Na świeczniku był zawsze, więc nic dziwnego, że ciężko mu z niego zniknąć. Niegdyś traktowany jak bożyszcze, piłkarz perfekcyjny i zasługujący w Brazylii na kanonizację. Dziś otyły, przypominający karykaturę człowieka i przegrywający z kretesem walkę o własną figurę. Ostateczną próbę zrzucenia balastu Ronaldo podejmie lada dzień na oczach milionów telewidzów, których prosi o wsparcie…
– Zgodziłem się na udział w programie w stacji Medid Certa, bo zwyczajnie spodobała mi się inicjatywa zrzucenia wagi. Może nigdy bym się za siebie nie wziął, gdyby nie presja ze strony ludzi. Zamierzam ciężko pracować i się nie poddawać, a może pokonam nadwagę – mówi „El Fenomeno”, którego program rusza już jutro.
„Nie poddam się, może mi się uda”. Hmmm. Aż trudno uwierzyć, ale tak mówi były gwiazdor Barcelony i Realu Madryt, któremu realizacja marzeń przychodziła z taką łatwością, jak kucharkom obieranie kartofli, a listonoszom roznoszenie korespodencji. Człowiek, który ganiał jak wariat za każdą piłką i wystąpił nawet w finale mistrzostw świata w 1998 roku wbrew woli lekarzy… nie umie stwierdzić, czy starczy mu silnej woli, by znów wyglądać normalnie. Bo dziś o normalności nie może być mowy:
Sami jesteśmy ciekawi, co z tego będzie. I nawet trzymamy kciuki, bo ponoć celem Ronaldo nie jest samo pozbycie się tłuszczu, ale i doprowadzenie do ogólnego ładu. A wszystko po to, by w grudniu móc wystąpić w meczu charytatywnym Zinedine’a Zidane’a. I byłoby przykro, gdyby gracz tak wybitny nie zdołał doczłapać o własnych siłach do środkowego koła bez ogromnej zadyszki…
