Emocje już chyba opadły – zwłaszcza, że żadnych nie było – więc można napisać kilka słów o dwóch meczach kadry PZPN w eliminacjach mistrzostw świata 2014. Mawia się, że styl nie ma znaczenia i że liczy się wynik, ale zdaje nam się, że osoby, które we wtorek wybrały się na stadion we Wrocławiu nie otrząsną się szybko z koszmaru, którego były świadkami. Tak grającej drużyny – przeciwko słabiuteńkiej Mołdawii – nikt się nie spodziewał. Ł»e będzie musiał pomagać sędzia i że nie wiadomo, jakim wynikiem skończyłoby się spotkanie gdyby nie on – tego nie spodziewano się tym bardziej.
Trudno sobie przypomnieć cztery punkty (Czarnogóra plus Mołdawia) zdobyte w gorszym stylu. Dorobek punktowy niby nastraja optymistycznie, ale w rzeczywistości zakłamuje obraz. Grając w ten sposób trudno myśleć nie tylko awansie, ale trudno nawet myśleć o przywiezieniu trzech punktów z rewanżowego meczu z Kiszyniowa. Zamiast podniecać się, że po dwóch meczach tyle samo punktów mają Anglicy, należałoby napisać tak – kadra przerwała kompromitującą serię spotkań bez zwycięstwa (Grecja, Rosja, Czechy, Estonia, Czarnogóra) i wreszcie kogoś pokonała, ale niestety prezentuje się gorzej niż źle. Jak na sześć oficjalnych meczów wygrywa się jedno, i to dzięki sędziemu, i to z Mołdawią, to fanfary są co najmniej nie na miejscu.
Oglądanie wtorkowego „widowiska” było tak smutne, że myślami cofnąć trzeba się było bardzo daleko, gdzieś do wygranej 1:0 z San Marino po golu strzelonym ręką przez Jana Furtoka, tym razem za Furtoka robił Piszczek. Waldemar Fornalik na pomeczowej konferencji powiedział, że ta drużyna potrzebuje życzliwości, ale nie da się z życzliwością patrzeć na tak ohydną kopaninę. Nic dziwnego, że schodzących na przerwę zawodników pożegnały przeraźliwe gwizdy.
Dwa mecze, cztery punkty, cztery strzelone gole. Normanie cud, biorąc pod uwagę przebieg obu spotkań. Tak naprawdę nasi przeciwnicy w obu mogli zagrać bez bramkarzy, bo zarówno ten czarnogórski (zwłaszcza on), jak i mołdawski w zasadzie nie mieli okazji do interwencji. Za to Przemysław Tytoń – o nie, on wykazywać się musiał znacznie częściej. Oznacza to, że zespół nie funkcjonuje w zasadzie w żadnej formacji. Obrona niby chwalona, ale zarówno Czarnogórcy, jak i Mołdawianie dość prostymi środkami zdołali wypracować sytuacje sam na sam (jedni i drudzy nie trafili w bramkę), pomoc nie zdominowała żadnego ze spotkań, a atak był zupełnie bezzębny. Przeciwko Mołdawii Robert Lewandowski przeszedł obok gry i aż trudno zrozumieć, dlaczego selekcjoner trzymał go na boisku do samego końca. Obraz przez nas kreślony (obrona do dupy, pomoc do dupy, atak do dupy) jest dość brutalny, ale niestety każde napisane przez nas zdanie możemy na sto sposobów uzasadnić.
Eliminacje zaczęły się bardzo dobrze pod względem punktowym, ale pod względem gry – fatalnie. Jeśli ktoś chce być optymistą to oczywiście może, nic nam do tego, lecz na bazie dwóch dotychczasowych spotkań tylko w jeden sposób można określić, co czeka nas w dalszej fazie: zgryzota i smutek.