Reklama

Czy Sebastien Ogier będzie mógł krzyknąć „high five!”

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

22 października 2017, 13:50 • 9 min czytania 3 komentarze

Pościg za Sebastienem Loebem wciąż trwa, ale dystans powoli się kurczy. Ogier, rodak i imiennik 9-krotnego rajdowego mistrza świata, właśnie pruje swoim Fordem Fiestą RS po piąty z rzędu tytuł i chyba tylko jakiś dramat mógłby sprawić, że wypuści go z rąk. Na finiszu tegorocznego sezonu WRC warto więc przypomnieć, kim jest gość, który na lata zabetonował rywalizację oraz zadać też naturalne pytanie: czy „Seb” to już ten sam rozmiar kapelusza co Loeb?   

Czy Sebastien Ogier będzie mógł krzyknąć „high five!”

 ***

Jego regularność może wpędzić przeciwników w depresję, nawet jeśli już nie leje wszystkich tak, jak w poprzednich sezonach. 4-krotny mistrz świata z lat 2013-2016 w jedenastu tegorocznych rajdach tylko raz nie dojechał do mety (Finlandia), a najniższe miejsce, które zajął od początku roku, to piąte. Na dwa rajdy przed końcem sezonu Sebastien Ogier ma 37 pkt. przewagi nad kumplem z teamu Ott Tänakiem i 38 pkt. nad Thierrym Neuville. Tytuł może przyklepać już podczas zbliżającego się Rajdu Wielkiej Brytanii, żeby w Australii pojechać już czysto rekreacyjnie i tylko pooblewać się szampanem.

Jeśli to zrobi, będzie już samodzielnie zajmował drugie miejsce wśród kierowców z największą liczbą mistrzostw. Obecnie po cztery tytuły mają także wielkie sławy sprzed lat: Juha Kankkunen i Tommi Mäkinen. No i pewnie zaraz ich odsadzi.

***

Reklama

Narty

Urodził się w Gap, mieście mniej więcej wielkości Otwocka, ale bądźmy szczerzy, znacznie bardziej malowniczo położonym. Południowo-wschodnia Francja, blisko do Lazurowego Wybrzeża, ale jak ktoś woli, można też wyskoczyć do Turynu. No i góry. Nic więc dziwnego, że nastoletni Sebastien lubił jeździć na nartach, wyrobił sobie nawet papiery instruktora. Przez około dwa lata uczył innych szusować na stokach w rodzinnych stronach, ale też w pobliskim Serre Chevalier. Później też lubił oddawać się swojej pasji.

Equipe_S_OGIER_100211

Narty nartami, ale w domu sportem numer jeden od początku były samochody. Razem z tatą jeździł nawet oglądać Rajd Monte Carlo. Jego ojciec był jednak przede wszystkim zapalonym fanem Ayrtona Senny, czym zaraził „Seba”. Później, w sezonie w którym zdobył swoje pierwsze mistrzostwo świata, w niektórych rajdach zdarzyło mu się zakładać pod kombinezon koszulkę z podobizną legendy Formuły 1. – Jako zawodnik, Senna jest dla mnie wzorem do naśladowania. Mój ojciec go podziwiał i to uwielbienie do niego przeszło na mnie. On był najlepszy, najszybszy i nigdy się nie poddawał. Na wyświetlaczu w iPhonie mam nawet ustawione jego zdjęcie jak siedzi w McLarenie – mówił w 2013 r. Francuz.

Jazdę na poważnie zaczął dość późno. Zaczynał oczywiście od gokartów, ale kiedy wygrywał “Rallye Jeunes”, czyli program dla młodych talentów organizowany przez francuską federację motorsportową, miał już 22 lata. To dało mu jednak przepustkę do pucharu Peugeota 206, gdzie zresztą rozpoczął współpracę z Julienem Ingrassią, który do dzisiaj pozostaje jego pilotem. Jak się okazało, był to diabelski duet, bo już w 2008 r. panowie zgarnęli pierwsze miejsce w JWRC, czyli juniorskich mistrzostwach świata.

W nagrodę za świetną jazdę, jeszcze w tym samym roku dostał szansę debiutu w aucie o specyfikacji WRC. Padło na Rajd Wielkiej Brytanii i to było bardzo głośne „dzień dobry”. Młokos siedzący za fajerą Citroena C4 sensacyjnie wygrał pierwszy odcinek specjalny, co przez pewien czas dawało mu nawet prowadzenie. Później wprawdzie miał problemy z samochodem i nie utrzymał miejsca w czołówce, ale widać było, że to materiał na świetnego kierowcę.

Reklama

Swój pierwszy rajd w cyklu mistrzostw świata wygrał w 2010 r. w Portugalii.

Loeb

Niby pochodzą z tego samego kraju, noszą to samo imię i mieli bliźniaczko podobne początki kariery, ale i tak zawsze mieli ze sobą pod górkę. Zimna wojna – inaczej chyba nie sposób nazwać relacji między nimi. Przynajmniej do czasu, aż legenda odeszła z WRC.

Ich drogi zeszły się w drugiej połowie 2010 r., kiedy Ogier został partnerem Loeba w głównym zespole Citroena. Dołączył więc do gościa, który wtedy już sześć razy z rzędu zdobył mistrzostwo świata. Zasługi starszego kolegi doceniał, ale nie miał zamiaru przed nim klękać. W sezonie 2011 po prostu wziął się do roboty.

A ta bywała momentami niewdzięczna, gdyż kierownictwo teamu kazało mu nie naciskać na Loeba, bo ten musiał zdobyć kolejny tytuł. Słowem – Ogier miał jeździć jak najlepiej, ale jednocześnie tak, żeby nie wychylać nosa i nie przeszkadzać mistrzowi. Mimo to był w gazie. Na tyle, że na koniec sezonu zajął w generalce trzecie miejsce, odnosząc tyle samo (pięć) zwycięstw co Sebastien Loeb. Można było odnieść wrażenie, że rzucił mu wyzwanie. Szczególnie symboliczny był Rajd Niemiec, który gwiazdor chciał wygrać po raz dziewiąty z rzędu. Skończyło się na planach, bo zamiast niego wygrał właśnie Ogier. Ich relację z tamtego sezonu można w pewnym sensie porównać trochę do toksycznej jazdy Alberto Contadora i Lance’a Armstronga podczas Tour de France w 2009 r., kiedy obaj reprezentowali Astanę. Za dużo ego jak na tak małą przestrzeń.

W środowisku rajdowym tarcia na linii Ogier-Loeb były znane. Kiedyś nawet celowo zaproszono ich na wspólną rozmowę do studia, gdzie mieli sami sobie zadawać pytania. Niby obyło się bez zgrzytów, ale obaj mieli miny, jakby chcieli stamtąd zwiać. Jak powiedziałby Franio Smuda, „oni nie są przyjacioły”.

– Jak wieść gminna niesie, wewnątrz Citroena doszło wtedy do bardzo dużego konfliktu – mówi Weszło Grzegorz Gac, były pilot rajdowy i dyrektor Rajdu Polski, który Ogier wygrywał zresztą dwukrotnie w latach 2014-2015.

I dodaje: – Pamiętajmy, że Loeba wypromował wieloletni szef zespołu Guy Fréquelin. Natomiast kiedy na to stanowisko przyszedł Olivier Quesnel, to stwierdził, że on pociągnie tak samo Ogiera i też wejdzie do historii. Tyle tylko, że w pewnym momencie zaczął promować Ogiera kosztem mistrza. Wtedy Loeb wkurzył się i zaczął interweniować na samej górze. Pytał, kto tak naprawdę jest w teamie kierowcą numer jeden. Było to o tyle uzasadnione, że rajdy są sportem zespołowym i każdy musi znać swoje miejsce w szeregu. I Loeb, który miał znakomite notowania w zarządzie Citroena, usłyszał zapewnienie, że dopóki jest w tym zespole, to będzie najważniejszym kierowcą. Mało tego, usłyszał nawet deklarację, że obojętnie w jakiej serii będzie chciał jeździć, team pójdzie za nim wszędzie.

Mistrz

Atmosfera w Citroenie była tak kiepska, że po zakończeniu sezonu kierownictwo zespołu zdecydowało się zrezygnować z Ogiera, mimo obowiązującego jeszcze kontraktu. Niedługo później media obiegła informacja, że podpisał umowę ze stajnią Volkswagena. Przez pierwszy rok – kiedy inżynierowe niemieckiego teamu pracowali nad przyszłą maszynką do wygrywania, czyli Volkswagenem Polo R – on piłował Skodę Fabię S2000 dojeżdżając nią do dziesiątego miejsca w mistrzostwach świata. Wtedy też swój ostatni tytuł zdobył jego stary, niedobry znajomy Loeb.

Kiedy jednak na początku 2013 r. Ogier dostał swoją wymarzoną zabawkę, zaczęła się już totalna jazda bez trzymanki: spośród trzynastu rajdów wygrał aż dziewięć. Pierwsze w karierze mistrzostwo świata świętował podczas Rajdu Francji, ale i tę imprezę zepsuł mu nieco Sebastien Loeb. Wielki mistrz właśnie tamten weekend w ojczyźnie wybrał bowiem na oficjalne pożegnanie ze światem WRC. Skradł młodszemu koledze trochę show, ale końcowa tabela sezonu wyglądała piorunująco i musiała budzić respekt. Ogier drugiego Thierry’ego Neuville’a wyprzedził o 114 pkt. Francuz bezkonkurencyjny był jeszcze przez trzy kolejne sezony.

Był mistrzem, ale i tak często musiał wysłuchiwać, że pomogła mu w tym emerytura Loeba. Ciągle był do niego porównywany.

Grzegorz Gac: – Ogier trafił na okres dominacji Volkswagena, dlatego te tytuły, przynajmniej moim zdaniem, przychodziły mu chyba trochę łatwiej. W tym roku mamy jeszcze fajną walkę, ale w poprzednich latach nie za bardzo miał z kim przegrać jadąc takim samochodem. Loeb natomiast praktycznie cały czas musiał się z kimś naparzać: z Marcusem Grönholmem, Mikko Hirvonenem, a jeszcze wcześniej z Petterem Solbergiem. Były oczywiście sezony, w których też zdobywał tytuł stosunkowo łatwo, ale w większości musiał o to walczyć dosłownie do ostatnich rajdów. A wracając do Sebastiena Ogiera, mimo wszystko jest to oczywiście genialny kierowca, jeden z najlepszych w historii. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Volkswagen

Ubiegłoroczne odejście Volkswagena z WRC było dla mistrzostw świata jak wybuch bomby wodorowej. Oto z rajdów wycofała się ekipa, która cztery razy z rzędu zdobyła nie tylko mistrzostwo wśród kierowców, ale i konstruktorów. Sensacyjna decyzja miała być pokłosiem ujawnionej afery „Dieselgate”, kiedy okazało się, że firma od lat majstrowała przy wynikach pomiarów spalin w produkowanych samochodach. Volkswagen, chociaż oficjalnie podawał inne powody rozwodu, prawdopodobnie szukał po prostu oszczędności. Tak czy inaczej, Ogier praktycznie z dnia na dzień został bezrobotny.

Chociaż w sezonie 2017 chciał go mieć u siebie każdy zespół w stawce, to negocjacje mocno się przeciągały. Do tego stopnia, że Francuz sam zaczął przebąkiwać w wywiadach, że jeśli nie znajdzie angażu w mocnym teamie fabrycznym, to być może nawet odejdzie z WRC. W końcu jednak został zakontraktowany przez… prywatny M-Sport i Brytyjczycy wkrótce przygotowali dla niego rajdową wersję Forda Fiesty. Po ledwie miesiącu przygotowań wygrał premierowy wyścig sezonu w Monte Carlo.

Ogier na finiszu trwającego sezonu jest wprawdzie liderem cyklu, ale trudno powiedzieć, że w nowym otoczeniu czuje się w pełni szczęśliwy. Ciągle kręci nosem, że w dłuższej perspektywie M-Sport nie da rady walczyć z fabrycznymi zespołami i zaczął wręcz publicznie domagać się, aby jego team uzyskał pełne wsparcie Forda. W rozmowach z dziennikarzami wprost mówił nawet, że od tego uzależnia złożenie swojego podpisu na umowie na kolejny sezon. Co ciekawe, jako jedną z opcji wymienia się jego powrót do domu, czyli Citroena.

W międzyczasie pojawiły się zaskakujące plotki o jego możliwym transferze do Formuły 1, gdzie ściga się przecież sponsorujący go Red Bull. Domysły podgrzało też zaproszenie Ogiera na lipcowe testy bolidu na torze Red Bull Ring w Austrii. Ale wygląda na to, że póki co na niezobowiązującej przejażdżce się skończyło.

Charakter

Od zawsze lubił ponarzekać. To na lepsze traktowanie Loeba, to na wspomnianą już pasywność Forda, kiedyś nawet przejechał się po włodarzach WRC. Nie podobało mu się, że każą liderowi sezonu otwierać oesy i „przecierać” trasy, bo miał przez to gorsze czasy. Kiedy inni zaczęli zwracać mu jednak uwagę, że chętnie by się z nim zamienili, on odpowiedział, że to zapis „dla leszczy”. W ogóle trudno uznać go za gościa, z którym każdy kierowca chciałby po rajdzie wyskoczyć na kawę.

Grzegorz Gac, pracując przy Rajdzie Polski, miał okazję zamienić z nim kilka słów. – Jako dyrektor do spraw finansowych zajmuję się wprawdzie innymi rzeczami, ale oczywiście kilka razy z nim pogadałem. W luźnych rozmowach sprawia wrażenie bardzo miłego faceta, chociaż można odnieść wrażenie, że jest trochę wytworem PR-owców. Doskonale wie co może powiedzieć, odpowiada raczej okrągłymi zdaniami w stylu „the rally was difficult” – śmieje się.

Znacznie bardziej konkretny jest za to w relacjach z kobietami. Kiedy poderwał niemiecką prezenterkę telewizyjną Andreę Kaiser, ta była jeszcze żoną Larsa Rickena, czyli byłego piłkarza Borussi Dortmund. Pobrali się w 2014 r., dziś mają już syna. Można powiedzieć, że Sebastien Ogier zachował się w tym przypadku jak prawdziwy… ogier.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI    

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...