Czasem aż warto pogdybać. Bo gdyby ten sam Real Madryt, który podziwialiśmy przed momentem, z podobną pasją grał w lidze, dziś współdzieliłby fotel lidera z Barceloną. I nikt nie pisnąłby nawet żadnej bujdy o kryzysie i problemach we współpracy pomiędzy piłkarzami i Mourinho. Jeszcze kilka dni temu ci sami ludzie dostawali od 1:2 z Getafe i nie potrafili się podnieść, wyglądali na kompletnie wyprutych z ambicji. Dziś, przy tym samym wyniku, stłamsili, wręcz zadusili mistrza Anglii i wygrali 3:2. Na ostatni kwadrans na Bernabeu znów powróciła obsesja doskonałości i wielkie nadzieje na upragniony triumf w LM po ponad dekadzie.
City i tak szybko dali się przejrzeć – nie mieli zamiaru podejmować ryzyka i ledwie po wyjściu na boisko rypnęli w okolicach swojego pola karnego autobus. Bliźniaczo podobny do tego, który zapewnił w poprzedniej edycji rozgrywek triumf Chelsea nad Barceloną. Kiedy już się zdawało, że w angielskich księgarniach w ciągu tygodni znajdziemy pozycję „Jak asy Premier League zatrzymują hiszpańskie potęgi”, cały misterny plan upadł. Maszynie zabrakło paliwa…
Hiszpanie, choć mają dzisiaj ręce pełne roboty, mogą ze spokojem zakrzyknąć – piękno futbolu wygrało. Przez 90 minut dziennikarze „Marki” musieli non-stop wrzucać nową czołówkę na stronie głównej. Ale bardziej od pismaków współczujemy grafikom. Co rusz nowy projekt jutrzejszej okładki dziennika lądował w koszu, a Photoshop od wykonywanych operacji musiał dostawać kilkominutowej zawiechy.
A skoro o operacjach – ta w wykonaniu Realu w końcówce przebiegała jak w najlepszych klinikach na świecie. Owszem, były momenty kryzysu, kiedy Anglicy doprowadzali do sensacyjnego prowadzenia. Ale nastał moment, kiedy Mourinho w końcu dostrzegł, że jego starzy dobrzy podopieczni wracają. Nastał koniec piłkarskiej amnezji i nastąpił powrót wyszkolenia, polotu i mądrości. Atak za atakiem, jedność w drużynie. Po ostatniej bramce niby skłóceni Marcelo i Ronaldo – jak gdyby nigdy nic – padli sobie w ramiona. Chociaż jeszcze większą sympatię wzbudził widok Mourinho, atakowanego w ostatnich dniach ze wszystkich stron świata.
W międzyczasie, zanim jeszcze dostaliśmy wypieków na twarzy przy okazji spotkania w Madrycie, śledziliśmy na drugim ekranie multiligę. Na innych stadionach – owszem – działo się sporo, ale za wyjątkiem Mediolanu. San Siro ze startem sezonu zmieniło się bowiem w cmentarz, na którym non-stop trwa piłkarska stypa. Dziś „Rossoneri” nie sprostali wymaganiom i zremisowali z kumplami Marcina Wasilewskiego z Anderlechtu. Ale w kontekście następnych meczów – nic straconego, bo… najbardziej zawiódł ten, który miał narzucić tempo. Pokazać, że rosyjska piłka powoli nawiązuje równorzędną walkę z Premier League, La Liga czy Bundesliga. Może i nawiązuje, ale jedynie w wydawanych kwotach, bo Zenit wprost się skompromitował i dostał od Malagi trzy gole.
O ile „Wasyl” i reszta Anderlechtu może być umiarkowanie szczęśliwa, o tyle Robert Lewandowski może wreszcie całkiem odetchnąć z ulgą i walnąć się do snu bez wyrzutów sumienia. Polak po kilku gorszych występach w Bundeslidze wreszcie zaczął grać na miarę własnych możliwości. Dziś przez cały mecz z Ajaksem szukał okazji, aż wreszcie w samej końcówce ukradł punkty dzielnym Holendrom, dając Borussii skromne zwycięstwo 1:0.
FK
Komplet wyników:
Dinamo Zagrzeb – FC Porto
0:1 Gonzalez
0:2 Defour
Paris Saint-Germain – Dynamo Kijów 4:1
1:0 Ibrahimović
2:0 Thiago Silva
3: Alex
3:1 Veloso
4:1 Pastore
Montpellier – Arsenal 1:2
1:0 Belhanda (k.)
1:1 Podolski
1:2 Gervinho
Olympiakos Pireus – Schalke 04
0:1 Hoewedes
1:1 Abdoun
1:2 Huntelaar
AC Milan – Anderlecht 0:0
Malaga – Zenit Sankt Petersburg 3:0
1:0 Isco
2:0 Saviola
3:0 Isco
Borussia Dortmund – Ajax Amsterdam 1:0
1:0 Lewandowski
Real Madryt – Manchester City 3:2
1:0 Dżeko
1:1 Marcelo
1:2 Kolarov
2:2 Benzema
3:2 Ronaldo


