Piłkarzem był niezłym, ale jako trener… Jego horrendalne metody treningowe budzą coraz większe zażenowanie. HSV od początku sezonu zbiera cięgi od kogo popadnie, a Thorsten Fink wciąż zaraża ludzi niepoprawnym optymizmem. Jeśli nie wygra w najbliższej kolejce z Eintrachtem, jego dni będą policzone…
Dwa weekendy z Bundesligą za nami. Hamburg bez punktu i strzelonej bramki. Na wstępie należy zaznaczyć, że nie mają za sobą gier z Borussią, czy Bayernem. Raz przyjechała Norymberga, Rudniew i reszta ulegli 0:1. W ostatni weekend pojechali na derby Północy, Werder wbił im dwójkę. Zatem potentaci jeszcze przed nimi. A zresztą, niech najlepiej o poziomie gry Rothosen świadczy spotkanie w ramach Pucharu Niemiec, gdzie lepsze okazało się trzecioligowe Karlsruher. A katem Hamburga człowiek, który treningi piłkarskie śmiało mógłby łączyć z zajęciami korekcyjnymi – Koen van der Biezen Błazen.
Krytyki pod adresem Finka nie szczędzą inni szkoleniowcy. Kto nie połakomiłby się na cieplutką posadę w portowym Hamburgu? Wątpliwości mogliby mieć jedynie Klopp i Heynckes, a cała reszta nawet na klęczkach obrałaby kierunek północny. – Za każdym razem, kiedy słyszę że HSV nie ma wystarczająco silnego zespołu, jestem zdumiony! – mówi najbliższy przeciwnik Rothosen, Armin Veh. – Przecież dysponują szeroką kadrą z kilkoma drogimi piłkarzami. Weźmy pod uwagę chociażby letnie transfery. Przychodzi van der Vaart za trzynaście milionów, a Jiracek i Badelj warci są cztery.
I jak tu dyskutować z opinią Veha? Eintracht, który po dwóch kolejkach zebrał komplet punktów, dysponuje zespołem wartym 25 milionów euro. W ostatnim okienku namówili do gry we Frankfurcie aż dziesięciu piłkarzy, dokładając do interesu jedynie siedem milionów. No ale pozycji Thorstena Finka hamburczycy nie chcą podważać. To trener, który cieszy się podobną sympatią wśród kibiców HSV, co Joachim Loew całych Niemiec. Dobrze sprzedający się w mediach, elegancki, w garniturze uszytym na miarę. Oprócz ostatnich treningów HSV, dziennikarzy bardziej interesuje, co tam u jego żony i dzieci. A Fink cierpliwie o tym wszystkim opowiada. Ł»e synowie nie chcą grać w piłkę, że początki bez rodziny w Hamburgu były ciężkie, że pierwsze co to oprowadził ich wzdłuż portu. Tylko wyników brak. Więcej obiektywizmu przedstawiają ogólnoniemieckie media. – Jak długo, Thorstenie? – pyta SportalSports. – Czy kontakt van der Vaarta obowiązuje również na drugą ligę? – dolewa oliwy do ognia Bild.
Hamburg zanotował najgorszą inaugurację sezonu od 40 lat. Dziennikarze nie mają wątpliwości, że drużynę którą kilka tygodni temu szykowano do walki o puchary, znów czeka koszmarny bój o utrzymanie. Przed towarzyskim spotkaniem z Barceloną, pewny siebie Fink stwierdził, że gorzej niż w zeszłej edycji Bundesligi już być nie może, bo … HSV jeszcze nigdy nie spadło. Nigdy, ale panie trenerze, nikt nie wyklucza tego pierwszego razu. Przy okazji kilka poważniejszych dzienników rozpoczęło wertowanie CV szkoleniowca. Asystent trenera w Salzburgu, awans z Ingolstadt do drugiej ligi, mistrzostwo i Puchar Szwajcarii z Bazyleą. W niemieckich realiach brzmi to równie poważnie, co albański tytuł na wrocławskiej ziemi…
Fink, wraz ze swoim szalonym asystentem – Nikolą Vidoviciem, wpadli na oryginalny pomysł integracyjny. Niemalże jak na zakończenie gimnazjum. Drużyna HSV, zamiast z piłkami przy nodze, ostatnie dni przed inauguracją spędziła pod namiotami. Na północy Szwecji. W sumie, czemu tak daleko, skoro pod samym stadionem dysponują dużym polem campingowym? No ale miało być z dala od cywilizacji, bliżej natury, spokoju, którego nie dostarcza im każdy kolejny dzień meczowy. Bild nie zostawił na trenerze suchej nici twierdząc, że w Hamburgu otwarto dom wariatów. Fink wysłał podopiecznych na obóz przetrwania przed sezonem przetrwania. Zresztą, każda kolejna wypowiedź jego piłkarzy – szczególnie tych nowych – przybija gwózdki do trumny trenera. – Tak ciężko jeszcze nie pracowałem – powiedział oficjalnej stronie HSV Artjoms Rudnevs. Nie ma co się dziwić, przecież Vidović to były mistrz Chorwacji w kickboxingu oraz bramkarz. Nie ten piłkarski – on wolał strzec monachijskich dyskotek. Zobaczcie poniżej, jaką moc próbował wykrzesać ze swoich piłkarzy w Bazylei.
Sytuacja w Hamburgu przypomina przebieg ostatnich dni Oresta Lenczyka w Śląsku. Podczas letnich przygotowań Slobodan Rajković rzucił się z pięściami na Heunga Min Sona. Po incydencie, Fink odsunął Serba od zespołu, a ten nie oszczędził trenera w mediach. Chujem go nie nazwał, ale te słowa też mogą boleć: – To kłamca o dwóch twarzach. Nigdy nikt tak długo i tak często mnie nie okłamywał, co widzieli też w szatni inni. Z jego powodu chciałoby odejść kilku piłkarzy. O swojej decyzji Fink mógł mi powiedzieć osobiście. Jak prawdziwy mężczyzna. No, ale on wolał pobiec jak mała dziewczynka do gazet i się wypłakać.
To właśnie ze względu na osobę szkoleniowca latem doszło w klubie do prawdziwej rewolucji. Z Hamburgiem pożegnało się jedenastu piłkarzy, a Rajković wciąż trenuje z rezerwami. Ich miejsce zajęły – ponoć – nazwiska gwarantujące wyższy poziom, ale sprostać wymaganiom Vidovicia? To nie takie proste. Van der Vaart, Jiracek, Adler, Rudnevs, Scharner, Badelj, Beister, Calhanoglu, Sowah. Ostatnią deską ratunku ma być właśnie van der Vaart. Co jest jego największym atutem? Lata nie przepracował pod okiem Finka. Nie walczył z komarami pod namiotem i Rajkoviciem na treningu… Po zakontraktowaniu Holendra, dziennikarz Maurice Reinholdt opuścił studio tatuażu z taką oto pamiątką:
Póki co pod najcięższym ostrzałem znalazł się dyrektor sportowy, Frank Arnesen. W środę w Hamburgu odbyło się zebranie z udziałem rady nadzorczej klubu. Podczas rozmowy Duńczyk, który ostatnie dni spędził organizując ślub syna w Eindhoven, tłumaczył się z nieścisłości dotyczących transferu Milana Badelja. Obie strony, wsparte adwokatami, dyskutowały przez dziewięć (!) godzin. Za kość niezgody uznano kwotę odstępnego oraz pół miliona euro, które w przypadku awansu do Ligi Europy Dinamo Zagrzeb – były klub piłkarza – miało otrzymać w ramach bonusu od HSV. Podczas negocjacji z Chorwatami, Arnesen niespodziewanie podniósł propozycję z 2,5 na 3,5 miliona euro. Menedżer Badelja, Dejan Joksimović ostro skrytykował posunięcia Duńczyka: – HSV zrobiło bardzo zły interes. Piłkarzowi przecież został ledwie rok umowy z Dinamem. A po co ta milionowa przebitka? Przecież Milan i tak chciał grać w Hamburgu! – Musiałem podbić ofertę. Do gry weszło przecież Fenerbahce, oferujące aż cztery miliony! – uargumentował swoją decyzję Arnesen. Ostatecznie dyrektor sportowy przekonał klubowe władze do swoich racji. – Nie mamy żadnych wątpliwości, co do wiarygodności Franka. Wciąż będziemy współpracować z pewną ufnością – skwitował przewodniczący rady nadzorczej, Carl Jarchow.
Niewątpliwe hossa w akcjach Arnesena nastąpiła po zakontraktowaniu van der Vaarta. Koszulki z numerem 23 już wróciły do magazynów sklepowych i ponownie są reklamowane jako najpopularniejszy asortyment. A co z Finkiem? Jedyne, co mu zostało to ściskać kciuki za przebłysk geniuszu VdV. W przeciwnym wypadku lada moment zasili grono bezrobotnych.
MICHAŁ WYRWA