Bogusław Wyparło, znany również jako Bodzio W., przedłużył kontrakt z Łódzkim Klubem Sportowym. Tym samym koniec świata, który miał nastąpić po odejściu ulubieńca kibiców z Galery został przesunięty o kolejny rok. Kontinuum zostało zachowane. Słońce wciąż będzie wschodzić.
Ciężko bowiem wyobrazić sobie ŁKS bez Bodzia, ale również Bodzia bez ŁKS-u. Kiedy Wyparło po raz pierwszy zakładał bramkarską bluzę łódzkiego klubu, świat nie wyglądał tak jak dziś.
5. marca 1997 roku. Derby przy al. Piłsudskiego, gra mistrz Polski, wielki Widzew z Łapińskim, Citką i Dembińskim, po drugiej stronie ŁKS. W bramce świeży nabytek, „Bodzio W.” – z takim właśnie napisem na plecach. Od razu widać, że charakternik i oryginał. ŁKS wygrywa 1:0, a na następne wyjazdowe zwycięstwo w derbach poczeka 16 lat…
Kosowo należało do Serbii, zresztą podobnie jak Czarnogóra. Polska starała się o przyjęcie do NATO, nie wspominając już o Unii Europejskiej. Widzew lizał rany po przegranych meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów, tej, która od tamtej pory, aż po dziś dzień pozostaje nieosiągalna. Kazik Staszewski, ulubiony wokalista Wyparły wydawał właśnie kultową płytę „12 groszy”. W sklepach królowała guma „Turbo”, dzieciaki latały z jajkami tamagochi, a Janusz Wójcik golił frajerów jako selekcjoner reprezentacji narodowej.
Od tamtych czasów Wyparło przeżył w ŁKS-ie wszystko. Najpierw momenty chwały, Mistrzostwo Polski w 1998 roku, mecze z Manchesterem United, z AS Monaco, klasyki z Widzewem, czy Legią. Potem stopniową degradację, wielką kłótnię Antoniego Ptaka z ŁKS-em. To był zresztą jedyny moment, gdy Bodzio W. na cztery lata opuścił Łódź, wędrując jako najemnik (sam użył też określenia „niewolnik”) biznesmena ze Rzgowa. Jeszcze wcześniej – puszczone 0:5 derby, przekręt, który stopniem bezczelności dorównywał strzeleckiej kanonadzie w 1993. Potem powrót do Łodzi, drugoligowe lata, Daniel Goszczyński, Roman Stępień i całe stada innych sępów, żerujących na łódzkim klubie. Biznesmeni bez pieniędzy jak Kenig i Urbanowicz, goście z niespełnionym wizjami jak Voigt. Prawie cały czas na wariackich papierach, bez żadnych planów, spontanicznie. Często, bardzo często bez wypłat i perspektyw.
Z Bodziem i ełkaesiackim bałaganem wychowywały się całe pokolenia oddanych ełkaesiaków, najpierw Kłos z Saganowskim, potem Golański z Sierantem, aż po dzisiejszych Gieragę, Salskiego, czy Papikyanów. Awans do Ekstraklasy, potem brak licencji, znowu awans, kolejny spadek… Zmieniali się rywale, zmieniali się kumple z drużyny, zmieniały się ligi, właściciele, menedżerowie. Wszystkich łączył tylko Bogusław Wyparło (i niezniszczalny kierownik drużyny, Jacek Ł»ałoba).
Przeżył w ŁKS-ie już chyba wszystko. W jednym z wywiadów mówił, że niczego nie kocha tak mocno, jak tego bezustannego bajzlu w klubie. Po piętnastu latach od debiutu w ŁKS-ie może się pochwalić tytułem najlepszego bramkarza. Przynajmniej według jego przyjaciela z Warszawy, Kazika Staszewskiego.
Miło, że jeszcze istnieją tacy jak on, którzy przedłużają kontrakt z klubem, który na miesiąc przed ligą nie ma nawet jedenastu zawodników. „Nigdy jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było” – chyba nikt nie zna sensu formułki Szwejka lepiej niż Wyparło.
JAKUB OLKIEWICZ