„Wrocławianie w tej chwili płacą na czas pensje i premie, jednak w skali całego sezonu muszą wydać 4-5 mln zł więcej na wypłaty. Klub musi to odrobić większymi zyskami z praw telewizyjnych i przychodami z dnia meczowego. Da się, pod warunkiem, że zespół będzie w górnej ósemce, a jeszcze lepiej możliwie długo (a najlepiej skutecznie!) pogra o europejskie puchary. Inaczej będzie „manko” w kasie i konieczność ponownego poproszenia o duże pieniądze podatników. Radni wysupłują je zresztą z miejskiej sakiewki coraz bardziej niechętnie” – czytamy dziś w „Przeglądzie Sportowym” o sporym finansowym ryzyku podjętym przez wrocławian przed obecnym sezonem.
FAKT
Obok pomeczówki Legii – o Dominiku Nagy’u, który nawet w trzeciej lidze nie potrafił błysnąć.
Legia II zremisowała 1:1 z przedostatnim w tabeli Turem Bielsk Podlaski, a Węgier był niewidoczny. Zaczął spotkanie na lewym skrzydle, po półgodzinie przeszedł na prawe, a w końcówce spotkania grał w środku pola. Niczym nie wyróżniał się na tle kolegów i przeciwników. Nie brał udziału w akcji bramkowej Legii. Miał jedną szansę na gola, ale kopnął w bramkarza. Po końcowym gwizdku nie podziękował trenerowi ani kolegom za wspólną grę, tylko w pośpiechu udał się do szatni. 10 minut później z nietęgą miną sam opuścił stadion, nie czekając na drużynę i klubowy autokar.
Gra Duszana to kaszana. Przyjemna gra słów, choć zdecydowanie nie dla bramkarza Lechii.
W meczu we Wrocławiu ze Śląskiem (2:3) Kuciak źle zachował się przy dwóch golach gospodarzy, a w poprzedniej kolejce, gdy Lechia grała przy ulicy Łazienkowskiej z Legią (0:1), Słowak popełnił dwa błędy w jednej akcji. Najpierw źle odbił piłkę po strzale Michała Kucharczyka (26 l.), a chwilę później próbował bronić dobitkę Jarosława Niezgody (22 l.)… stojąc za linią bramkową.
Cracovia ochrzczona mianem zespołu najbardziej frajersko tracącego punkty.
Typowy mecz Cracovii w tym sezonie? Dobry początek, zazwyczaj ze strzelonym golem, zmarnowanie kilku dobrych okazji bramkowych, około trzydziestej minuty oddanie inicjatywy rywalowi, a w ostatnim kwadransie roztrwonienie przewagi. W meczu z Sandecją krakowianie znów to zrobili.
Tym razem okoliczności były dla nich wyjątkowo sprzyjające. Rywale grali bez sześciu ważnych zawodników. Na ich ławce siedziało kilku juniorów z IV-ligowych rezerw. Piłkarze podstawowego składu grali na pozycjach, do których nie byli przyzwyczajeni. Jakby tego było mało, szybko stracili bramkę. Mimo wysiłków nie byli w stanie doprowadzić do wyrównania, a przez ostatnie piętnaście minut grali w dziesiątkę po czerwonej kartce swojego kapitana. Cracovia wyciągnęła jednak rękę do przeciwnika.
Polskie strzelanie w Serie A. Mecz Sampdorii dał bramki eks-Lechitów: Linettego i Kownackiego.
To była polska sobota w Serie A. W meczu Sampdoria – Crotone (5:0) najpierw gola strzelił Karol Linetty (22 l.), a potem Dawid Kownacki (20 l.). Dla tego drugiego była to pierwsza bramka w Serie A. Bartosz Bereszyński (25 l.) siedział na ławce rezerwowych.
Sampdoria gra w tym sezonie dużo powyżej oczekiwań i liczy się w walce o awans do europejskich pucharów. Zwłaszcza u siebie klub z Genui jest nie do zatrzymania, wygrał wszystkie cztery mecze i wyrównał swój rekord zwycięstw z rzędu. W starciu z Crotone do siatki trafiało pięciu różnych piłkarzy, a wynik ustalili Polacy.
GAZETA WYBORCZA
Obok pomeczówki Wisła – Legia – felieton Rafała Steca. W którym zauważa, że piłka u nas jest płaska jak właściwie nigdzie indziej.
Od lat przekonuję czytelników, że nikt nie odpowiada skuteczniej na wyzwania epoki. Epoki, w której bogaci mają coraz więcej, a biedni coraz mniej, i w której elitom wolno wszystko, a zwykłym Polakom nie wolno niczego. Na boiskach wszystko wygląda inaczej, spójrzcie na kolejny okruch statystyczny – oto leżąca na dnie tabeli Pogoń Szczecin zgarnia 0,69 punktu na mecz, więcej niż jakakolwiek poza szwajcarskim Lugano ostatnia ligowa drużyna w Europie. Słowem, gdyby istniał sportowy odpowiednik współczynnika Giniego, który mierzy ekonomiczne rozwarstwienie społeczeństw, tzw. ekstraklasa byłaby rekordzistką w skali międzynarodowej. Piłka jest u nas płaska.
Owszem, kibice jęczą, że oglądanie stawia opór. Miniony weekend chwalili, ale generalnie w grze brak głównego wątku, czasem mecz składa się właściwie wyłącznie z kopnięć pobocznych, piłkarze unikają przyjemnych w odbiorze zamiarów ofensywnych. Wybaczcie, nie traktuję tego malkontenctwa poważnie. Dzisiaj wszyscy idą na łatwiznę – piwa są coraz słodsze, żeby łatwiej się piło, artykuły są coraz krótsze, żeby się łatwiej czytało, piosenki coraz uboższe w treść, żeby się łatwiej słuchało. Niech przynajmniej piłka nożna czegoś od odbiorcy wymaga. Zwłaszcza gdy zarazem niesie głębokie humanistyczne przesłanie. Że wszyscy są równi, każdemu punktów według potrzeb, każdemu należy się szacunek.
SUPER EXPRESS
Policja broniła piłkarzy Pogoni przed kibicami. Którzy – wzorem tych z Legii – także zamierzali „wymierzyć im sprawiedliwość” po porażce z Bruk-Betem.
Po końcowym gwizdku zrobiło się gorąco. Grupa kibiców szturmowała okolice szatni, ale została zastopowana przez wzmocnione siły policji. Po kilku minutach jeden z „bohaterskich” kiboli siedział w radiowozie potulny jak baranek, gdy udzielano mu pomocy medycznej.
– Wyszedłem do kibiców, ale było już po zamieszaniu – mówi kapitan Pogoni Adam Frączczak, który nie chowa głowy w piasek. – Nie dziwię się, że są rozgoryczeni, widząc, jak gramy i na którym miejscu jesteśmy. To była najbardziej dotkliwa porażka w sezonie. Będziemy walczyć za Pogoń, bo nie jesteśmy najgorszą drużyną w lidze – dodał Frączczak.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Obok pomeczówki tekst o Krzysztofie Mączyńskim, który wytrzymał presję gry w Krakowie, gdzie – delikatnie mówiąc – nie jest najmilej widziany.
Krzysztof Mączyński udowodnił na stadionie w Krakowie sporą odporność psychiczną. Reprezentant Polski na tyle wykorzystał zdobyte przez lata doświadczenie, także z meczów międzypaństwowych, że negatywne emocje, jakie towarzyszyły jego powrotowi do klubu, którego jest wychowankiem, kompletnie nie odbiły się na jego grze. O tym, że atmosfera wokół środkowego pomocnika Legii będzie przy Reymonta gorąca, wiadomo było już w momencie jego transferu do Warszawy. Nie wiadomo było jednak, że w jej podgrzewanie włączy się nawet sam klub z Krakowa, który zapraszał na to spotkanie hasłem: „Upieczemy chleb bez Mąki” (…).
Rzadko tracił piłkę, 79 procent jego podań było celnych, wygrywał sporo pojedynków i dobrze łączył obronę z atakiem. W końcówce wydawało się, że powrót do Krakowa zakończy się dla niego kontuzją. W doliczonym czasie gry, kopnięty, złapał się za kostkę i był opatrywany przez lekarzy. Kulejąc, zdołał jednak wrócić na murawę i dokończyć udany dla siebie, choć na pewno nieprzyjemny mecz. Po gwizdku, kibice Wisły zachęcali go, by podszedł pod ich sektor, jednak nie skorzystał z zaproszenia. Trudno mu się dziwić.
Czy Śląsk zrealizuje biznesplan? Podniesienie wydatków na płace wymaga od wrocławian awansu do ósemki i najlepiej także do pucharów.
Zaczyna się więc miesiąc, w którym można wiele zyskać nie tylko sportowo, ale i zbliżyć się do sukcesu biznesowego. Prezes wrocławian Michał Bobowiec podjął przed startem rozgrywek ryzyko, mocno zwiększając w porównaniu z sezonem 2016/17 budżet płacowy (z 850 tys. do około 1,2 mln zł brutto miesięcznie na pierwszy zespół i sztab szkoleniowy). W ten sposób we wrocławskiej szatni pojawił się na przykład Jakub Kosecki z pensją około 60 tys. zł miesięcznie brutto czy wizerunkowa „nowa twarz Śląska” – Marcin Robak. Stąd też między innymi podwyżka dla Roberta Picha, który zgodził się na nowy, długoterminowy kontrakt (do końca czerwca 2020 roku), ale chciał zarabiać tyle, co najlepsi nowi gracze.
Wrocławianie w tej chwili płacą na czas pensje i premie, jednak w skali całego sezonu muszą wydać 4-5 mln zł więcej na wypłaty. Klub musi to odrobić większymi zyskami z praw telewizyjnych i przychodami z dnia meczowego. Da się, pod warunkiem, że zespół będzie w górnej ósemce, a jeszcze lepiej możliwie długo (a najlepiej skutecznie!) pogra o europejskie puchary. Inaczej będzie „manko” w kasie i konieczność ponownego poproszenia o duże pieniądze podatników. Radni wysupłują je zresztą z miejskiej sakiewki coraz bardziej niechętnie.
Gliwa lata jak orzeł – felieton poligowy Antoniego Bugajskiego.
W 2013 roku, gdy był bramkarzem Zagłębia Lubin, przepuścił strzał z 30 metrów Marcina Budzińskiego, choć nie miał prawa tego zrobić. Nie była to żadna charakterystyczna dla “Budzika” petarda – prosta piłka, z którą by sobie poradził nawet bramkarski junior. Cracovia wygrała 1:0. To zostało Gliwie złośliwie zapamiętane, zwłaszcza przez kibiców, którzy nie dali mu żyć w miedziowym mieście. Byli wobec niego agresywni, zniszczyli mu samochód i zmusili do odejścia. Po ponad czterech Gliwa odgrywa się za tamte czasy. W Lubinie we wrześniu jego Sandecja przegrała wprawdzie 0:1, ale o bronił jak w transie. A miał trudno jak nikt inny. Zgromadzeni na trybunie za jego bramką szalikowcy Zagłębia używali sobie na nim, ile wlezie. Im głośniej i dosadniej go zaczepiali, tym lepiej bronił.
W sobotę zagrał natomiast z Cracovią, która przez te cztery lata pewnie też w nim gdzieś głęboko siedziała. Wyciągnął piłkę z siatki na początku meczu, ale później jak przystało na wychowanka rzeszowskich Orłów, fruwał między słupkami. Kolegom z drużyny dodało to energii i wreszcie potrafili wyrównać. Trzeba było zobaczyć minę Michała Probierza, by zrozumieć, co się stało.
60 faktów o Nawałce na 60. urodziny selekcjonera.
52. Nawałka, podobnie jak w klubach, narzuca współpracownikom szalone tempo. Często posiedzenia sztabu kończą się o 4:30. Wyjazd na zgrupowanie oznacza dla nich cztery-pięć godzin snu. Już w Górniku masażyści trzymali dla nich w pogotowiu „power-bomby”, fiolki z guaraną, by nie zmorzył ich sen.
60. Pamięta o motywowaniu reprezentantów. Trzy dni przed meczem z Rumunią na treningu niewiele wychodziło Kamilowi Grosickiemu. Miał dużo niedokładnych podań, piłka nie trzymała się nogi. Po zajęciach, gdy wszyscy zmieniali buty na ławce, podszedł selekcjoner. „Jak Kamil?” – zapytał. Grosicki pokazał ręką, że średnio. „Jak?! Jak?! Przecież widziałem, że jest świetnie. Wszystko widziałem, masz szybkość, dołożymy dokładność i już będzie super” – zaskoczył zawodnika.
– Kamil był wtedy najgorszy na treningu. Ale trener potrafi tak zadziałać, żebyśmy nie myśleli o tym, co zrobiliśmy źle. U niego cały czas czujesz się dowartościowany – podsumowuje Sławomir Peszko, wspominając historię z treningu.
Manchester United traci po porażce z Huddersfield już 5 punktów do City, za to inny wielki klub – Bayern – odrobił dystans do Borussii Dortmund.
Trzy mecze, trzy zwycięstwa, średnia trzech strzelonych goli na spotkanie, ani jednej straconej bramki. Tak wygląda bilans Juppa Heynckesa, odkąd ponownie przejął Bayern Monachium. Na początku października mistrzowie Niemiec mieli aż pięć punktów straty do Borussii Dortmund. Teraz do lidera Bundesligi tracą już tylko trzy bramki (…).
Bayern teraz ma przed sobą mecze prawdy. Najpierw w środę wielki hit Pucharu Niemiec z RB Leipzig i to na wyjeździe. – To będzie wspaniały mecz. Obie drużyny są w znakomitej formie. I gospodarze zagrają na maksa, żeby w końcu pokonać Bayern – uważa były reprezentant Niemiec Christoph Metzelder. O awansie do 1/8 finału decydować będzie jedno spotkanie, więc los dla obu zespołów łaskawy nie był. Do rewanżu dojdzie już trzy dni później, gdy to z kolei Bawarczycy będą podejmować Czerwone Byki, tym razem w Bundeslidze. Potem Bayern zagra z Celitkiem w Lidze Mistrzów i czekać go będzie kolejny hit – z Borussią Dortmund w 11. kolejce niemieckiej ekstraklasy.
Valencia znów zachwyca. Wicelider LaLiga każe zadać pytanie, czy może sięgnąć w tym sezonie po tytuł.
Do świetnej formy wrócił Jose Gaya, młodziutcy Toni Lato i Carlos Soler wyglądają jak przyszłe filary reprezentacji Hiszpanii, a instynkt strzelecki odzyskał Simone Zaza, najlepszy piłkarz września w LaLiga. Włoch, który nie umiał się odnaleźć w drużynie prowadzonej przez Voro, jest najskuteczniejszym piłkarzem Nietoperzy. 26-latek zdobył już osiem bramek i w klasyfikacji strzelców wyprzedza go tylko Leo Messi. – Jeżeli zajmę drugie miejsce, zażądam trofeum dla króla strzelców, bo z Messim nikt nie może rywalizować – ironizuje Włoch.
Hiszpanie śmieją się, że Zaza stał się piłkarskim odpowiednikiem mitycznego króla Midasa, bo wszystko, czego dotknie, zamienia się w gole. Włoch w pięciu ostatnich kolejkach oddał siedem celnych strzałów i zdobył siedem bramek. Kapitalna skuteczność to jednak atut nie tylko byłego zawodnika Juventusu. Valencia wygrała pięć ostatnich spotkań, w każdym z nich strzelając przynajmniej trzy gole, i pokazuje, że trzeba ją traktować poważnie.
fot. 400mm.pl