W Giro d’ Italia musiał uznać wyższość Toma Dumoulina i Nairo Quintany. Bolało go to bardzo, bo przecież był nie tylko obrońcą trofeum, ale i największą nadzieją gospodarzy na to, by znowu wygrać narodowy włoski wyścig. W Vuelta a Espana nie dał rady pokonać Chrisa Froome’a, umożliwiając mu tym samym przejście do historii. Dziś w końcu nadszedł jego dzień. Vincenzo Nibali zakończył sezon 2017 z przytupem – w spektakularny sposób wygrał, zresztą po raz drugi w karierze, monument Il Lombardia. Dla Rekina z Mesyny to okrągły, 50. triumf w zawodowym peletonie.
Do mety “wyścigu spadających liści” było mniej więcej 19 km. Z przodu jechało dwóch zawodników – Nibali i Thibaut Pinot. Ambitny Francuz zapewne marzył, że utrzyma koła Włochowi, a potem, w ostatecznej rozgrywce, zdoła go pokonać, co za metą będzie mógł uczcić lampką – albo i butelką – dobrego wina z ojczyzny. Nic z tych rzeczy, chłopak nie miał żadnych szans z Vincenzo, który zjeżdżał dziś jakby był Alberto Tombą z najlepszych lat – odważnie, nieco ryzykownie, ale i perfekcyjnie technicznie. Dzięki temu miksowi korzyści Rekin z Mesyny zapewnił sobie przed ostatnim podjazdem pod San Fermo della Battaglia aż 20 sekund przewagi nad rywalem. W tym momencie stało się jasne, że o ile nie pęknie mu guma lub nie stanie się coś równie pechowego, to podobnie jak w 2015 przekroczy metę w okolicach urokliwego jeziora Como jako pierwszy.
Po wszystkim komentatorzy Eurosportu Adam Probosz i Tomasz Jaroński podkreślali, że to 50. zwycięstwo Nibaliego. Panowie nie dodali, że Vincenzo jest jednym z najlepszych kolarzy swoich czasów, ale pewnie uznali, że to oczywiste. W końcu mowa o zawodniku, który wygrywał każdy z trzech wielkich tourów, no a poza tym ma na swoim koncie m.in. dwa monumenty i kilka innych sukcesów, jak chociażby dwa pierwsze miejsca w Tirreno – Adriatico.
Włoch zafascynował się kolarstwem m.in. przez ojca, który prowadził sklep z książkami i wypożyczalnię wideo. Miał w niej sportowe kasety, dzięki czemu Nibali junior godzinami patrzył na wyścigi z udziałem legend, takich jak Eddy Mercx czy Moreno Moser. Jakiś czas później młody Vincenzo otrzymał w prezencie od taty lśniące, czerwone Pinarello, na którym odnosił pierwsze sukcesy. Jego dobre wyniki w sporcie połączyły się z obniżeniem poziomu w szkole, na co papa zareagował w typowo włoski, nerwowy sposób, mianowicie… pociął potomkowi za karę szosówkę piłą. Koniec końców udało się ją zespawać, podobnie jak relacje na linii ojciec – syn. Ciekawe, że jeszcze niedawno Nibalim zdarzało się razem trenować – gdy tylko mistrz odwiedzał Sycylię, tata “prowadził go” skuterem po okolicznych trasach. Jadąc po nich mógł z dumy puszyć się jak paw – w końcu dołożył swoją, całkiem sporą, cegiełkę do sukcesów jednego z najlepszych kolarzy XXI wieku…