Pierwsze mecze polskich drużyn w europejskich pucharach (nie licząc przetarcia Lecha) były raczej słodko-gorzkie. Słodko – bo każda z drużyn jest bliżej awansu przed meczem rewanżowym. Gorzkie – bo jak na dłoni widać, że poziomem to my się właśnie nadajemy do tego towarzystwa, z którym przyszło nam teraz rywalizować. Czyli do krajów, gdzie wypas kóz jest popularniejszy niż futbol. Przed kolejnymi rundami trudno być optymistą.
W środę wymęczył zwycięstwo Śląsk, także dlatego, że sędzia wyglądał na kogoś, kto grubo obstawił „dwójkę”. Dzisiaj przystąpiły do akcji Lech, Legia i Ruch. Wygrał Ruch, ale z kłopotami – brawa za finisz i brawa za bramkę na 3:1 wbitą w ostatniej minucie, bo to może być trafienie na wagę awansu. Formę z poprzedniego sezonu utrzymuje Arkadiusz Piech, co jest złym sygnałem dla całej pozbawionej zębów ligi. Tylko zremisowali poznaniacy i warszawiacy, co powinno być potraktowane jako kompromitacja, lecz jak wiadomo w kwestii największych kompromitacji nasze drużyny wyśrubowały już trudne do przebicia niechlubne rekordy. Uznajmy więc, że to zwyczajna polska bryndza, od której rzadkie zwycięstwa bywają odstępstwami. Chociaż nie wygrać w Lipawie grając z przewagą jednego zawodnika – to trzeba naprawdę być sportowo wybitnie nieutalentowanym.
Ł»eby jednak nie wyjść na tych, co tylko zrzędzą – tę rundę bohatersko przeskoczyć może komplet naszych zespołów. Czyli w pucharach doczekamy do wiosny sierpnia.