Klaudia Jans-Ignacik powiedziała kiedyś, że 80 procent wyników tenisistek stanowi głowa, a zawodniczki z 80. miejsca w rankingu wykonują tę samą pracę na treningach, co te z pierwszej dziesiątki. Analogicznie sytuacja przedstawia się wśród panów – w wielu przypadkach osiągane rezultaty nie są kwestią umiejętności, a mentalnego podejścia do sportu. W dzisiejszym zestawienu zdecydowaliśmy się więc przybliżyć sylwetki tenisistów z potencjałem na zawojowanie ścisłej światowej czołówki, którzy jednak nie dorośli do bycia czempionami.
9. GAEL MONFILS
Jego styl może być albo uwielbiany, albo nienawidzony. Jak dziś pamiętamy ubiegłoroczny półfinał US Open, w którym Francuz mierzył się z Novakiem Djokoviciem. Komentatorzy Eurosportu byli zdegustowani postawą Monfilsa, który – przynajmniej ich zdaniem – był wówczas niegodny tego etapu turnieju. I było w tym wiele racji, bo jego pajacowanie ma swój urok, ale na pewnym poziomie koszmarnie razi w oczy.
Monfils ma w zwyczaju przekładać grę efektywną nad efektowną. Lubi grać “hot dogi” (piłka uderzona między nogami, kiedy jest tyłem do rywala), rzucać się do piłek, uderzać piłkę wolejem z widowiskowym wyskokiem, i tak dalej. Oczywiście na większość tego typu zagrań decyduje się w momentach, które absolutnie nie wymagają takiej brawury. Naturalni w karierze udało mu się osiągnąć bardzo dobre wyniki – dwa półfinały Wielkiego Szlema, 6. miejsce w rankingu – ale o spektakularnych sukcesach może chyba zapomnieć. Jego szaleństwa zwyczajnie nie pasują do miana wielkiego mistrza.
8. GRIGOR DIMITROV
Bułgar zasłużył u nas na stosunkowo niską pozycję, bo mimo że oczekiwania wobec niego były – i nadal są – ogromne, to jednak swoje osiągnął. 7 wygranych tytułów ATP, dwa ćwierćfinały Wielkiego Szlema, 8. miejsce w rankingu. Jak te wyniki mają się jednak do sukcesów Rogera Federera, za którego następcę uważa(ło) się Dimitrova?
Obecny sezon – co ważne, jeden z lepszych w karierze – nie może być dla niego udany. Poza półfinałem Australian Open Bułgar zawodził w trzech kolejnych Szlemach. Należy jednak zaznaczyć, że w porównaniu z rokiem ubiegłym Dimitrov przynajmniej wie, jak powinien zachowywać się na korcie. Do historii przejdzie jego kompromitujące zachowanie w finale turnieju w Stambule, gdzie walnął focha w starciu z Diego Schwartzmanem. Mecz ten miał zdumiewający finał, bo Dimitrov nawet nie miał okazji bronić piłki meczowej. Powód? Rodem z gimnazjalnych boisk…
7. DUSTIN BROWN
Ten gość potrafi grać w tenisa na niewiarygodnym poziomie i udowadniał to niejednokrotnie. Dość powiedzieć, że dokonał rzeczy, o której większość zawodników z Touru może jedynie pomarzyć – dwukrotnie mierzył się z Rafaelem Nadalem i dwa razy okazał się od niego lepszy. Mimo tego nie zdobył choćby jednego tytułu ATP, a jego największym osiągnięciem w turniejach wielkoszlemowych jest 3 runda Wimbledonu.
Każdy, kto choć raz oglądał Browna w akcji, zdaje sobie sprawę, że jest to zawodnik kompletnie nieprzewidywalny. Może zagrać wybitnego drop shota, by chwilę później spartolić prosty forehand wyrzucając piłkę w trybuny. Do dziś niezwykle popularne jest jego zagranie w jednym z Challengerów, gdy stojąc przy siatce odbił piłkę zza pleców z niewiarygodnie trudnej pozycji, grając jednocześnie uderzenie kończące.
Generalnie postrzegamy go jako postać nadzwyczaj pozytywną, ale w życiu nie postawilibyśmy pieniędzy na jego zwycięstwo.
6. ALEXANDR DOLGOPOLOV
Na jego temat szerzej pisaliśmy nieco ponad miesiąc temu, gdy zaistniało realne przypuszczenie, że Dolgopolov “tankował” w meczu z Thiago Monteiro. Umiejętności ma ogromne – bardzo sprawnie operuje backhandem, posyła cięte, płaskie uderzenia, stać go na doskonałe drop shoty. Gdy gra na serio, jest bardzo niebezpieczny nawet dla zawodników ze światowej czołówki (vide mecz z Novakiem Djokoviciem w Cincinnati). Całkiem niedawno bez większych problemów rozprawił się również z Kevinem Andersonem – bądź co bądź finalistą US Open – a już w Nowym Jorku odprawił Tomasa Berdycha.
No właśnie, szkopuł jednak w tym, że Ukrainiec bardzo rzadko gotów jest umierać na korcie. W sierpniu pisaliśmy: Dolgo ma w zwyczaju rozgraniczać turnieje, w których się stara, od tych, w których udział bierze tylko ze względu na wpisowe oraz – wiele na to wskazuje – korzyści pozasportowe. Żeby nie być gołosłownym – tylko w tym roku aż dziesięć turniejów (na 20, w których brał udział) kończył po pierwszym meczu. W sześciu przypadkach uznawano go za faworyta. Wymowne?
W listopadzie stuknie mu już 29 lat. Biorąc to, jak również tendencję spadkową jego formy pod uwagę, ćwierćfinał Australian Open i 13. miejsce w rankingu (zanotowane kolejno w 2011 i 2012 roku) chyba do końca kariery pozostaną w jego CV w zakładce Personal Best.
5. BERNARD TOMIC
Jeszcze do niedawna niewiele można było mu zarzucić. Relatywnie szybko urósł do jednego z największych talentów w Tourze, regularnie bywał w światowej dwudziestce, a najwyżej w karierze zameldował się na siedemnastym miejscu w rankingu. Od pewnego czasu Tomic wygląda jednak jak parodia tenisisty. Albo celowo odpuszcza mecze, albo przegrywa je w sposób, który nie przystoi zawodnikowi o takich możliwościach.
W tym roku Australijczyk notuje najgorszy sezon w karierze. Po dziewięciu miesiącach ma koszmarny bilans 9 meczów wygranych i aż 19 przegranych. Idąc dalej – w 12 tegorocznych turniejach ATP odpadał już w pierwszej rundzie. W efekcie spadł z 26. miejsca w rankingu na… 146. A sposób w jaki odpuszczał mecze – choćby ten ze Stevem Darcisem – jest skandaliczny. Jeszcze kilka lat temu 24-letni dziś Tomic notował ćwierćfinał Wimbledonu, ale w obecnej dyspozycji o takim wyniku może tylko pomarzyć. Dziś to poziom stricte challengerowy.
4. FABIO FOGNINI
Jego tenisowy dorobek jest bliźniaczo podobny do Dolgopolova. Kilka wygranych turniejów ATP, najwyżej w rankingu na 13. miejscu, najlepszy wynik na Szlemie – ćwierćfinał. Włocha w naszym zestawieniu stawiamy jednak znacznie wyżej, bo w porównaniu z nim Ukrainiec jest niewiniątkiem. Fognini przede wszystkim uwielbia dyskutować z sędziami, co kończyło się pokaźnymi karami finansowymi (jednorazowo nawet 27,5 tys. dolarów) czy dyskwalifikacją w turnieju wielkoszlemowym.
Próbkę swoich nieprzeciętnych umiejętności Fognini pokazał w tym roku choćby w trakcie turnieju w Rzymie, gdzie niesiony dopingiem publiczności wręcz zdemolował ówczesnego lidera rankingu, Andy’ego Murraya. Niestety, znacznie częściej niż w takiej formie można go oglądać rozwścieczonego, pajacującego lub po prostu przechodzącego obok meczu.
3. JERZY JANOWICZ
Jeszcze kilka lat temu spokojnie mogliśmy zakładać, że wreszcie doczekaliśmy się singlisty będącego w stanie śmiało rywalizować z najlepszymi jak równy z równym. Półfinał Wimbledonu, znakomite pojedynki z Rafaelem Nadalem czy Andy Murrayem na turniejach Masters… Niestety, dziś łodzianin o takich wynikach może tylko pomarzyć, a w najnowszym rankingu ATP znajduje się w połowie drugiej setki. Auć.
Janowicz to podręcznikowy przykład zawodnika o niesamowitym potencjale, za którym jednak zdecydowanie nie nadążyła głowa. Choć prywatnie sprawia wrażenie sympatycznego gościa, to na korcie zatrważająco często zachowuje się irracjonalnie. Robi naprawdę dziwaczne rzeczy, od błędnie podejmowanych decyzji (notoryczne granie skrótów, które już od dawna nie są jego mocną bronią), przez bezsensowne dyskusje z sędziami (turniej w Guadalajarze), po ostentacyjne komentowanie zachowania kibiców (Australian Open, Stuttgart). Dorzućmy do tego olewcze podejście do Guntera Bresnika (Austriak opowiadał o tym w “Przeglądzie Sportowym”), cyrki na konferencjach prasowych, czy rozwalanie klawiatury na streamie i ukaże nam się obraz świetnego showmana, ale przeciętnego tenisisty, nie mającego nic wspólnego z profesjonalizmem.
Szkoda, że to wszystko poszło w tym kierunku.
2. BENOIT PAIRE
Jeżeli lubisz bawić się w bukmacherkę i widzisz Paire’a w roli wyraźnego faworyta – za nic w świecie nie dodawaj go do kuponu. Nigdy nie wiadomo, kiedy odpuści, a kiedy zagra na sto procent. Swego czasu znalazł się nawet w czołowej dwudziestce rankingu, osiągał przyzwoite rezultaty na Szlemach, ale w zestawieniu z jego umiejętnościami – to tylko drobne osiągnięcia. Gdyby nie choleryczny charakter, dziś pewnie byłby najwyżej notowanym przedstawicielem “Trójkolorowych”.
Ma nonszalancki styl, sprawia wrażenie gościa, który odgrywa piłki od niechcenia, ale jak zasunie backhandem wzdłuż linii, to nie ma czego zbierać. Kto natomiast oglądał jego tegoroczny mecz na Wimbledonie z Janowiczem, ten wie, że Paire potrafi słać również doskonałe skróty, często z beznadziejnych pozycji. Problem w tym, że Francuz to typowy “czajnik”. Gdy mecz układa się nie po jego myśli, puszcza wszelkie hamulce. Tylko w tym roku dał popis w turniejach w Rzymie i Halle, ewidentnie odpuścił również imprezy w Cincinnati czy Sidney . Prawdziwy sportowy świr.
1. NICK KYRGIOS
Otwarcie mówi, że nie znosi tenisa, podróżowania i wszystkiego, co jest z tym sportem związane. Za niesportowe zachowanie podczas Wimledonu ’15 został ukarany olbrzymią sumą 160 tysięcy funtów. Podczas jednego z meczów powiedział Stanowi Wawrince, że jego dziewczyna została “puknięta” przez kolegę Kyrgiosa z drużyny, Thanasiego Kokkinakisa. Na pytanie o grę na ziemi opowiada z kolei, że jej nie lubi, bo brudzą mu się buty i trzeba biegać więcej niż na pozostałych nawierzchniach.
Takich historii można przytaczać w nieskończoność, co dziwi tym bardziej, że Kyrgios ma dopiero 22 lata. Wokół jego zachowania nie byłoby aż tyle szumu, gdyby nie jeden szkopuł – Australijczyk ma niewiarygodny talent do tenisa i gdyby miał podejście takiego Dominika Thiema, dziś pewnie znajdowałby się w TOP 5 rankingu. Kyrgios traktuje jednak ten sport jak dobrą zabawę, w efekcie czego jego największym osiągnięciem osiągnięciem w wielkoszlemowych imprezach są dwa ćwierćfinały, natomiast aż 14 razy kończył te przed czwartą rundą.
A jeśli ktoś zastanawia się, jak wygląda Kyrgios grający na maksymalnym zaangażowaniu, niech odpali sobie skrót jego ostatniego meczu z Rogerem Federerem. Talent czystej wody…
WIKTOR DYNDA