biznesem, co całkowicie odzwierciedla kulturę Kolumbii. Kluby są własnością karteli, ich działalność jest rozkręcana przez kartele, a członkowie karteli sami bawią się w futbol. Nawet na mistrzostwach świata. Przede wszystkim w mistrzostwach świata! Aż trudno sobie wyobrazić, jak ta piękna gra obrosła w Kolumbii zgnilizną.

Na taki stan rzeczy godziła się nawet większość piłkarzy. Niechlubny prym wiódł wśród nich reprezentant kraju, Antony de Avila. Wygrzebany ze slumsów przez… a jakżeby inaczej, jeden z narkotykowych karteli, był przez niego wspierany przez całą karierę. W 1997 roku, po meczu dającym Kolumbii awans na mundial we Francji, de Avila – strzelec decydującej bramki – powiedział w wywiadzie dla krajowej telewizji: – Dedykuję to trafienie tym, którzy zostali pozbawieni wolności, przede wszystkim Miguelowi i Gilberto Rodriguezom. Bracia Rodriguez, co wiedział każdy, kto choć trochę interesował się piłką kolumbijską, byli właścicielami America Cali, klubu de Avili, a także jednego z największych karteli narkotykowych.

Największą nadzieję na zmianę takiego postrzegania Kolumbii mieli w 1994 roku właśnie piłkarze. Po mistrzostwach we Włoszech cztery lata wcześniej, gdzie Kolumbia odpadła dopiero w 1/8 finału z Kamerunem, nadzieje w całym kraju były wielkie. I uzasadnione – w eliminacjach Los Cafeteros zajęli pierwsze miejsce, pokonując na drodze do tego wiekopomnego sukcesu przede wszystkim Argentynę, aż 5:0, w dodatku w Buenos Aires. Warto podkreślić, że Albicelestes byli wtedy srebrnymi medalistami mistrzostw świata, a także zespołem, który pozostawał niepokonany od 30 spotkań. Typowany później na czarnego konia mistrzostw zespół Kolumbii dosłownie zmiażdżył podopiecznych Alfio Basile w drugiej połowie. Szkoleniowiec Argentyny powiedział po tym meczu: – Nigdy już nie chcę myśleć o tym, co się stało. To była zbrodnia przeciwko naturze, dzień, w którym chciałem wykopać w ziemi wielki dół i zakopać się w nim po uszy.

Losowanie było dla podopiecznych Francisco Maturany bardzo dobre, w grupie nie trafili na żaden zespół ze światowej czołówki, bo nie była takim ani Szwajcaria, ani Rumunia, ani tym bardziej gospodarze – drużyna USA. Niestety jednak turniej rozpoczął się dla Kolumbii od zimnego prysznica w Pasadenie. W obecności niemal 94 tysięcy widzów, Los Cafeteros ulegli Rumunii 1:3. To spowodowało, że by liczyć się jeszcze w walce o awans, nie można było sobie już pozwolić na wpadkę. Presja ciążąca na Kolumbijczykach była ogromna, a z każdą chwilą zbliżającą ich do meczu z gospodarzami – coraz bardziej niezdrowa. Trener Maturana, a także obrońca Gabriel Gomez co i rusz otrzymywali telefonicznie oraz za pośrednictwem faksu groźby śmierci. Szantażyści żądali od szkoleniowca wystawienia Hernana Gavirii w miejsce Gomeza; w przeciwnym razie w domu Maturany i Gomeza ma zostać umieszczonych kilka ładunków wybuchowych, które zmiotą je z powierzchni ziemi. Trener ugiąć się nie miał zamiaru, jednak zmusił go do tego jeden z działaczy. Gomez musiał z ławki rezerwowych obserwować, jak Gaviria i pozostali jego koledzy współtworzą początek jednej z najbardziej tragicznych historii w dziejach sportu.

Amerykanie, choć od 1950 roku na mundialu nie wygrali meczu, wtedy mieli swój dzień. Kolumbijczycy co prawda nacierali raz za razem na ich bramkę, jednak żaden ze strzałów nie znalazł drogi do siatki. Najbliżej był w 6. minucie de Avila, jednak swojego bramkarza wyręczyli defensorzy USA. Kluczowym momentem meczu była minuta 35. To, co się wtedy stało, nazwano „najbrzydszym strzałem mistrzostw świata”. Z lewej strony dośrodkował John Harkes, a wracający w swoje pole karne Andres Escobar wślizgiem skierował piłkę do własnej bramki. Rozochoceni tym Amerykanie kontynuowali ataki i w 56. Minucie przyniosły one skutek – Earnie Stewart podwyższył na 2:0. W tym momencie Kolumbijczykom wszystko się posypało. Gola na 2:1 strzelili tak naprawdę dlatego, że Amerykanie już zaczęli świętowanie zwycięstwa i niczego ta stracona bramka zmienić nie mogła. Francisco Maturana tak podsumował to spotkanie: – Wielka szkoda, że przepisy pozwalają tylko na dwie zmiany. Gdyby nie to, w przerwie wymieniłbym nie dwóch, a jedenastu moich piłkarzy.

Wizerunku przegranej drużyny, straconej nadziei na trochę radości dla gnębionego przez gangi narkotykowe kraju nie zmieniła nawet ostatnia, wygrana potyczka ze Szwajcarią. Nagłówki w gazetach były dla niedoszłych bohaterów bezlitosne: „Upokorzeni przez Stany Zjednoczone”, „Śmierdząca porażka”, „Jeśli nie jesteśmy w stanie ograć Jankesów, to nie jesteśmy nic warci”.

Wrogiem publicznym numer jeden stał się z miejsca Andres Escobar, strzelec nieszczęśliwego samobója. Jego kolega z zespołu, Faustino Asprilla powiedział mu nawet, że lepiej będzie, jeśli nie będzie wychodzić z domu i pokazywać się w miejscach publicznych. Sam zawodnik apelował za pośrednictwem mediów, żeby wybaczono piłkarzom. Twierdził, że życie toczy się dalej. Bardziej nie mógł się pomylić.

Kulisy jego śmierci do dziś są owiane mgłą tajemnicy. Miało ono miejsce przed jednym z klubów w Medellin. W kierunku Escobara morderca, Humberto Munoz Castro oddał dwanaście strzałów, z których sześć trafiło piłkarza. Z relacji narzeczonej reprezentanta kraju wynika, że po każdym z nich Castro miał krzyczeć „gooool!”, naśladując żywiołowych komentatorów sportowych z Ameryki Południowej. Inni świadkowie twierdzą, że powiedział on jedynie: „dzięki za samobója, skurwysynu.” Śmierć Escobara potwierdzono o godzinie czwartej nad ranem 2. lipca, zaledwie tydzień po odpadnięciu Kolumbii z mundialu.

Od tamtego czasu kolumbijska piłka już nie była taka sama. Media na całym świecie pisały o powiązaniach karteli z futbolem, o ustawianiu spotkań, o wszechobecnym łapówkarstwie i przemocy. Pokolenie, po którym tyle sobie obiecywano, nie osiągnęło niczego szczególnego, a ostatnie lata były dla tego sportu w Kolumbii chude i obfitujące w rozczarowania. Aż do dziś.

Osiemnaście lat – tyle zajęło Kolumbijczykom wyprodukowanie kolejnego pokolenia, które może coś zwojować w światowym futbolu. I choć nie brakuje pewnych problemów, to wydaje się, że pod okiem selekcjonera Jose Nestora Pekermana, przez ponad dekadę doglądającego młodzieżowych reprezentacji Argentyny, rozwija się jedna z najbardziej obiecujących drużyn narodowych. Co ważne, pilkarze mają do niego bezgraniczne zaufanie. Ofensywny pomocnik James Rodriguez twierdzi wręcz: – Z nim na ławce wszystko nam wychodzi.
Przede wszystkim Pekerman ma w swoim zespole dwóch piłkarzy, po których spodziewać się można, że będą rozstrzygać wiele spotkań na korzyść Kolumbii – wspomnianego Jamesa Rodrigueza oraz oczywiście Radamela Falcao. Tego pierwszego, nazywanego nowym Cristiano Ronaldo, trener chwali za bajeczną technikę i dojrzałość w grze, pomimo młodego wieku. O tym drugim napisano już chyba wszystko. Każde kolejne spotkanie utwierdza nas w przekonaniu, że już można o nim mówić, że jest najlepszym napastnikiem globu. Problem reprezentacji Kolumbii polegał na tym, że El Tigre nie otrzymywał wielu otwierających podań i sam musiał brać się za rozgrywanie. Ale tego kłopotu już nie ma, bo w osobie Jamesa Rodrigueza, wspomaganego przez rozgrywającego, przypominającego stylem gry Juana Romana Riquelme, Macnelly’ego Torresa ma świetnych asystentów.

Kolumbia znajduje się obecnie na drugim miejscu w eliminacjach strefy CONMEBOL, ze sporymi szansami na awans do finałów mistrzostw świata w Brazylii. Nadzieje wobec tej drużyny są chyba jeszcze większe, niż wobec tej z 1994 roku. Nie bez przyczyny – ostatnie spotkania eliminacyjne utwierdziły Kolumbijczyków w przekonaniu, że ta reprezentacja może być groźna dla każdego. Tak, jak dziewiętnaście lat temu Kolumbia z Valderramą, Asprillą i Alvarezem pokonała mistrzów Ameryki Południowej, Argentynę 5:0, tak teraz udało się pogromić wciąż panujący w tym rejonie świata Urugwaj, 4:0. A na deser, w prestiżowym spotkaniu w Santiago pokonać Chile 3:1, za sprawą świetnego comebacku w ostatnich 30 minutach. Po tej wygranej krajowe media rozpływały się nad grą ulubieńców rodaków, pisząc, że „reprezentacja podekscytowała cały kraj”, a także, że „marzenie o powrocie do wielkiego piłkarskiego świata jest teraz bardziej żywe i realne niż kiedykolwiek”.

No i co najważniejsze, kolumbijscy piłkarze mogą do każdego kolejnego spotkania przygotowywać się we względnym spokoju, ponieważ czasy w kraju odkrytym przez Alonso de Hojedę przez ostatnie dwie dekady się zmieniły. Przede wszystkim w 2007 roku do rozmów usiedli wreszcie przedstawiciele rządu i marksistowskiej organizacji FARC-EP (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia – Ejercito del Pueblo), zajmującej się też biznesem narkotykowym. Okres pięćdziesięciu lat walki z kartelami co prawda definitywnie się nie zakończył, jednak stopniowe przemiany społeczne mogą napawać optymizmem.

Można się więc zająć tylko i wyłącznie piłkarskimi problemami, co dla Nestora Pekermana jest wielce komfortowe. Bo żeby nie było tak różowo, niestety linia defensywna reprezentacji, a w szczególności jej środek, wygląda bardzo niestabilnie. 36-letni Mario Yepes wciąż bardzo dobrze czyta grę, jednak jego ciało nie nadąża już za głową, a co za tym idzie, na najwyższym poziomie samo jego doświadczenie może nie wystarczyć. Christian Zapata z Udinese niepokojąco zatrzymał się w rozwoju, a młodzi Luis Ospina i Pedro Franco nie mają jeszcze dość ogrania, by stanowić monolit na środku bloku defensywnego. Od biedy na stoperze może grać najlepszy obrońca w Kolumbii – Pablo Armero, jednak jego zacięcie do gry ofensywnej przemawia za tym, by jednak nie ruszać go z lewej flanki.

Papierkiem lakmusowym dla Falcao i kolegów ma być kolejne spotkanie eliminacyjne z Paragwajem, który od srebra w Copa America pikuje w dół w zastraszającym tempie, notując cztery kolejne eliminacyjne porażki. James Rodriguez zapewnia, że piłkarze dadzą z siebie wszystko, a przy okazji chcą świetnie się bawić grając ze sobą. Wobec znakomitej atmosfery wewnątrz, a także wokół zespołu, sukces wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Sukces, na który od ponad osiemnastu długich lat czeka, spoglądając na swoich kolegów z góry Andres Escobar.

SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama