Trwa (od niepamiętnych czasów) agonia Łódzkiego Klubu Sportowego. Zasłużony klub po raz kolejny znajduje się na zakręcie, choć bardziej adekwatne byłoby szczere wyznanie, że z zakrętu to on już dawno wyleciał. Teraz mknie po bandzie, a niektórzy odliczają dni, aż w ogóle zniknie z toru. Co powinni teraz zrobić łodzianie? Jaką drogą powinien pójść 104-letni klub, by nie zostać wymazanym z futbolowej mapy Polski?
Rozwiązanie 1 (już nieaktualne)
Pierwszym pomysłem Andrzeja Voigta, którym nie omieszkał zresztą pochwalić się na Facebooku była fuzja z innym klubem. Na razie nie wiadomo, kogo miał na myśli rzutki-inaczej prezes ŁKS-u – najczęściej wymieniało się GKS Bełchatów (ten sam, z którymi pan V. zerwał wszelkie kontakty z uwagi na korupcyjną przeszłość), Polonię Warszawa (ale to chyba od początku było niemożliwe), GKS Katowice (?!) oraz… Kolejarz Łódź. Szczególnie ostatnia opcja wydawała się przez chwilę całkiem realna – oba kluby i tak dzielą bazę treningową, Kolejarz przejąłby wszystkie symbole, piłkarzy i resztę nieruchomości ŁKS-u, zmienił nazwę i barwy pozbywając się jedynie… długów. Podobne posunięcie ma za sobą przecież lokalny rywal, Widzew, który w 2004 w sprytny sposób wyszedł na prostą, szczególnie pod względem finansowym, co było być może decydującym czynnikiem dla Sylwestra Cacka.
Plan upadł (chyba?), gdyż na słowo „fuzja” kibice zareagowali furią. Wszyscy wiedzą z jakimi szykanami wiążą się wszystkie machinacje a’la „Lech – Amica”, czy inne „Dysko-Polonia”. Kibice ŁKS-u są zresztą w tej kwestii wyjątkowo radykalni, wyśmiewając nawet Widzew, jako klub, który sprzedał ze swojej nazwy człon „RTS” w zamian za anulowanie długów. Nie było więc mowy o jakichkolwiek negocjacjach, a i sam Voigt prawdopodobnie zwyczajnie wyrwał się przed szereg . Prezes bowiem zamilknął i nigdzie nie przekonywał kibiców o słuszności takiego rozwiązania, co nakazuje sądzić, że temat „fuzji” istniał wyłącznie w jego facebookowych wpisach.
Rozwiązanie 2 (prawdopodobne)
ŁKS dostaje ostatnią szansę i warunkową licencję. Jak to zwykle w Łodzi bywa, „organizują się” pieniądze na spłatę zadłużenia u części zawodników, część z nich zresztą i tak odstąpi od żądań. Grają pod wodzą Chojnackiego, który jako rodowity łodzianin, prawdziwa legenda ŁKS-u idealnie odnajduje się w stanie permanentnego bałaganu i braku pieniędzy. Grają juniorzy, egzotyczne wynalazki z niższych lig i resztki, które nie zdążyły uciec z tej tonącej – nomen omen – Łodzi.
Przy tym rozwiązaniu scenariusze są dwa – albo staje się cud i ta zbieranina ugrywa utrzymanie, potem zaś jest w stanie wegetować do momentu oddania nowego stadionu, albo spada z kretesem do II ligi i sytuacja się powtarza – ŁKS znów staje nad przepaścią. Patrząc na ubiegłoroczne osiągnięcia Młodej Ekstraklasy, nie wróżymy ŁKS-owi żadnych rewelacji. Z drugiej jednak strony – nie takie rzeczy się w polskiej piłce zdarzały. Poza tym ostatecznie – chyba lepiej spaść do drugiej, niż zaczynać od czwartej?
Rozwiązanie 3 (niewykluczone)
Wreszcie rozwiązanie trzecie, sprawdzone już m.in. w Gdańsku, Katowicach, Szczecinie, Bydgoszczy, Nowej Hucie, Bytomiu i w wielu innych miastach w Polsce. Kompletna reaktywacja, od IV ligi, na uczciwych zasadach, ze stowarzyszeniem kibiców jako właścicielem. Pytanie pierwsze – czy dadzą sobie radę w mieście, w którym najznakomitsze kąski będzie przechwytywał ekstraklasowy Widzew? Cóż, stan finansowy sekcji siatkówki żeńskiej, czy rugby, które w dużej mierze finansują sami kibice pokazują, że „coś” da się zrobić. Pytanie tylko czy „coś” wystarczy, żeby utrzymać się na powierzchni w tak biednym miejscu jak Łódź, gdzie lokalni przedsiębiorcy kombinują jak przeżyć do pierwszego, a nie kogo by tu kupić ku uciesze nielicznych fanatyków. Nawet programy reklamowe a’la Glasgow, w których potencjalni sponsorzy mogli wykupić jednocześnie miejsce na koszulkach ŁKS-u i Widzewa nie cieszyły się zbytnim powodzeniem, trudno więc przypuszczać, że jako czwarto-ligowcy, ŁKS w pojedynkę znajdzie nagle grube tysiące złotych leżące na zakurzonych ulicach. Potencjał marketingowy łączonej oferty ŁKS-u i Widzewa wynosił – dwie reklamy w dwóch klubach Ekstraklasy, na jednym stadionie około 6-8 tysięcy, na drugim około 3 tysięcy kibiców. Co zaoferuje czwarto-ligowy ŁKS?
ŁKS jeśli spadnie tak nisko, może powrócić za 5 lat, ale równie dobrze może wrócić za lat 30 czy 40. To rozwiązanie to ogromne ryzyko i wielkie wyzwanie dla wszystkich ludzi związanych z tym klubem. Także takich jak Wieszcycki (zachęca do rozpoczęcia od IV ligi), czy Kłos.
Teraźniejszość
Jak sytuacja wygląda w tej chwili? Ostatni news na klubowej stronie został napisany 30. czerwca, nie wiadomo w tej chwili kto jest rzecznikiem prasowym, nie wiadomo kto odpowiada za marketing, nie wiadomo nawet kto tak naprawdę odpowiada za papiery związane z licencją. Nie wspominając o pionie sportowym, który aktualnie przypomina pobojowisko. Straty? Bonin w Pogoni, Iwański pewnie w Miedzi, Klepczarek w Dolcanie (grali do dupy, ale następców nie ma), Bykowski, Adamski (nie grali prawie wcale, ale też nie widać sensownego zastępstwa), Gercaliu, Łabędzki, Łukasiewicz (to już razem sześciu z pierwszego składu), do tego młodzi jak Kita, Kujawa, czy Velimirović No i wreszcie Saganowski, kapitan i ełkaesiak z krwi i kości.
Jasne, został Bodzio W., który prawdopodobnie niedługo zostanie właścicielem gruntów na ŁKS-ie poprzez zasiedzenie, zostaną pewnie też Salski, Gieraga czy Stąporski, ale co dalej? Czy naprawdę te nieopierzone żółtodzioby, do których dosztukuje się II- i III-ligowe koty w worku utrzymają I ligę?
ŁKS stoi przed wyborem rodem z tragedii antycznej. Jutro kolejny akt tej sztuki.