W wieku Sandomierskiego bronił strzały Rivaldo, teraz zostaną kolegami z drużyny

redakcja

Autor:redakcja

06 września 2012, 01:10 • 4 min czytania

Grzegorz Sandomierski podpisał umowę o wypożyczeniu z Genku do Blackburn Rovers. Wierzymy, że jego pobyt w kolejnym zagranicznym klubie nie ograniczy się do oglądania meczów z ławki i wizycie w tamtejszym primarku. Pamiętacie, jak wspominał, że w Belgii szybko zabrakło mu ciuchów? To nie był jednak największy problem utalentowanego Polaka. Najgorsze wydarzyło się w eliminacjach Ligi Mistrzów, gdzie jego konkurent do miejsca w bramce, rozegrał mecz, po którym w Genku powinni postawić mu pomnik. Natomiast o konkurencie bramkarza w Anglii śpiewa się hymny o tym, że jest numerem jeden w angielskiej reprezentacji.
Oczywiście, nie ma wątpliwości, że prawdziwym numerem jeden jest obecnie Joe Hart, a wspomniane pieśni są melodią przeszłości. Mimo to Paul Robinson to nadal postać ciesząca się dużym szacunkiem u kibiców każdej drużyny, w której kiedykolwiek grał. Stąd właśnie piosenki o jego dominacji w drużynie narodowej. Gdy jako golkiper Blackburn przybył na White Hart Lane, podczas rozgrzewki na stadionie niosło się „Paul Robinson, Englands number one”. To samo na Elland Road. Tam zaczynał karierę i jako jeden z niewielu bramkarzy strzelił gola głową w końcówce meczu, co ostatecznie pozwoliło awansować jego ekipie do dalszej rundy krajowego pucharu. To zresztą jedna z dwóch bramek w karierze Anglika – drugą ustrzelił ze swojego pola karnego, już w barwach Tottenhamu.

Reklama

Sandomierski będzie się miał od kogo uczyć, bo na szacunek Robinson zasłużył sobie przede wszystkim umiejętnościami. Jako rezerwowy bramkarz Leeds czyścił buty bardziej doświadczonemu Nigelowi Martynowi. Nagle, w wyniku kontuzji Anglika, musiał stanąć w bramce w meczu z Barceloną w Lidze Mistrzów. Nie zawiódł. W końcu głośno domagał się bycia „jedynką”, co doprowadziło do utarczek ze szkoleniowcem Davidem O’Leary’m. Został nią dopiero po odejściu trenera. Golkiperem zainteresował się w końcu Sven Goran Eriksson, ówczesny selekcjoner. – Wiem, że przeciwko mnie będą grali bardzo doświadczeni zawodnicy, ale na boisku będę traktował ich jak każdego innego piłkarza – stwierdził już po powołaniu. Bramkarz w końcu stał się także numerem jeden w angielskiej bramce i pojechał już jako gracz Tottenhamu, z którym podpisał kontrakt pod spadku Leeds, na mundial do Niemiec.

Reklama

Paul Robinson miał jednak jedną zasadniczą wadę, która zaważyła na jego karierze. Robinson jest angielskim bramkarzem. Piłkarskie wtopy kojarzą się z golkiperami Trzech Lwów tak samo mocno jak charakterystyczne czerwone budki telefoniczne czy piętrowe autobusy z krajem, który reprezentują. Piłkarska klątwa wisząca gdzieś nad Tamizą musiała dotknąć i zawodnika ochrzczonego najlepszym następcą Davida Seamana. Katastrofa miała miejsce w 2006 roku w meczu z Chorwacją podczas pamiętnych eliminacji do Euro, w których zabrakło Synów Albionu. Gary Neville wycofał lekko piłkę w stronę Robinsona, a ten zaliczył wpadkę podobną do Boruca ze spotkania z Irlandią Północną. Piłka odbiła się od kępki trawy, lekko zmieniając kierunek lotu piłki.

Przez rzekomą górkę, która zmyliła bramkarza, Anglik wpadł w poważny dołek w swojej karierze. Stare koszmary na nowo nawiedziły angielską drużynę i było wiadomo, że zaczną się poszukiwania nowego bramkarza, który da radę oprzeć się fatum. Robinson zaliczył również spadek w hierarchii bramkarzy w Tottenhamie i był w konflikcie z trenerem Juande Ramosem. To tylko przyśpieszyło decyzję gracza o zmianie barw klubowych. Z losem Anglika nie pogodzili się kibice. Właśnie wtedy narodziła się wspomniana wcześniej pieśń. W tamtym momencie drogi Sandomierskiego i Robinsona powoli zaczęły zmierzać ku jednemu punktowi. Pomocną dłoń do piłkarza wyciągnęło w 2008 roku Blackburn. – Chcę się tutaj odbudować – wyznał po podpisaniu umowy. Dwa lata później zrezygnował z grania w kadrze u Fabio Capello. Włoch stawiał na Roberta Greena, co nie podobało się ambitnemu Robinsonowi. – Lepiej będzie dla mojego klubu, jeśli zrezygnuję z kadry – skomentował piłkarz.

Jak bardzo Blackburn skorzystało na odejściu z kadry swojego piłkarza? Trudno powiedzieć, ale pewne jest, że bramkarz zapracował na kolejne odśpiewanie mu w nowym klubie chwalebnej pieśni. W Rovers jest nie do zastąpienia. Został kapitanem drużyny i nie raz ratował skórę swoim kolegom, jednak to nie starczyło na utrzymaniu bytu w angielskiej ekstraklasie. Ale do Robinsona nikt pretensji nie ma. Chociaż zdarzało mu się wpuścić w ostatnim sezonie 7 bramek w meczu z Arsenalem, a czyste konto zachował tylko w trzech meczach. Jednak trudno być cudotwórcą w takim zespole jak Blackburn podczas ostatniego sezonu Premiership. Kibice Rovers jasno dali do zrozumienia, że jako jeden z niewielu w tej drużynie nie zawinił. Po sezonie w swoich składał chcieli go mieć Besiktas i West Ham, które nie przedłużyło umowy z… Robertem Greenem.

Blackburn dołowało cały sezon, ale nie przeszkodziło to dziennikarzom zastanawiać się, czy po zmianie selekcjonera na Stuarta Pearce’a Robinson nie powinien wrócić do kadry. Kibice podchwycili temat i stwierdzili, że swoją dobrą grą jak najbardziej zasłużył na powtórne zaproszenie na zgrupowanie kadry. Medialny szum uciszył sam obiekt zamieszania, wyznając, że interesuje go tylko gra w Rovers.

Przed Sandomierskim trudne zadanie. Robinson to naprawdę solidny bramkarz, który jednak nie będzie wybitny, o czym niech świadczy jego dorobek – tylko Puchar Ligi zdobyty z Tottenhamem. Na Premiership jest jednak wystarczająco dobry. Już słychać głosy, że 32-latek w Championship się marnuje. „Sandomierz” jeszcze nie raz może usłyszeć, kto jest numerem jeden.

DAMIAN DRAGAŁƒSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama