Śląsk Wrocław w ostatnich dniach intensywnie szukał trenera, ale niestety robił to chyba szperając po przytułkach. Już wcześniej informowaliśmy, że w orbicie zainteresowań znaleźli się Duszan Radolsky i Frantisek Straka, co brzmiało co najmniej zabawnie. Zdawało nam się, że ostatecznie padnie na kogoś bardziej poważnego, a tymczasem – jak donoszą media – padło na poważnego mniej. Jeszcze mniej! Facet na imię ma Stanislav, na nazwisko Levy (po naszemu Staszek Lewus) i ostatnio pracował w Albanii, a wiadomo, że jak ktoś pracuje w Albanii to tak, jakby zmywał naczynia w dworcowym barze. Inaczej mówiąc – jak ktoś trenuje w Albanii to należy mu współczuć, a nie zatrudniać.
Mistrza Polski najwyraźniej stać tylko na jednego trenera – na Oresta Lenczyka, z którym przedłużono kontrakt i któremu teraz będzie trzeba jeszcze trochę zapłacić. Levy zapewne nie ma wymagań jak Jose Mourinho i to stanowi jego największą zaletę, ponieważ innej nie potrafimy sobie wyobrazić. Oczywiście, jest możliwe, że facet okaże się w naszej lidze szkoleniowym geniuszem, ale na dziś działacze Śląska ani tego nie wiedzą, ani nawet nie mają podstaw, by to zakładać. Na razie się zwyczajnie wydurnili i ściskają kciuki, by jakoś to było.
Nowy szkoleniowiec ostrzeżenie zawarł już w nazwisku – Levy. Włodarzy WKS-u to nie przeraziło, ponieważ koniecznie chcieli cudzoziemca. Może dlatego, że cudzoziemiec dzięki barierze językowej nie będzie stawiał żądań, a jeśli nawet jakieś postawi to można zrobić głupią minę i pójść w drugą stronę.
Solorzowe imperium rośnie w oczach.