W Bydgoszczy emocji jak na grzybach. Za to Szeliga dokonał niemożliwego…

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2012, 21:41 • 3 min czytania

Na własnej skórze przekonaliśmy się, że rację ma Jurij Szatałow, który od początku sezonu narzeka na grę Zawiszy, mimo że ten jeszcze ani razu nie przegrał i przynajmniej do niedzielnego meczu Floty pozostanie liderem. Dziwne, że kiedy byśmy tego zespołu nie oglądali, bułę męczy niemiłosiernie, a mimo to po sześciu meczach ma bilans bramkowy 14:1. Dzisiaj, na przykład. Takiego minimalizmu w grze jakiejkolwiek drużyny – no, właściwie obu – nie widzieliśmy dawno. Człowiek, który w Orange Sport odpowiadał za zliczanie statystyk mógłby na kwadrans wyskoczyć do sklepu i wiele by pewnie nie stracił. Do przerwy było tak:
strzały celne – 1:0 po stronie Zawiszy
strzały niecelne – 1:0 dla GKS Katowice

W Bydgoszczy emocji jak na grzybach. Za to Szeliga dokonał niemożliwego…
Reklama

I z tego padła jedyna bramka. Zawistowski ładnie przymierzył bezpośrednio z wolnego. Lekko, precyzyjnie, w ten róg, do którego bramkarz miał bliżej. To był jeden z niewielu sensownych momentów pierwszej połowy. W ogóle mamy uzasadnione podejrzenie, że aż do 90. minuty, kiedy Zawisza podwyższył wynik, żadna z drużyn nie oddała już ani jednego celnego strzału. Przynajmniej my go nie odnotowaliśmy (mogła zdarzyć się krótka drzemka). Zawisza potwierdza swoje aspiracje, bo przynajmniej konsekwentnie punktuje, jednak mocno pomylił się ten, który wymyślił, by jedyną sobotnią transmisję z pierwszej ligi zorganizować akurat w Bydgoszczy, a nie w Krakowie, gdzie działo się – jakoś w przybliżeniu – tysiąc sto razy więcej.

Po pierwsze, Szeliga! Co on dziś zrobił…

Reklama

Wyliczyliśmy, że w ostatnich 150 występach strzelił dokładnie trzy gole, a tym razem skompletowanie dubletu zajęło mu niecałe 50 minut. Cracovia prowadziła już z ŁKS-em 2:0, co nieubłaganie zwiastowało porządne lanie, aż przyszła 44. minuta. Kilkudziesięciu sekund i dwóch bliźniaczo podobnych akcji potrzebował Konrad Kaczmarek, aby wyrównać. Choć po przerwie wszystko i tak wróciło do normy. Pasy miały ostatnio różne problemy, wliczając w to porażkę z Dolcanem, ale ŁKS nie mógł dziś z Krakowa wyjechać z punktami.

Błagać o litość i jak najniższy wymiar kary powoli zaczyna też Polonia Bytom. Rację miał trener Pierścionek, który przed sezonem mówił, że jego drużyna nie byłaby faworytem nawet większości spotkań drugiej ligi. Dziś pozostaje jedynym zespołem, który jeszcze nie wygrał. Nie pomogło nawet ZAWIESZENIE ZAKAZU TRANSFEROWEGO. PZPN znów okazał się „konsekwentny” i po raz drugi Polonii karę złagodził. Bytomianie jeszcze w sierpniu zakontraktowali trzech zawodników, ale nie mogli wystawiać do składu, póki związek nie zatwierdzi ich do rozgrywek. Zgodnie z przewidywaniami działaczy z Bytomia, zrobił to w tym tygodniu. Miedź jednak nie dała się nabrać. Beniaminek z Legnicy, ogólnie, radzi sobie przyzwoicie i nie wygląda na zespół, który mógłby w tym roku z tej ligi zlecieć.

Bramką w Bytomiu przypomniał o sobie Wojciech فobodziński. To samo w Łęcznej zrobił Sebastian Szałachowski, gdzie powiało też nieco egzotyką, za sprawą trafienia Toshikazu Irie. Japończyka, kóry do Bogdanki przyjechał… z Łotwy. Swój wielki dzień miał też فukasz Kopczyk, strzelec dwóch bramek, dzięki którym GKS Tychy ograł na wyjeździe Sandecję. Co ciekawe, Kopczyk, mający lat 31, nigdy w życiu nie grał w innym klubie i w ciągu dwunastu lat spędzonych w Tychach przeszedł drogę z piątej ligi do pierwszej.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama