Olimpijska Hiszpania już spakowana, ale czeka jeszcze na gorzki deser…

redakcja

Autor:redakcja

30 lipca 2012, 18:27 • 3 min czytania

Hampden Park, Glasgow. Obiekt skrajnych wspomnień. Przed dekadą hiszpańskie eldorado, miejsce narodzin gwiazdy Ikera Casillasa. Stadion, na którym Real Madryt napisał ostatnią wielką zgłoskę w swojej historii i sięgnął po Ligę Mistrzów. Dziś arena, której nazwy lepiej nie mówić głośno. A już na pewno nie przy olimpijskiej reprezentacji „La Furia Roja”. Pierwszy grupowy mecz turnieju na Hampden z Japonią to był początek końca. Końca marzeń o przedłużeniu mitu o nieśmiertelności hiszpańskich piłkarzy i kres złudzeń – faworyci do końcowego triumfu muszą pakować walizki.
„Fiasko”, „Ból niemal śmiertelny”, „Olimpijska trauma” – trzy różne dzienniki („Marca”, „AS” i „El Pais”), trzy zbieżne, negatywne opinie. To takie typowo polskie, ale tak rzadkie w Hiszpanii. Do nieoczekiwanego zgonu pacjenta doszło zaledwie w odstępie trzech dni. Najpierw nadeszła zapaść w meczu z wspomnianymi Azjatami (0:1), a później prawdziwa agonia w meczu z Hondurasem, ponownie przegranym 0:1…

Olimpijska Hiszpania już spakowana, ale czeka jeszcze na gorzki deser…
Reklama

Powtórzmy – z Hondurasem. Ekipą, która olimpiadę traktowała jako przygodę poznawczą, kontakt z wielkim, medialnym światem (ich kadrę opisywaliśmy zresztą TUTAJ). Futbolowe starcie Dawida z Goliatem od początku wskazywało, że może mieć zbliżony przebieg do przypowieści biblijnej. Tak też się stało, a ostatecznym miejscem pochówku hiszpańskim ambicji był stadion St James’ Park w Newcastle – dzielni przybysze z Ameryki Środkowej zdołali utrzymać do końca prowadzenie objęte w siódmej minucie.

Reklama

Co na to pokonani? Jęczą, nie dowierzają, szukają naiwnych tłumaczeń. Zamiast chować w piasek, niektórzy woleli nawet zadzierać głowę do góry i szukać winnych we wszystkich, ale nie w sobie. – To przez sędziego, który nie chciał podyktować karnego dla nas po ewidentnym faulu na Rodrigo. Jestem dumny z moich kolegów, bo mieliśmy aż 24 strzały i ciągle walczyliśmy – mówi Iker Muniain, zadowolony z siebie niczym Tomasz Zahorski.

Powodów do zachwytów nad statystykami przegranych nie miały jednak tamtejsze media.

Nikt się tego nie spodziewał. Po prostu nikt. Dlatego boli to podwójnie. To prawie śmiertelny cios, bo oglądaliśmy generację, która dawała nadzieje na złoto. Ale zamiast sukcesu obejrzeliśmy wielką klęskę. Ten dzień na zawsze powinien zostać w głowie tych zawodników – czytamy w dzienniku „AS”, a jego felietonista Alfredo Relano w dodatku pisze:

Wyglądało na to, że jedziemy tam wszystkich zjeść, wchłonąć. A tak otrzymaliśmy wspomnienie czasów, kiedy nic nie szło po naszej myśli i mieliśmy ciągle do czynienia z mieszanką złości i zwykłego pecha. To podróż wstecz do momentu, kiedy nie wszystko było idealne.

Tyle, że jest to podróż o tyle bolesna, że faworyci turnieju po pierwszych dwóch kolejkach nie mają punktów jako jedyni obok… Zjednoczonych Emiratów Arabskich. A największe gwiazdy – zamiast dać jakość, były kulą u nogi dla pozostałych nieudaczników. Jordi Alba kompletnie zawalił spotkanie z Hondurasem i zawinił przy golu, a Mata pokazał jaja raz, ale nie tu gdzie trzeba. Nie na boisku, a dopiero przed kamerami po drugiej porażce: – Tak, wiemy, że wszystko zepsuliśmy, ale chcemy się choć trochę zrehabilitować w ostatnim meczu.

W nim „La Furia Roja” zmierzy się z Maroko, które miało być tylko przystawką. Przystawką przed daniem głównym, a więc fazą pucharową turnieju. A tak będzie tylko gorzkim deserem, którym Hiszpanie mogą się na dodatek zachłysnąć. O ile znowu zagrają tak beznadziejnie jak w pierwszych dwóch starciach…

FILIP KAPICA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama