Druga część przedstawienia pod tytułem „Jak wspaniale zorganizować mecz o Superpuchar” odbyła się już po końcowym gwizdku. Okazało się bowiem, że na tydzień przed startem rozgrywek ligowych piłkarze Śląska Wrocław nie rozmawiają z mediami w ogóle, a piłkarze Legii Warszawa wolą wymykać się bocznym wyjściem i w efekcie w strefie wywiadów pojawiło się ledwie trzech.
Większy problem jest z zawodnikami Śląska, którzy się obrazili na amen. To znaczy – nie to, że brak ich ględzenia jest jakoś uciążliwy dla poważnych dziennikarzy, w to nie wierzymy. Przecież jak wiadomo, czego piłkarze Oresta Lenczyka nie dopowiedzą, to dośpiewają, ewentualnie wydadzą jakieś mądre oświadczenie. Czujemy się jednak w obowiązku ten piłkarski światek lekko cywilizować i panom piłkarzykom tłumaczyć niezbyt skomplikowane prawa ekonomii, których najwidoczniej nie pojmują.
Klub piłkarski czerpie przychody z wielu źródeł, ale uznajmy, że najważniejsze są wpływy wynikające z szeroko pojętej działalności marketingowej (w to wliczamy także prawa telewizyjne), a także wpływy z tytułu nagród sportowych. Jak wiadomo, tych drugich zawodnicy Śląska nie są w stanie wygenerować. Sebastian Mila powiedział dzisiaj, że dla Śląska właśnie zaczęły się poważne mecze, ale chyba nie rozumie, że zanim zaczęły się poważne mecze to skończyły się poważne pieniądze. Wyeliminowanie Helsingborga oznaczałoby kilkanaście dodatkowych milionów w kasie klubu (sam awans do fazy grupowej LE to blisko dziewięć milionów).
W związku z tym piłkarze Śląska nie powinni chociaż podcinać tej drugiej gałęzi, czyli marketingu. Ich zasranym obowiązkiem jest rozmawianie z dziennikarzami, ponieważ to przekłada się na liczbę publikacji w prasie, a co za tym idzie – na ekspozycję logotypów sponsorów, na zainteresowanie klubem. Piłkarz, który nie rozmawia z mediami jest imbecylem, który powinien grać w piłkę za darmo, ponieważ nie dorósł do pobierania pensji. Jak już pobierasz pensję to musisz zrozumieć, że twoim obowiązkiem nie jest tylko zakładanie krótkich spodenek i kopanie piłki, ale także pozytywne reprezentowanie klubu i dbałość o to, by klub generował przychody.
Polscy zawodnicy nie generują przychodów, generują długi.
Oczywiście, zareagować powinna Ekstraklasa i powinna nałożyć kolejne kary na zawodników Śląska. Po dwadzieścia tysięcy złotych na głowę – może wtedy zrozumieją, że jeśli organizuje się imprezę sportową (nawet nieudolnie) to ktoś płaci za np. za reklamy wokół boiska i potem liczy na to, że w jakiejś branżowej prasie będzie wywiad z tym łamagą Cetnarskim i że w tle będzie odpowiednio widoczne logo. Jeśli sama Ekstraklasa zabiera się za organizację spotkania (nawet nieudolnie) to liczy, że wydarzenie będzie „żyło”, wzbudzając zainteresowanie i kibiców, i potencjalnych sponsorów. Piłkarze są w tym całym bałaganie szeregowymi pracownikami, którzy mają swoją robotę do wykonania.
Skoro jej nie wykonują, bo im się nie chce, przydałoby się ich postawić do pionu odpowiednimi karami.
Piłkarzom Śląska radzimy z dobrego serca, by się opanowali, bo przez ostatnie dwa lata stanowili sympatyczną drużynę, z łebskim kapitanem, grupę w miarę inteligentnych i generalnie pozytywnych ludzi. Od pewnego czasu – a konkretnie od fety mistrzowskiej – coś im się w głowach poprzestawiało. Zamiast jednak zrobić dwa kroki w tył i żyć dalej, brną w swoją małą wojenkę, w której się tylko ośmieszają.
PS Mateusz Cetnarski uchylił rąbka tajemnicy. – Poczytajcie, co o nas pisaliście – wytłumaczył przyczyny protestu. Wprawdzie nie do nas były skierowane te słowa, bo w ogóle na Łazienkowską się nie wybraliśmy, ale przez moment będziemy przedstawicielami środowiska dziennikarskiego: my jeszcze raz poczytamy, co o was napisaliśmy, a wy jeszcze raz obejrzyjcie, jakimi meczami nas uraczyliście. Na miejscu zawodników Śląska mocno zastanowilibyśmy się, czy to dobry układ. Oglądanie tych spotkań ma działanie wybitnie depresyjne.