Śląsk po takim laniu, jakie urządziła mu Wisła Płock, nie mógł chyba trafić w następnej kolejce lepiej – podejmować dzisiaj Pogoń Szczecin to jak wyciągnąć wolny los albo przyjąć delegację bezludnej wyspy. A nie wygrać z ekipą Skorży, to jak nie ułożyć puzzli składających się z czterech elementów. No i wrocławianie – choć mogło im dzwonić w uszach po przyjeździe z Płocka – z tą łamigłówką sobie dość spokojnie poradzili i wygrali 3:0.
Wiecie, trudno nawet Pogoni współczuć. Są takie zespoły, które przegrywają, ale zdobywają serca widzów, bo prezentują jakiś zestaw niepowtarzalnych umiejętności. A u szczecinian niepowtarzalne jest tylko partactwo, oni potrafią zmarnować każdą sytuację w tak haniebnym stylu, że to jest aż nieprawdopodobne. Weźmy przykład: ze skrzydła schodzi Delew, uderza znośnie, Wrąbel wypluwa piłkę, dopada do niej Murawski, ma przed sobą pustą bramkę i… nie trafia, kopiąc jak chłopak na całorocznym zwolnieniu z WF-u. Dalej: Frączczak dostaje idealne podanie Delewa (biedny jest ten Bułgar, serio), ale stojąc gdzieś na siódmym metrze i mając przed sobą tylko kucającego Wrąbla, uderza tak, że bramkarz zbija piłkę na rożny.
No, dramat. Pogoń potrafiła dziś zamknąć Śląsk na jego połowie, prowadzić grę, założyć dobry pressing, ale jak przychodziło do konkretów w postaci goli, ekipa gości była kompletnie bezradna. Poza wspomnianymi okazjami uderzał jeszcze choćby Drygas i znów Frączczak, ale jego strzał głową po raz kolejny w świetnym stylu wyjął Wrąbel.
Skoro nie idzie w ostatnim momencie pod bramką, to może chociaż tyły Pogoń potrafi ogarnąć na równym poziomie przez 90 minut? Gdzie tam, tu też jest nierówno jak u Teodorczyka pod sufitem. Przy pierwszej bramce Robaka skompromitował się Rapa, który krył napastnika zupełnie tak, jakby miał do czynienia z mieszkańcem domu starców, a nie bardzo skutecznym snajperem. Rumun zagrał na alibi, wystawił nogę, udawał, że walczy i zaraz musiał walić rękami w ziemię – ależ musiał być nieszczęśliwy – bo Robak trafił z główki. Drugi gol napastnika? Nieporozumienie podobnego rozmiaru, defensywa gości zostawiła rywalowi tyle miejsca, że można było tam prawie postawić orlika. Serio:
Jakby się tak przyjrzeć, to wolny plac, którzy piłkarze Pogoni zostawili Robakowi przy drugim golu, jest niewiele mniejszy od orlika #ŚLĄPOG pic.twitter.com/r7kMj0ewzR
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 27 października 2017
A jeszcze trzeba wspomnieć o patelni, jaką Robakowi wystawił Niepsuj (!), tyle że tym razem napastnik Śląska spudłował. Cóż, wrocławianie mieli swój wynik i pewnie, na początku drugiej połowy zbyt się cofnęli, ale też mamy wątpliwości, czy gdyby poszli na hot-doga i wrócili po dwóch kwadransach, wynik zostałby przez Pogoń zmieniony. Trochę się kibice Śląska najedli strachu, ale tak na zasadzie oglądania horrorów – w głębi duszy wiesz, że to ketchup, w głębi duszy też wiesz, że Pogoń cię nie skrzywdzi. Skontrował za to Śląsk i swoją bramkę w końcu strzelił Piech, ustalając wynik na 3:0.
Warto jeszcze wspomnieć o błyskotliwej zmianie Zwolińskiego – w 78. minucie wszedł, w 93. minucie zszedł, ale nie razem ze wszystkimi, tylko jeszcze szybciej, bo Kwiatkowski pokazał mu dwie żółte kartki. Jarosław Mroczek, prezes Pogoni, powiedział przed tym meczem: – Nie ma zagrożenia, że będziemy świętować jubileusz na zapleczu ekstraklasy. To ładne słowa, odważne. Jednak niech pan prezes przestanie oglądać spotkania odwrócony plecami albo w końcu włączy telewizor.
[event_results 373026]
Fot. FotoPyk