W 2016 roku Portugalia została najsilniejszą drużyną Europy. Nowa Zelandia najsilniejszą drużyną Oceanii. Chile najsilniejszą drużyną Ameryki Południowej. Rok wcześniej Australia zwyciężyła w Pucharze Azji, rok później z kolei prymat na swoich kontynentach udowodnili piłkarze Kamerunu oraz Stanów Zjednoczonych. Co łączy te drużyny, poza dominacją na swoim kontynencie? Co łączy zwycięzców ostatnich edycji Mistrzostw Europy, Pucharu Narodów Oceanii, Pucharu Narodów Afryki, Copa America, Złotego Pucharu oraz Pucharu Azji? Na ten moment żadna z nich nie jest pewna udziału w Mistrzostwach Świata w Rosji.
Gdy w rozegranym w ostatnich dniach dwumeczu Kamerun został bezlitośnie oklepany przez Nigeryjczyków i utracił szansę na awans na mundial pomyśleliśmy, że to faktycznie będzie pewna niespodzianka, ale przecież bardzo łatwa do wytłumaczenia. Afryka ma niewiele miejsc w turnieju, w dodatku coraz więcej państw z całkiem logicznymi reprezentacjami. Jedni bazują na kilku średnich zawodnikach, inni, jak Gabon, na jednym gwiazdorze. Coraz mniej tam chłopców do bicia (w Afryce nie ma już słabych drużyn!), a gdy z 4-zespołowej grupy wychodzi jeden zespół, w dodatku w jednej grupie znajdują się jednocześnie Kamerun i Nigeria – ktoś musi opuścić pole walki na tarczy. Padło na Kamerun, zwycięzców ostatniego Pucharu Narodów Afryki, którzy pogubili punkty z Algierią i Zambią (dwa remisy), a w decydujących meczach z Nigerią przegrali 0:4 i zremisowali 1:1. 3 punkty po 4 kolejkach – awansować na mundial nie uda im się nawet, jeśli wygrają oba pozostałe mecze.
Niespodzianka? Pewnie tak. Sensacja? Nie, raczej nie, szczególnie w kontekście świetnej formy Nigeryjczyków. Zresztą – Egipt wielokrotnie wygrywał w ostatnich latach Puchar Narodów Afryki a jego ostatni awans na mundial to czasy Gary’ego Linekera. Był czas przywyknąć, że najlepszy na “Czarnym Lądzie” niekoniecznie musi z tego lądu wypłynąć na mistrzostwa świata.
Potem jednak spojrzeliśmy na pozostałych obrońców tytułu mistrza kontynentu. I okazało się, że to wręcz plaga.
Zacznijmy od przykładu najdziwniejszego, czyli Australii, która dość niespodziewanie została najlepszą drużyną Azji. Odsiewając wątpliwości geograficzno-geopolityczne… Nie no, nie da się uciec od wątpliwości geograficzno-geopolitycznych. Już zmiana federacji z OFC na AFC była dość kontrowersyjna, ale prawdziwe szaleństwo zaczęło się właśnie przy okazji ostatniej edycji Pucharu Azji. Pucharu Azji, którego gospodarzem i triumfatorem została właśnie Australia, jedyne państwo chętne do organizacji mistrzostw kontynentu (i nie tylko kontynentu). Uczciwie trzeba przyznać – byli najlepsi. Pokonali Chiny i Emiraty, w finale zaś Koreę Południową, z którą wcześniej zmierzyli się w fazie grupowej. W ten sposób stali się mistrzami Azji, po raz pierwszy w historii.
Jak wyglądają dzisiaj? Najdelikatniej rzecz ujmując: słabo. Australijczycy zajęli dopiero trzecie miejsce w swojej grupie eliminacyjnej, ustępując Japonii i Arabii Saudyjskiej. Co prawda to jeszcze nie eliminuje ich z mundialu, ale zdecydowanie oddala od biletów od Rosji. “Azjaci” z Australii wylądowali w barażach. Najpierw zmierzą się z ogarniętą wojną Syrią, która wczoraj po raz pierwszy od miesięcy usłyszała strzały karabinowe w ramach salw wystrzeliwanych w radosnym hołdzie piłkarzom, a nie przy kolejnych starciach militarnych. Rozczulający był widok stref kibica zorganizowanych pomiędzy ruinami…
Zakładamy jednak, że ten piękny sen Australijczycy zakończą raczej bezboleśnie. Problem zaczyna się dalej, bo po przejściu Syryjczyków czeka ich mecz z drużyną ze strefy CONCACAF.
W której to na ten moment miejsce barażowe zajmuje kolejny aktualny mistrz kontynentu – USA. Stany Zjednoczone, podobnie jak Australia, były gospodarzem turnieju (zresztą jak zwykle, dwukrotnie tylko w organizacji wspomógł ich Meksyk, raz Kanada). Złoty Puchar rozegrano w tym roku, USA po ograniu Martyniki, Nikaragui, Salwadoru i Kostaryki znalazło się w finale, w którym następnie ograło Jamajkę 2:1. W eliminacjach do Mistrzostw Świata idzie im jednak o wiele gorzej. Podczas obecnej przerwy na kadrę Stany przegrały 0:2 z Kostaryką na własnym terenie, następnie zaś wymęczyły 1 punkt w Hondurasie (wyrównanie 5 minut przed końcem). Rozczarowujący bilans wypchnął ich poza podium gwarantujące udział w mundialu – wyprzedziła ich Panama. Co więcej, gdyby Honduras dowiózł 1:0 – Stany spadłyby na piąte miejsce, które nie daje nawet udziału w barażach!
Sytuacja wygląda tak: Kostaryka i Meksyk są już raczej poza zasięgiem, Trynidad i Tobago jest zaś obtłukiwany przez wszystkich. O trzecie i czwarte miejsce mierzą się więc Panama, USA i Honduras. Bilans punktowy? Panama 10, USA 9, Honduras 9. Pozostałe mecze? Najgorszą sytuację ma Honduras – gra z Meksykiem i Kostaryką. USA ma u siebie Panamę i wyjazd do outsiderów z Trynidadu i Tobago, stawkę uzupełnia mecz Panamy z Kostaryką. W teorii USA nie ma prawa tego spartolić, w praktyce – mieli już powoli szykować sobie hotele w Rosji po wrześniowych meczach kadry, w których ugrali szalony 1 punkt…
Kamerun? Out. Australia? Baraże. USA? Aktualnie baraże.
Zostają jeszcze najmocniejsi mistrzowie z najmocniejszych kontynentów. Portugalia i Chile. Na ten moment – Portugalczycy w barażach, Chilijczycy poza turniejem.
Zacznijmy od Cristiano Ronaldo i kumpli. Wprawdzie mistrzowie idą przez kwalifikacje jak burza, w ostatnich 5 meczach wygrali 5 razy i strzelili przy tym 16 bramek, ale ich problemem jest równie mocna Szwajcaria. Helweci wygrali mecz otwarcia z Portugalczykami, potem już ani razu nie zgubili punktów i z kompletem zwycięstw (oraz 3 punktami przewagi nad Portugalią) prowadzą w tabeli. Wszystko odbędzie się dość filmowo – w kolejnym spotkaniu Szwajcarzy grają u siebie z Węgrami, a Portugalia ma trening strzelecki z udziałem Andory, więc prawdopodobnie decydujący będzie “finał” – bezpośredni mecz w ostatniej kolejce na terenie Portugalczyków. Jeśli nie przeskoczą wtedy lidera grupy, będą zmuszeni zagrać w barażach.
Chile jest w jeszcze trudniejszej sytuacji. Brazylia ma już awans z pierwszego miejsca, ale za jej plecami jest spory tłok. Tabela:
2. Urugwaj 27
3. Kolumbia 26
4. Peru 24
5. Argentyna 24
6. Chile 23
Bezpośredni awans uzyskają drużyny z miejsc 2-4, piąte to zaś baraż z Nową Zelandią. Nic trudnego, ale… Chile mają tylko dwa mecze na dogonienie choć jednego z czwórki rywali. Urugwaj ma przed sobą dwa mecze – z Wenezuelą i Boliwią, dwoma najsłabszymi zespołami w grupie. Możemy ich już witać w Rosji. Kolumbia ma Paragwaj u siebie i Peru na wyjeździe, Peru poza tym zagra również z Argentyną. Spośród całej ekipy tylko Chile jeszcze nie zagrało obu meczów z Brazylią, legitymującą się bilansem 11-4-1, a gra też z Ekwadorem.
Oczywiście najbardziej prawdopodobny pozostaje scenariusz, w którym Peruwiańczycy dostają w tyłek najpierw od Argentyny, potem od Kolumbii, dzięki czemu w pierwszej piątce znajdą się drużyny najsilniejsze również na papierze – Brazylia, Urugwaj, Kolumbia, Argentyna i Chile właśnie. Ktokolwiek z tej ekipy znajdzie się w barażu, pewnie pojedzie na mundial. Nie zmienia to faktu, ze Chilijczycy są pod ścianą – nawet remis z Ekwadorem będzie wymuszał na nich ostre zaatakowanie Brazylii na jej terenie.
Czy mistrzostwa świata odbędą się bez mistrzów poszczególnych kontynentów? Wątpimy. Ale praktycznie każdy z nich jeśli w ogóle zdobędzie bilety, zrobi to dosłownie w ostatniej chwili.