Na przykładzie Jakuba Świerczoka bardzo długo można było tłumaczyć, na czym polega odwrotna proporcjonalność. Odwrotnie proporcjonalne do jego samooceny były bowiem jego osiągnięcia w kolejnych klubach. Dziś coraz trudniej. Bo dziś były zawodnik Polonii Bytom, Kaiserslautern, Piasta, Zawiszy, Górnika Łęczna i GKS-u Tychy (nazbierało się jak na 24-latka, co nie?), który w większości byłych klubów nie zapisał się niczym nadzwyczajnym, zaczął te rzeczy nadzwyczajne wyczyniać.
Jakub Świerczok w edycji 2017 to bowiem prawdziwy łowca goli. Lider strzelców lidera ekstraklasy, zdobywca pięciu goli dla Zagłębia jesienią po tym, jak załadował trzynaście dla Tychów wiosną. Gość, którego po dzisiejszym golu na 1:0 można było podejrzewać o nieodkryte jak dotąd brazylijskie korzenie.
Się bawi Świerczok! #ZAGWPŁ @watch_esa @ZaglebieLubin pic.twitter.com/bxc4cdc8fu
— Darek Wądrzyk (@DaroWdr) 8 września 2017
A to nie była bynajmniej jedyna sytuacja, w której napastnik Zagłębia naprawdę porządnie nam zaimponował. Nie było dla niego pojęcia „stracona piłka”. W polu karnym Wisły Płock często trzeba było podwojenia, czy wręcz potrojenia, by udało się przezwyciężyć jego zastawkę i pozbawić go panowania nad futbolówką. Potrafił na kilku metrach napędzić akcję na jeden kontakt z Pawłowskim, która nie skończyła się golem tylko dzięki instynktownej interwencji nogami Kiełpina.
I kto wie, czy ta parada nie była jednocześnie kluczowym momentem całego spotkania. Nieco niedocenianym w jej chwili momentem kulminacyjnym, od którego zależało to, w którą stronę pójdzie cały mecz. Gdyby Świerczok ustrzelił dublet, podwyższając na 3:1, Zagłębie znów miałoby zdecydowaną kontrolę nad spotkaniem. Nie trafił, a wynik zaczął się Miedziowym wymykać. Chwilę później Woźniak wracając we własne pole karne, przyniósł ze sobą więcej trosk niż korzyści, zawadzając superrezerwowego (asysta i wywalczony karny) Merebaszwilego. Zamiast 3:1 – 2:2 po strzale z wapna Vareli.
I tak jak w pierwszej połowie Wisła Płock była dla Zagłębia mniej więcej takim zagrożeniem, jakim dla nienaruszalności granic Polski jest Uganda, tak w drugiej części meczu kompletnie odmieniła swoje oblicze. Czego najlepszym symbolem była przemiana Dominika Furmana. Przy obu golach dla Zagłębia popełniającego tragiczne błędy, gdy najpierw dał się przepchać Starzyńskiemu w walce o górną piłkę, a później podał do Pawłowskiego, stojącego między nim a Kiełpinem, fundując zawodnikowi rywali niespodziewaną asystę.
Co ten Furman…? #ZAGWPŁ pic.twitter.com/s1uX6DkTY7
— Jarosław Koliński (@JareKolinski) 8 września 2017
W drugiej połowie zaś bardzo, ale to bardzo porządnego. Mającego na koncie możliwe że kluczową interwencję – przy strzale zza pola karnego Starzyńskiego, który zbił na rzut rożny, a który mógł wpaść w widły bramki Kiełpina.
Jego gra w drugiej części meczu to jednak nic wobec tego, jakie wejście smoka zanotował Merebaszwili. Na jego pokrętło obrońcy Zagłębia, w szczególności Lubomir Guldan, nie byli gotowi. Może i nie wrzucał ich na karuzelę tak, jak Świerczok Byrtka, ale kostki zdecydowanie mogły zatrzeszczeć przy kolejnych zmianach kierunku. On asystował Piątkowskiemu, on też wypracował wspomnianego karnego. On kompletnie odmienił oblicze meczu, którego Wisła – patrząc na przebieg pierwszej połowy – nie miała prawa wygrać. Grając tak, że można było dziś zapomnieć, że to ten sam Gruzin, który potrafi spartaczyć najbardziej oczywistą nawet setkę. Może dlatego, że sam nie oddał ani jednego strzału, a zajął się jedynie wypracowywaniem sytuacji kolegom.
Kolegom, którzy jednak nie potrafili z wiatru w żagle, jaki dała im skuteczna pogoń za nieuchwytnym, jak się wydawało, Zagłębiem. Do strzelenia trzeciego gola pary już brakło, ba – tego mógł zapakować pod koniec meczu Starzyński. I on nie zdołał już jednak odmienić oblicza meczu, które wcześniej przeszło niemałą i dość niespodziewaną transformację na niekorzyść Miedziowych.
[event_results 355978]
fot. FotoPyK