Sergio Ramos nie raz, nie dwa (i nie trzy, i nie cztery, i… zresztą, sami wiecie) udowadniał, że prawdziwy z niego gamechanger. Że jak trwoga, to zanim do Boga, najpierw należy udać się właśnie do niego. Bo mało kto ma na swoim koncie tyle kluczowych bramek, co właśnie stoper Realu Madryt.
Zwykle schemat jest dość prosty. Jeżeli Real nie ma takiego wyniku, na jakim Królewskim zależy, a jednocześnie w końcówce spotkania (choć niekoniecznie) ustawia piłkę w narożniku boiska, to człowiek obsługujący tablicę wyników może odkładać kawę i kanapkę na bok i szykować się do spełnienia swojej powinności.
Jeśli jednak myślicie, że Ramos wyłącznie pakuje piłkę do siatki głową, bardziej ekwilibrystyczne rozwiązania zostawiając innym, to pewnie nie widzieliście, jakie cudo potrafił zapakować klubowi, który piłkarsko go wychował. Na jego stadionie. Przewrotką.
A, oczywiście tradycyjnie już zmieniając przy tym wynik na korzyść Realu – z 0:0 na 1:0.