Jedni powiedzą – klątwa drugiego sezonu, drudzy, żeby obniżyć oczekiwania, bo drużyna jest nędzna, a trzeci (pozdrawiamy cię Mirku), że Podbeskidzie to drużyna wypalona. Tak czy inaczej – z bielszczanami dzieje się ewidentnie coś niedobrego i już teraz są głównym – obok Bełchatowa – kandydatem do pożegnania się z ligą. Zajęliśmy się tematem, trochę podzwoniliśmy i powęszyliśmy, bo jak się okazuje, w klubie przestało grać w zasadzie wszystko… Nie tylko zawodnicy.
Jak twierdzą oni sami, początek równi pochyłej Podbeskidzia wiąże się z przyjściem do klubu nowego prezesa, Marka Glogazy. Człowieka, który wcześniej pracował w kilku różnych firmach i – mówiąc delikatnie – szło mu tam z różnym skutkiem. Kompletnie nie miał też do czynienia z piłką i kiedy przyjechał na jeden z obozów drużyny, zagadał do Adriana Sikory… po angielsku, myśląc, że to Liran Cohen. Piłkarze mają do niego jednak główny żal, że w żaden sposób nie pomógł im w uzyskaniu premii za utrzymanie w Ekstraklasie. Sami jednak stali się ofiarami swojej własnej naiwności, bo – jak podkreślają – z poprzednim prezesem, Januszem Okrzesikiem dogadali się „na gębę”. – Oszukano nas na bańkę i dwieście tysięcy. Dostawaliśmy zapewnienia, że jak powstanie spółka akcyjna, to cała umowa zostanie spisana na papierze. Wszyscy o tym wiedzieli, ta kwestia pojawiała się nawet w wywiadach, ale jak przyszło co do czego, Okrzesik wzruszył ramionami, twierdząc, że nie ma papieru. Ostatecznie nie dostaliśmy tych pieniędzy, a część chłopaków dopiero w październiku ma termin drugiej transzy za… awans do Ekstraklasy. Wiosną graliśmy na kredyt albo za mniejsze kwoty, ale spóźnienia się pojawiały. Teraz jest lepiej, część zaległości uregulowano, ale – nie czarujmy się – czujemy się oszukani – tłumaczą piłkarze Podbeskidzia.
Nas w ostatnim czasie zastanowiła w tym klubie jedna sprawa. Któryś z działaczy w rozmowach z lokalnymi mediami zadeklarował, że w drużynie potrzebny jest wstrząs. Sygnał był jasny – głowy polecą, tylko nie wiadomo które. My, prawdę mówiąc, typowaliśmy Roberta Kasperczyka, który wykonał w klubie znakomitą robotę, ale wyglądało na to, że pewna formuła się wyczerpała. Okazało się jednak inaczej. Szkoleniowiec posadę zachował, wyleciał trener bramkarzy, Robert Mioduszewski, a posadami zamienili się asystent Kasperczyka, Tomasz Świderski i Andrzej Wyroba z Młodej Ekstraklasy. Praktyka to nietypowa, szczególnie, że sam Kasperczyk zwykł mawiać, że winę za fatalne wyniki zespołu bierze na siebie. Piłkarzy wyjątkowo teraz to rozsierdziło, bo – ich zdaniem – Kasperczyk całą winę za ostatnie porażki zrzucił właśnie na… asystentów, samemu bojąc się utraty pracy.
Co na to trener? – Nigdy, w żadnym momencie nie uciekałem od odpowiedzialności, skoro zgodziłem się na pracę w takich warunkach. Ł»eby być szczerym wobec pana, musiałbym wejść w rzeczy, które nie wpłynęłyby pozytywnie na wizerunek klubu i drużyny…
Atmosfera w Podbeskidziu miała zacząć siadać, kiedy przygotowanie fizyczne drużyny zostało na początku roku powierzone Wojciechowi Jaroszowi, który dotychczas pracował w rezerwach. Zaletą Jarosza miało być to – że jak mawiał pan Robert – do drużyny dołączy „trener piłki nożnej od przygotowania fizycznego”, a nie zwykły spec od siłowni. Szybko okazało się, że Jarosz rzeczywiście pojęcie ma, ale tylko o tzw. treningu funkcjonalnym, bo… całkowicie zrezygnował z siłowni. – Te ćwiczenia z gumami czy piłkami do pilatesa to ogólnie dobre rzeczy, ale jako dodatek, a nie jako główny element budowania siły. Po jednym z ostatnich meczów Jarosz kazał jednemu zawodnikowi kłaść ręce na barki drugiego i naciskać, by wzmacniać własne barki. Bo podobno przeciwnicy nas przepychali. Trener Kasperczyk po powrocie ze stażu w Anderlechcie mówił, żebyśmy przestali pierdolić o siłowni, bo Europa idzie do przodu, a trening funkcjonalny jest wszędzie i doszło do tego, że jesteśmy niedotrenowani. Tak było na wiosnę, tak jest teraz – mówią piłkarze Podbeskidzia.
Rzeczywiście, drużyna, która imponowała formą jesienią (bilans: 6-5-6), na wiosnę – po przyjściu Jarosza – całkowicie klapnęła. Z trzynastu meczów przegrała aż siedem, a wygrała zaledwie trzy. W tym sezonie sytuacja wygląda dużo gorzej, w zasadzie dramatycznie. Z siedmiu meczów bielszczanie nie wygrali ani jednego, zaliczając tylko dwa remisy – w drugiej i czwartej kolejce. – Nie liczę, że będziemy ogrywać Górnika, który gdyby chciał, to wygrałby z nami różnicą sześciu goli, ale Ruch był już spokojnie do ogrania. Tylko spuchliśmy, po prostu nie daliśmy rady. Bierzemy na siebie winę za porażki, bo to my gramy, a nie trener, ale jesienią poprzedniego sezonu braki w umiejętnościach nadrabialiśmy fizycznością, a teraz nie dość, że odeszło kilku istotnych piłkarzy, to jeszcze nie mamy czym nadrabiać, bo brakuje nam sił. Przeczytaj sobie wywiad z Darkiem Łatką na portalu 2×45.com.pl – mówi jeden z piłkarzy Podbeskidzia.
No to czytamy…
– Spróbuję pana naprowadzić. Gdy po meczu z Ruchem padło pytanie o przygotowanie fizyczne, powiedział pan „bez komentarza”. Nawet jednak trener Robert Kasperczyk przyznaje, że jest problem w tym względzie i całą winę bierze na siebie…
– Jeśli trener twierdzi, że jesteśmy źle przygotowani, to najwidoczniej tak jest. On bierze za to odpowiedzialność.
– Problemy z kondycją piłkarzy to głównie efekt braku pieniędzy na badania, o których wspominał trener? Przeprowadzono je dopiero 25 lipca, wcześniej działano po omacku, na wyczucie.
– Wie pan, dla mnie to dziwne. Pamiętam czasy, kiedy tego typu badania nie miały większego znaczenia, a zespoły jakoś były dobrze przygotowane. Teraz pozapominano o wszystkim i bez badań ani rusz? Trochę to pokręcone. Nie chciałbym wypowiadać się zbyt krytycznie, ale to raczej słabe wytłumaczenie.
– Pan teraz też szybciej traci siły, po sobie czuje pan to gorsze przygotowanie?
– Niestety czuję. Jest mi przykro, że kibice muszą patrzeć na taką grę. Ekstraklasa to już są określone wymogi i trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym. Tak jak mówię, wcześniej wszelkie braki niwelowaliśmy walką i bieganiem do upadłego przez cały mecz. Zawsze się dobrze ustawialiśmy, asekurowaliśmy, podwajaliśmy. Teraz zawsze kogoś gdzieś brakuje.
(…)
– Budujące jest to, że nikt się nie poddaje. Wszyscy są skoncentrowani. Brakuje „płuc”, ale nie rezygnujemy. Myślę, że dobrze zrobi nam przerwa na mecze reprezentacji. W tym czasie będzie można chociaż trochę popracować nad wydolnością. O wszystkim jednak zdecyduje trener. Na niektóre sprawy mam inny pogląd, ale jestem tylko piłkarzem i muszę podporządkować się decyzjom sztabu szkoleniowego.
Jakkolwiek chcielibyśmy bronić Kasperczyka, bo darzymy faceta sporą sympatią i szacunkiem – słowa Łatki są wymowne. „Trener bierze za to odpowiedzialność”. „Trochę to pokręcone”. „Teraz zawsze kogoś gdzieś brakuje”. Przekaz jest jasny. Zawodnicy chowają urazę do Kasperczyka, który postawił na wspomnianego wcześniej Jarosza. Zarzucają też trenerowi, że „zatrudnił” swojego kumpla za to, że ten pozwolił mu taniej wynająć mieszkanie, gdy Kasperczyk w trudnej sytuacji finansowej przychodził do klubu i pieniądze były dla niego priorytetem. Jarosz wyciągnął do niego rękę, a kiedy trener wyszedł na prostą i kupił mieszkanie, odwdzięczył się za przysługę. – Dziś widać, że to była kompletnie chybiona decyzja. Jarosz może i ma pojęcie o przygotowaniu fizycznym, ale na pewno nie w sporcie wyczynowym, jaki jest piłka. Nie jesteśmy klubem fitness, w którym panowie z brzuszkami chcą zrzucić zbędne kilogramy – uważają piłkarze.
– Trochę mi to brzmi jak alibi. Rzeczywiście mamy problem, bo zamknięto nam siłownię i nie mamy gdzie ćwiczyć, ale zawodnicy mają zajęcia na siłowni rozpisane fakultatywnie. Słowacy jeżdżą w weekend do swojego kraju, inni zmawiają się w kilku i jadą razem. Może faktycznie brakuje im tej drugiej jednostki treningowej w tygodniu, ale to, co robimy, zastępuje pracę na siłowni. Trening funkcjonalny istnieje na Zachodzie od kilkunastu lat i ćwiczenia, które zawodnicy wykonują, są żywcem wyjęte z siłowni, ale zbliżone do piłki nożnej. Może nie każdemu to odpowiada i stąd te skargi – tłumaczy Kasperczyk i dodaje: – Dzwoni pan w dniu, w którym chłopcy mieli badania wydolnościowe. Po pierwszych wynikach, poza dwoma-trzema zawodnikami, wszyscy mają zwiększony potencjał tlenowy, czyli praca, którą wykonaliśmy, jest prawidłowa. Tylko mówię tu o bieganiu, a proszę tego nie łączyć z siłą. Wie pan, zawodnicy lubią mieć rytuały. Jeden wiąże najpierw prawego buta, drugi zakłada podkoszulek na lewą stronę… Idąc tym tropem – jako zawodnik zapieprzasz przez dziesięć lat na siłowni, potem ktoś ci to zabierze i czujesz się źle. Jakkolwiek byś zagrał, zwalasz na siłownię. Dla mnie to troszkę płytkie. Poza tym zawodnicy, którzy mają „trójkę” z przodu nie będą już co roku szybsi ani silniejsi – puentuje Kasperczyk.
Kto w tym sporze ma rację, nie ma większego znaczenia. Bierzemy pod uwagę, że piłkarze, tym bardziej wypowiadając się anonimowo, mogą przeginać, ale… coś w Podbeskidziu ewidentnie jest nie tak. I jeśli nie naprawią tego teraz, w trakcie przerwy na mecze reprezentacji, to smród przy powolnym rozkładzie tej drużyny będzie coraz trudniejszy do zniesienia. Dla wszystkich.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA