We wtorkowej prasie króluje niepodzielnie jeden temat – pobicia piłkarzy Legii przez ich kibiców po powrocie z wyjazdu z Poznania.
FAKT
“Fakt” szeroko opisuje i komentuje zajście na Legii.
To skandal, że do zdarzenia doszło na terenie klubu, który jest monitorowany i chroniony. Gdy piłkarze byli atakowani, nikt jednak nie reagował, w pobliży nie było widać nikogo z ochrony, która przede wszystkim nie powinna wpuścić obcych osób na teren obiektu.
Piłkarze – według dziennikarzy „Faktu” – mogą chcieć po tym zajściu rozwiązywać kontrakty.
Po zajściach w nocy z niedzieli na poniedziałek, niektórzy zawodnicy Legii zaczęli się zastanawiać, czy maja możliwość, by rozwiązać kontrakt z winy pracodawcy. To była ich reakcja na wydarzenia spod klubu. Nie mogli zrozumieć, dlaczego przedstawiciele Legii nie zapewnili im ochrony na terenie obiektu.
– Obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa na obiektach ciąży na władzach klubu lub operatorze stadiony. W związku z tym, jeżeli zostały tam wpuszczone osoby nieuprawnione i nie zapewniono piłkarzom bezpieczeństwa, to można byłoby rozważać opcję rozwiązania umów z winy klubu – tłumaczy Faktowi całą sytuację adwokat Agata Wantuch.
„Fakt” komentuje też późniejsze oświadczenie klubu. „Legionisto, nikt cię nie obroni”.
Piłkarze Legii po przeczytaniu dokumentu raczej nie mogą poczuć się bezpieczni. Zachowanie kibiców, którzy pobili zawodników, w oświadczeniu zostało nazwane „wymianą zdań i szarpaniną, które łącznie trwały około ośmiu minut”. Inny fragment dokumentu brzmi tak: „Grupa osób weszła na teren stadionu zgodnie z przyjętą praktyką po meczach wyjazdowych, co nie dawało ochronie obiektu podstaw do niepokoju”.
Władze Legii nie stanęły po stronie piłkarzy. Autorzy dokumentu zachowali się tak, jakby chcieli za wszelką cenę stanąć pośrodku i nikomu się nie narazić.
GAZETA WYBORCZA
Sprawa pobicia piłkarzy na Legii pojawia się również na okładce „Wyborczej”. Na Legii znów biją.
Staruchowicz, ps. „Staruch”, który wczoraj w nocy „zaprosił piłkarzy do rozmowy”, w 2011 r. uderzył w twarz obrońcę Jakuba Rzeźniczaka. Klub ukarał go zakazem stadionowym, ale już wtedy był recydywistą, bo po śmierci jednego z właścicieli klubu Jana Wejcherta zaintonował z trybun okrzyk: „Jeszcze jeden”. Prokuratura wszczęła postępowanie, ale Rzeźniczak ogłosił, że przebaczył kibolowi, i nie stawiał się na rozprawy. Sąd ukarał go nawet grzywną.
(…)
– Legia sama jest sobie winna. Gdyby sprawy Rzeźniczaka nie zamieciono pod dywan, teraz by do tego nie doszło – mówi „Wyborczej” Maciej Szczęsny, były mistrz Polski z Legią. – Nieważne, czy piłkarze są bici mocno, czy niezbyt mocno. Klub powinien zgłosić to na policję. Rozwiązanie tej sprawy powinno być w interesie klubu, jego stosunków z piłkarzami, ale także z kibicami. Tymi prawdziwymi, na których Legia chce zarabiać i którzy mają się czuć bezpieczni na stadionie.
Na drugiej stronie – komentarz autorstwa Rafała Steca.
Legia, podobnie jak cała reszta ligi, to klub poważnie i przewlekle chory. Na przemoc, agresję, nienawiść.
Kiedy minionej jesieni do Warszawy przyjechała Borussia, horda osiłków szturmowała sektor kibiców gości. Kiedy odbywał się rewanż w Dortmundzie, przerażeni rywale ukryli mecz juniorów obu klubów tradycyjnie poprzedzający wieczorną rywalizację seniorów – zataili miejsce i godzinę spotkania. Kiedy Legia poleciała do Madrytu, by zagrać z najlepszym klubem w Europie, jej zwolennicy wydali uliczną wojnę hiszpańskiej policji. A potem, wskutek sankcji UEFA, supergwiazdy Realu przyjęła przy pustych trybunach przy Łazienkowskiej.
Tak przedstawiła się Lidze Mistrzów, do której wróciła po 20 latach spędzonych na peryferiach. A przy okazji umocniła markę klubu płacącego UEFA rekordowe kary za kibolskie popisy.
Trudne dni reprezentacji Adama Nawałki. Reprezentację czeka finisz pod górę.
Arkadiusz Milik drugi raz w ciągu roku zerwał więzadła w kolanie, na boisko wróci wiosną. Jakub Błaszczykowski w ciągu ostatniego miesiąca spędził na boisku 135 minut. Krzysztofa Mączyńskiego uraz wyeliminował z niedzielnego meczu Legii z Lechem. Łukasz Piszczek jest eksploatowany ponad miarę w Borussii Dortmund. We wrześniu siedem razy zagrał w pierwszej jedenastce, zmieniony został tylko raz. Poprzedni trener Thomas Tuchel – po rozmowach z lekarzami i piłkarzem – oszczędzał Polakowi takich maratonów. Peter Bosz nie ma wyjścia, bo klub z Dortmundu też cierpi przez kontuzje.
(…)
Jakby tego było mało, miejsce, w którym powinien biegać lewy obrońca, przypomina w reprezentacji lej po bombie. Artur Jędrzejczyk musi przejść operację palca, jego zmiennik Maciej Rybus przyjechał na zgrupowanie tuż po rehabilitacji mięśnia dwugłowego. Być może zdoła się wyleczyć do czwartku, ale bardziej prawdopodobne, że w Erywaniu selekcjoner będzie musiał postawić na Bartosza Bereszyńskiego. To prawy obrońca, ale innego kandydata nie ma.
SUPER EXPRESS
Maciej Gajos „był głodny i strzelił”. W rozmowie z „SE” opowiada o meczu z Legią.
Przymusowa pauza wyostrzyła apetyt na gola?
Zdecydowanie. Byłem głodny gry i bardzo chciałem wygrać ten mecz. Spotkania z Legią mają dodatkowy smaczek, do tego prawie 40 tys. kibiców, a ostatnio przecież nie graliśmy najlepiej. Teraz pokonaliśmy Legię – pewnie i w dobrym stylu, a do tego ja strzeliłem gola.
To była ćwiczona akcja?
Widziałem, że Robert Gumny będzie dośrodkowywać i wbiegłem na pierwszy słupek, bo przecież ktoś powinien tam być. Wiedziałem, gdzie mam atakować, i to zrobiłem, podanie było precyzyjne, “Guma” potrafi to robić! Już w ostatnim meczu z Legią miałem okazję, ale wtedy się nie udało, tym razem byłem już skuteczny. Strzeliłem, wpadło, była wielka radość, tym bardziej że to był pierwszy gol meczu i dał kibicom dużo radości. Z trybun cały czas czuliśmy zresztą wsparcie, fani od początku żyli tym meczem razem z nami. Razem wygraliśmy i razem będziemy walczyć dalej.
Bandyci pobili piłkarzy Legii. “SE” również nie pomija tego tematu na swoich łamach.
Jeśli zawodnicy Legii myśleli, że to, co najgorsze spotkało ich na boisku przy ul. Bułgarskiej, gdzie zostali zmiażdżeni przez Lecha, to byli w błędzie. Po przyjeździe do Warszawy – jak podał portal weszlo.com – zostali zaatakowani przez chuliganów, którzy na teren legijnego obiektu dostali się pod pretekstem chęci rozmowy z piłkarzami. Żadnych rozmów jednak nie było. Większość graczy zaraz po opuszczeniu autokaru została zaatakowana ciosami w tył głowy. Oszczędzono tylko Arkadiusza Malarza, Michała Kucharczyka i, jak wynika z naszych informacji – Sebastiana Szymańskiego i Jarosława Niezgodę. Poturbowano też asystenta Romeo Jozaka Aleksandara Vukovicia, ale… podobno przez pomyłkę i „Vuko” doczekał się nawet przeprosin.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Szeroko o okolicznościach pobicia na Legii pisze Iza Koprowiak.
Na zespół czeka „komitet powitalny”, złożony z około 50 pseudokibiców. Jeden z nich wchodzi do autokaru, wykrzykuje, by wszyscy wyszli na zewnątrz. Piłkarze są przekonani, że czeka ich kolejna trudna rozmowa z niezadowolonymi fanami, jednak gdy wychodzą, następuje szturm. Kibole zaczynają okładać zdezorientowanych graczy (nie dostało się tylko Arkadiuszowi Malarzowi), głównie w tył głowy i z otwartej dłoni w twarz. Tak, aby czuli się upokorzeni, ale nie ucierpieli na tyle, by konieczna była pomoc lekarska. Oberwał nawet asystent trenera Aleksandar Vuković (podobno przez przypadek, został przeproszony). Bez szwanku wyszedł za to Jozak, który stał z boku. Cała akcja trwała osiem minut, na koniec zawodnicy usłyszeli, że jeżeli w następnym meczu (z Lechią) zagrają równie słabo, jak w Poznaniu, to znów będzie czekało ich podobne spotkanie. Po całym incydencie piłkarze weszli do szatni, zabrali rzeczy i rozjechali się do domów. W poniedziałek i wtorek mieli wolne. Nie chcieli komentować tego, co zaszło w nocy, do sprawy nie odniósł się także prezes Dariusz Mioduski. Legia wydała tylko oświadczenie, że potępia zachowanie pseudokibiców, ale sprowadziła zajście do określenia „szarpanina”. Sprawa nie została też zgłoszona na policję (stan na poniedziałek, godzina 20).
Obok – komentarz w felietonie Przemka Rudzkiego.
Niestety, na parkingu nikt nie krzyknął: „Eee synek, słuchaj no, bo jak ja cię pier…lnę, to cię krew zaleje, nie ma takiego bicia!”. Zamiast „liści”, jak to bywało już wcześniej przy Łazienkowskiej (czego się wszyscy śmiesznie i żałośnie zarazem wyparli), w ruch poszły tym razem mocniejsze argumenty. W sercu blisko 40-milionowego kraju zawodowi piłkarze są bici przez grupę tych, którzy uznali, że mają takie prawo, bo przecież piłkarze przegrali 0:3. Rozumiem, że gdyby było 0:6, zostaliby zabici?
To, co się stało jest tylko jednym z powodów, dla których polska piłka klubowa nie będzie przez nikogo traktowana poważnie. Bo choć zmieniło się otoczenie, ładniejsze są stadiony, lepsze do nich prowadzą drogi, a do hot dogów można wybrać większą liczbę rodzajów kabanosów, to nie udało się wykorzenić pewnego sposobu myślenia. Co ciekawe (i smutne zarazem), przeglądając media społecznościowe zauważyłem, że wiele osób ta niepojęta w cywilizowanym świecie akcja śmieszy. Piłkarze dostali po gębach, boki zrywać!
Zbigniew Boniek mówi w wywiadzie dla „PS” o swoich oczekiwaniach odnośnie finiszu eliminacji w wykonaniu reprezentacji Adama Nawałki.
Do drużyny, po czterech dobrych występach w Premier League, wraca Grzegorz Krychowiak. Jak bardzo wzmocni kadrę?
Ja bym powiedział inaczej: Krychowiak nie wraca do drużymy, bo zawsze z nią był, miał tylko małą przerwę. To ważny zawodnik dla reprezentacji, nie tylko na boisku. Grzesiek w formie jest problemem dla przeciwników, a nie dla nas. W optymalnej dyspozycji rozwiązuje wiele problemów, na boisku pomaga zespołowi. Jest silny, zdrowy, mocny, potrafi przerwać atak rywali, ale też wyprowadzić piłkę, rozpocząć akcję ofensywną, zagrać prostopadłe podanie. O niego się w ogóle nie martwię, ale na temat formacji, taktyki i personaliów nie chcę się wypowiadać – to już działka selekcjonera.
Komfortowa sytuacja w tabeli pomaga drużynie trenera Adama Nawałki?
My, Polacy jesteśmy fantastyczni i umiejętnie potrafimy sp….lić pewne rzeczy, więc niech piłkarze nie myślą o komforcie, tylko grają tak, by wygrać z Armenią. Miesiąc temu, w Kopenhadze przegraliśmy 0:4 i wypadliśmy z zakrętu, ale na szczęście szybko wróciliśmy na drogę. Zdarza się. Czasem porażki są dobrym lekarstwem na przebudzenie. Teraz trzeba postawić kropkę nad i, a to jest zawsze najtrudniejsze. Kiedy uczeń pisze wypracowanie, najczęściej najbardziej męczy się nad ostatnim zdaniem, bo ono jest najważniejsze. Mam nadzieję, że w tych kwalifikacjach będzie należało do nas.
Stadion Śląski wciąż niegotowy, by przyjąć reprezentację. A była szansa, by jeden z październikowych meczów towarzyskich rozegrać właśnie w Chorzowie.
Przedstawiciele Polskiego Związku Piłki Nożnej sprawdzali, czy w „Kotle Czarownic” możliwe jest rozegranie któregoś z listopadowych spotkań drużyny trenera Adama Nawałki.
Okazało się, że wciąż trwają prace remontowo-wykończeniowe m.in. w strefach mediów, VIP, zawodników, na drogach dojścia do sektorów, parkingach i najbliższym otoczeniu obiektu.
W wielu miejscach (sala konferencyjna, loże, strefa zawodników i kioski gastronomiczne) brakuje podstawowego wyposażenia. W szatniach nie było mebli, trwały prace porządkowe na drogach dojścia do szatni oraz w strefie parkowania autokarów drużyn. Nie było nawet ławek rezerwowych, kioski gastronomiczne dla publiczności były puste, bez żadnego wyposażenia.
Lech Poznań wygrał z Legią w dużej mierze dzięki Polakom.
Darko Jevtić w niektórych zagraniach ocierał się o magię, swoje robili obrońcy Lasse Nielsen oraz Emir Dilaver, a Nicki Bille Nielsen toczył zacięte boje z silnymi stoperami i dzięki temu robił miejsce partnerom. Główne role zagrali jednak Polacy. I to nie tylko ci, którzy wbili gole. Przypomnijmy, że zrobili to Maciej Gajos, Łukasz Trałka oraz Maciej Makuszewski. Dwaj pierwsi to środkowi pomocnicy i trzeba było uruchomić najgłębsze pokłady pamięci, żeby odszukać przypadek, kiedy bramki dla Lecha zdobyli dwaj piłkarze środka pola, odpowiadający głównie za rozbijanie ataków przeciwnika. Było to aż dziewięć lat temu przeciwko Chazarowi Lenkoran (4:1) z Azerbejdżanu w eliminacjach Pucharu UEFA. (…) Pierwszoplanowymi postaciami byli w niedzielę na Inea Stadionie także dwaj pozostali rodzimi zawodnicy, którzy pojawili się w podstawowym składzie. Robert Gumny zaliczył asystę, natomiast Rafał Janicki rozegrał najlepszy mecz, odkąd trafił do Poznania z Lechii Gdańsk.
W Szczecinie nie za ciekawie. Piłkarze są wyzywani poza stadionem, klub zamraża ich pensje.
Choć niespełna dwa tygodnie temu szefowie Portowców zapewniali, że nie będą dobierać się do pensji drużyny, po braku wygranych z Górnikiem (1:2) i Koroną (0:0) zmienili zdanie. W niedzielę zdecydowali się zawiesić połowę poborów piłkarzy i sztabu szkoleniowego. Zgodnie z przepisami i tak prędzej czy później (raczej prędzej) będą musieli wypłacić wszystkie należności, ale pomysł działaczy raczej nie poprawi morale zespołu. A te i tak było wyjątkowo niskie. Po pierwsze, z powodu fatalnych wyników, po drugie, reakcji kibiców na ich postawę. Przynajmniej od spotkania z Drutex-Bytovią w Pucharze Polski (0:0 i 4:5 w karnych) fani dosadnie wyrażają pretensje. Co więcej, w wulgarny sposób zaczepiali piłkarzy także poza stadionem, np. podczas spacerów z rodziną. Po wypadkach w Warszawie można stwierdzić, że na szczęście na słowach się skończyło.
fot. FotoPyK