Miał być mecz prestiżowy, a był śmieciowy

redakcja

Autor:redakcja

12 sierpnia 2012, 18:38 • 2 min czytania

Jeśli za szczytowe osiągnięcie w odzieraniu Superpucharu Polski z resztek prestiżu uznamy nierozegranie go w ogóle (jak za sezon 2010/2011), to tegoroczna edycja śmiało może walczyć o miejsce drugie. Mecz nielogicznie – i skandalicznie – rozegrany na obiekcie Legii, co oznaczało jej oczywiste faworyzowanie, przy zupełnie pustych trybunach, wedle jakichś podwórkowych zasad (sześć zmian) i z medalami wręczanymi przez… Janusza Matusiaka. Nie miało to nic wspólnego z walką o trofeum, które w zamyśle miałoby uchodzić za poważne. Zwykły sparing z całkowicie groteskowym zakończeniem, czyli wystrzelonym konfetti.
Nie przyszedł ani prezes Ekstraklasy SA, bo robotę formalnie ma zacząć we wrześniu, nie przyszedł też prezes PZPN, bo pewnie akurat sprawdzał, czy przez weekend nikt na jego biurku przypadkiem nie zostawił pliku pieniędzy niewiadomego pochodzenia (wtedy mógłby je na pół roku schować do sejfu). Nie chciało się na tę farsę patrzeć ani kibicom, ani działaczom, my niestety musieliśmy, chociaż szczerze przyznajemy, że z przerwami na olimpijski finał koszykówki, w którym Pau Gasol dwoił się i troił, ale nie dał rady zatrzymać Amerykanów.

Miał być mecz prestiżowy, a był śmieciowy
Reklama

W Warszawie nie było ani Gasolów, ani Bryantów, ani Durantów, tylko nasze swojskie Soboty, Pawelce, Jędrzejczyki i Wawrzyniaki. Wynudziliśmy się więc setnie, chociaż strzał na 1:1 (Ljuboja) to najwyższy piłkarski kunszt. Nie mamy zamiaru opisywać w szczegółach tego, co działo się na boisku, ponieważ musielibyśmy się myślami cofać do przebiegu meczu i w głowie odtwarzać nieliczne składne akcje, a to nie jest przyjemne i tego robić nie chcemy. W każdym razie – cieszcie się ostatnim wolnym tygodniem, już za kilka dni na boiska wejdą nasze ekstraklasowe asy i znowu będą nam zamęczać swoimi kopnięciami w aut, strzałami w trybuny, wślizgami w kolana. A my, jako masochiści uzależnieni od tych przedstawień, będziemy się gapić i wyć do księżyca.

Tyle dobrego, że atut własnego boiska, który Legia dostała za friko i wbrew zasadom fair-play nie zdał się na nic. To też utarcie nosa dla tych wszystkich, którzy uznali, że tytuł najlepszej polskiej drużyny można nadać warszawianom zaocznie, kiedy jeszcze pył po ostatnim przegranym haniebnie sezonie nie opadł. Nie, tak łatwo nie ma – zakwestionować wyniki można tylko w jeden sposób: samemu osiągając jeszcze lepsze.

Reklama

I ostatnie słowo skierowane w kierunku Ekstraklasy, która wysyła w Polskę sygnał, że inaczej (gdzie indziej, lepiej, na innych zasadach) tego meczu nie można było zorganizować. Skoro wy, panowie, uważacie, że inaczej nie można było, to znaczy, że inaczej nie jesteście w stanie tego zrobić. W związku z tym – po prostu się za to nie zabierajcie, bo wasze kompetencje wystarczają jedynie do przejadania pieniędzy wypracowywanych przez kluby.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama