Andre Villas-Boas, czyli najlepsze, co mogło spotkać Tottenham… Albo najgorsze

redakcja

Autor:redakcja

11 lipca 2012, 12:02 • 3 min czytania

Trzyletni kontrakt Andre Villasa-Boasa z Tottenhamem to dla „Kogutów” szansa na dobre czasy, a dla Premier League na jeszcze ciekawsze rozgrywki – zacierają ręce angielskie media. Ale wśród kibiców klubu panują mieszane odczucia. Jedni cieszą się z zatrudnienia młodego trenera z sukcesami, drudzy zaś widzą w Portugalczyku drugiego Juande Ramosa.
Kiedy po fatalnym początku minionego sezonu Villas-Boas żegnał się z posadą trenera Chelsea Londyn, przyczyn niepowodzenia jego pracy upatrywano w szatni zespołu, nabitej niepodważalnymi autorytetami na czele z Johnem Terrym, Didierem Drogbą i Frankiem Lampardem. Mówiło się, że sukcesy Portugalczyka w Porto nijak nie robiły wrażenia na świętej trójcy „The Blues”, przez co piłkarze nie widzieli w nim autorytetu, a co za tym idzie, przywódcy, jakiego się spodziewali. Zwłaszcza, że Villas-Boas to uczeń uwielbianego na Stamford Bridge Jose Mourinho. Skończyło się tak, że po niecałym sezonie pracy Roman Abramowicz podziękował 34-letniemu szkoleniowcowi za współpracę, zostawiając klub z 20-punktową stratą do lidera tabeli Premier League, Manchesteru City, i niedoświadczonym, pełniącym dotychczas funkcję asystenta Portugalczyka Roberto di Matteo za sterami.

Andre Villas-Boas, czyli najlepsze, co mogło spotkać Tottenham… Albo najgorsze
Reklama

Jakże wielką gorycz musiał poczuć Villas-Boas, kiedy ledwie miesiąc później Chelsea wygrała Ligę Mistrzów, po drodze eliminując zeń wielką Barcelonę. Andre, musisz tu wrócić, by wyrównać rachunki – pisały angielskie brukowce, pompując balon rzekomej zemsty jeszcze bardziej, kiedy White Hart Lane opuścił Harry Redknapp. Prezes Spurs, Daniel Levy, nie od razu złapał za telefon z wybranym numerem Portugalczyka, ale niewiele wody zdążyło upłynąć w Tamizie, by Villas-Boas ostatecznie wrócił do Londynu, mimo iż na giełdzie nazwisk łączonych z posadą w Tottenhamie krążyły takie perełki jak Laurent Blanc, David Moyes czy Roberto Martinez.

Dostała się więc Villasowi-Boasowi robota wymarzona, ale nie tylko ze względu na możliwość bezpośredniego odwdzięczenia się pięknym za nadobne Chelsea. Portugalski szkoleniowiec zastał bowiem zespół wolny od natłoku wielkich nazwisk i aspirujący zarazem ku europejskim pucharom. No i, przede wszystkim, z łatwiejszą szatnią. Na tle piłkarzy Tottenhamu Villas-Boas, mimo wyjątkowo młodego wieku, to trener doświadczony i ceniony, który – w przeciwieństwie do Redknappa – widział kawałek Europy i sporo w niej ugrał. Taki zestaw to świetny grunt pod zgrany kolektyw – cieszą się kibice Spurs.

Reklama

Ale Tottenham ma też swoje problemy. Jednym z najważniejszych zadań Portugalczyka będzie zrobienie porządku ze zbyt drogim kontraktem Emmanuela Adebayora lub – jeśli ten zdecyduje się odejść – ściągnięcie klasowego napastnika. Ostatnio mówiło się nawet o Robercie Lewandowskim, choć Hans-Joachim Watzke (szef Borussii Dortmund) twierdzi, że o żadnym transferze Polaka nie ma mowy, nawet jeśli Tottenham proponuje 25 mln funtów. A to nie koniec kłopotów, bo lada moment White Hart Lane na rzecz Santiago Bernabeu opuści Luka Modrić. Zupełnie inaczej sprawa ma się jeśli chodzi o piętę achillesową Villasa-Boasa, czyli defensywę. Do składu „Kogutów” dołączył właśnie jeden z najbardziej utalentowanych belgijskich piłkarzy, Jan Vertonghen, co angielscy dziennikarze okrzyknęli jednym z najlepszych wzmocnień w Premier League. Mimo wszystko kibice nadal drżą o formę obrony zespołu. Mają ku temu powody, bo to pod wodzą Villasa-Boasa Chelsea straciła najwięcej bramek od czasu kupna klubu przez Abramowicza. Atrakcyjny, ofensywny futbol, który wprowadził w Porto – tak. Ale najpierw solidna obrona – zastrzegają fani Spurs, nie kryjąc jednocześnie obaw, że Villas-Boas skończy tak, jak cztery lata temu Juande Ramos.

Hiszpan trafił do Tottenhamu tuż po dwóch z rzędu zwycięstwach w Pucharze UEFA z Sevillą, jako utytułowany reformator, który w szeregi piłkarzy „Kogutów” miał zaszczepić lekką, typowo południową piłkę. Skończyło się na 11. miejscu w tabeli, ledwie dodatnim bilansie bramkowym i wygranej w Carling Cup na otarcie łez. Ze spełnieniem podobnego scenariusza wiążą sie obawy odnośnie Villasa-Boasa. Ale jak sam przyznaje Daniel Levy, pierwszym krokiem ku sukcesowi jest pokora, której zabrakło włodarzom Chelsea, a której poczynaniom Portugalczyka Tottenham nie oszczędzi.

SZYMON KUREK

Najnowsze

Anglia

Kasa ze sprzedaży Chelsea odblokowana. Abramowicz przekaże ją Ukrainie

Braian Wilma
2
Kasa ze sprzedaży Chelsea odblokowana. Abramowicz przekaże ją Ukrainie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama