Włosi i Niemcy to jedna rodzina. Trzymali sztamę na wojnie, a na boisku eliminują rywali w podobny, brutalny sposób – w końcówkach. Wczoraj trzy punkty w ten sposób wyszarpał Dortmund, dziś Juventus był bliski wypunktowania Chelsea. Ale i tak zrealizował swój cel minimum i wywiózł ze Stamford Bridge jeden punkt. I to za sprawą gościa, który nie ma tam lekko. Fabio Quagliarella jeszcze latem był na wylocie z klubu, dziś przypieczętował wynik na 2:2, a na deser kropnął w poprzeczkę. Za nami kolejny przyjemny dzień z futbolem na najwyższym poziomie, który – UWAGA – zaprezentowali dziś nawet Białorusini i Rumuni.
Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy, żeby nie sugerować się położeniem geograficznym. Bo białoruskie BATE wygląda jak zespół z zachodu, który – mimo stadionu-kurnika – odjechał nam już jakieś sto lat do przodu. Nie mogliśmy się jednak spodziewać, że dziś odjedzie także i Lille. Drużynie, w której mentalność zwycięzców miał do szatni przynieść ze sobą Salomon Kalou, triumfator LM w ostatniej edycji. Ale o kadrowiczu WKS i jego partnerach szkoda dziś nawet gadać. Skończyło się na 3:1 dla gości ze Wschodu, choć 3:0 do przerwy to nawet nie było lanie, ani cięgi – to był zwyczajny wpierdol. Za który odpowiadał m.in. Witalij Rodionow, niegdyś cel transferowy Lecha Poznań.
Na innym stadionie, na którym przygotowano się na możliwie lekki wieczór – Braga została rozjechana przez CFR Cluj. Tyle, że Rumuni nie dziwią nas o tyle, że w przeszłości ograli już Romę i Chelsea. Mimo, że od tego czasu minęły trzy lata i zespół zyskał już nowe oblicze – piłkarze nadal gryzą trawę z uporem maniaka i rabują z punktów silniejsze zespoły. Jedyny cud wśród ekip ze Wschodu nie przydarzył się na Camp Nou, gdzie Barcelona ostatecznie wygrała 3:2 ze Spartakiem Moskwa, choć w pewnym momencie… dostawała po nosie.
Przyjezdni z Moskwy nigdy nie ograli Barcelony i przed początkiem starcia nie zanosiło się, żeby mieli w końcu to zrobić. Zwłaszcza, że był to mecz na Camp Nou. Ale oni – z Kallstromem, Romulo, McGeady’m czy Emenike w składzie – z medialnych docinek nie robili sobie nic. Najpierw pomógł im Dani Alves, który sprytnym strzałem pozbawił złudzeń interweniującego Valdesa, a potem po pięknej akcji trafił Romulo. Przez kwadrans piłkarze Spartaka prowadzili, przez kwadrans byli w niebie… Wystarczyło jednak, że wyższy bieg wrzucił Leo Messi. Raz, dwa i gdyby było potrzebne też trzy, to pewnie Argentyńczyk by ustrzelił hat-tricka.
Indywidualnych popisów na poziomie nie zobaczyliśmy dla odmiany na obiekcie zwanym „Teatrem marzeń”, Old Trafford. W Manchesterze pojęcie spektaklu było dziś obce, bo – owszem – piłkarze Fergusona wygrali 1:0 z Galatasaray, ale sprawdziły się obawy kibiców sprzed sezonu. Ci pisali wówczas na forach, że domowe koszulki „Czerwonych diabłów” wyglądały jak piżamy, a ich pupile – jak na złość – wyszli dziś na boisko, rypnęli gola i jakby ułożyli się do snu.
– Największym błędem, jaki możemy popełnić, to okazanie zbyt dużego respektu wobec rywala – mówił z kolei przed meczem Valencii z Bayernem trener Hiszpanów, Mauricio Pellegrino. Jego piłkarze, jakby na złość, wyszli na boisko w Monachium przestraszeni, cofnięci, schowani za podwójną gardą. Bayern zdominował więc wydarzenia na boisku, a po pierwszym zdobytym golu skupiał się przede wszystkim na tym, by przesadnie się nie przemęczyć. My zaś w drugiej połowie staraliśmy się nie zasnąć. Najpierw jednak z dystansu w okienko huknął Toni Kroos, potem – już w doliczonym czasie gry Bawarczycy sami zafundowali sobie huśtawkę nastrojów. Zwykłe dośrodkowanie w ich pole karne, gol kontaktowy i nerwowe przetrzymywanie piłki w rękach przez bramkarza… Mógł, a wręcz powinien sytuację uspokoić Mario Mandzukić, gdyby tylko wykorzystał „jedenastkę”.
Nie mamy pojęcia, czy nagle trenerzy w niemieckich klubach zakazali swoim piłkarzom wykonywania rzutów karnych na treningach, ale coś jest nie tak. Wczoraj niczym Arjen Robben uderzył Mats Hummels i Klaas-Jan Huntelaar, a dziś sam Robben – jakby czuł, że coś się święci – oddał piłkę Mandzukiciowi. I co? No, nie wyglądało to najlepiej.
A, jeszcze na koniec słówko o Oscarze – co za gość. Nie oglądamy ligi brazylijskiej regularnie, więc przed jego transferem do Chelsea wiedzieliśmy mniej więcej tylko, że ma talent. I niezłe pokrętło. Dziś rozumiemy jednak, dlaczego piłkarze bez marki w Europie kosztują ponad 30 milionów euro. Bo tę markę wyrabiają sobie później pstryknięciem palców. Brazylijczyk to autor gola kolejki, gola na wagę… Oscara. I jeśli nie zachłyśnie się sławą i nie przytyje jak wielu jego rodaków, Chelsea ma gotowego piłkarza na następne dziesięć sezonów.
FK, PT
Komplet wyników:
Chelsea – Juventus 2:2
1:0 Oscar
2:0 Oscar
2:1 Vidal
2:2 Quagliarella
Szachtar – Nordsjaelland 2:0
1:0 Mkhitaryan
2:0 Mkhitaryan
Bayern – Valencia 2:1
1:0 Schweinsteiger
2:0 Kroos
2:1 Valdez
Lille – BATE 1:3
0:1 Wołodko
0:2 Rodionow
0:3 Oleknowicz
1:3 Chedjou
Barcelona – Spartak 3:2
1:0 Tello
1:1 Alves (sam.)
1:2 Romulo
2:2 Messi
3:2 Messi
Celtic – Benfica 0:0
Braga – Cluj 0:2
0:1 Bastos
0:2 Bastos
Manchester United – Galatasaray 1:0
1:0 Carrick