Reklama

Podczas pościgu za Polakiem Kevin chciał wpaść na trybuny. Myślałem: dawaj, skacz, zapewnisz nam awans

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 sierpnia 2017, 14:40 • 10 min czytania 0 komentarzy

Dziś startuje ostatni z tegorocznych turniejów wielkoszlemowych, czyli US Open. Ciężko w Polsce znaleźć kogoś, kto mógłby o tej imprezie wiedzieć więcej, niż Mariusz Fyrstenberg, który wystąpił w niej trzynaście razy, a w 2011 – wraz z Marcinem Matkowskim – doszedł nawet do finału. Znakomity w niedawnej przeszłości deblista opowiada w rozmowie z Weszło m.in. o tym, któremu znanemu tenisiście pod koniec kariery w Nowym Jorku trzęsły się ze strachu nogi, kto ruszył w pogoń za pijanym polskim kibicem podczas meczu i dlaczego jego zdaniem w Wielkim Szlemie panowie powinni zarabiać więcej od pań.

Podczas pościgu za Polakiem Kevin chciał wpaść na trybuny. Myślałem: dawaj, skacz, zapewnisz nam awans

Amerykanie kochają futbol amerykański i baseball, a jakie jest ich podejście do męskiego tenisa?

Uważają go za sport drugiej kategorii. Oni interesują się tylko dyscyplinami, w których są najlepsi na świecie. Kiedy Pete Sampras czy Andy Roddick wygrywali US Open, wtedy owszem, tenis facetów był dla nich ciekawy. Teraz wygląda to inaczej, bo nie mają wielkich męskich gwiazd. Za taką ciężko przecież uznać Johna Isnera, czyli niezłego zawodnika, ale na pewno nie wybitnego.

Twój pierwszy występ na US Open, w 2004 roku, zbiegł się akurat w czasie z premierowym zwycięstwem Rogera Federera w tym turnieju.

Jego sukces nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem. Pamiętam, że zobaczyłem go po raz pierwszy w Rotterdamie, gdy był nastolatkiem i walczył bodajże z Andre Agassim. Od razu stwierdziłem, że to będzie wielki gracz, chłopak już wtedy praktycznie nie miał słabych punktów. Wprawne tenisowe oko coś takiego może wychwycić, podobnie miałem z Alexandrem Zwieriewem.  Spojrzałem na jego grę i doszedłem do wniosku, że na sto procent awansuje do pierwszej dziesiątki rankingu ATP, nie spodziewałem się jednak, że dokona tego aż tak szybko. Moim zdaniem młody Niemiec nie jest jednak aż tak utalentowany, jak Federer.

Reklama

Zwieriew będzie jednym z faworytów tegorocznego US Open?

Uważam, że jeszcze jest dla niego za wcześnie na triumf w imprezie takiej rangi. Ma pewne słabości do wyeliminowania, pierwsza z brzegu – nie kończy gry przy siatce tak idealnie, jak robią to Roger czy Rafa Nadal.

roger-federer_us-open-2014_first-round

Szwajcar może pokonać wszystkich w Nowym Jorku?

Skoro poradził sobie w Australian Open, kiedy konkurencja była większa, to dlaczego miałby nie wygrać teraz? W Ameryce zabraknie chociażby Stana Wawrinki i Andy’ego Murray’a, a to już ułatwienie dla Szwajcara. Pomaga mu też styl gry, który jest mało agresywny dla ciała. Federer nie eksploatuje się na korcie tak bardzo, jak chociażby Nadal, dodatkowo bawi się tym tenisem, a nie stresuje, takie podejście też może mu dać korzyść. Poza tym to gość stworzony do gry przed wielką publicznością, inaczej niż chociażby Murray.

Jak bardzo kibice na US Open różnią się od tych np. na Wimbledonie?

Reklama

Na trybunach w Anglii panuje dużo większa elegancja, nikt nie wpuści cię na widownię kortu centralnego jeśli jesteś źle ubrany. Nowojorski turniej przyrównałbym natomiast do dużego pikniku. Ludzie m.in. grillują, na razie co prawda poza kortami, ale kto wie, w jaką stronę to wszystko pójdzie? (śmiech).

Kto był pierwszą wielką gwiazdą, jaką spotkałeś w Nowym Jorku?

Andre Agassi. Wpadłem na niego w szatni, kilkadziesiąt minut przed meczem, który miał rozgrywać. Byłem w szoku, bo nogi dosłownie drżały mu ze stresu. Zdziwiłem się, że po tylu latach tak mocno przeżywa swoje występy. Potem zrozumiałem, że nerwy przed ważnymi spotkaniami nigdy nie mijają – będąc sportowcem po trzydziestce zachowywałem się tak samo, jak Amerykanin wtedy.

Jakie jeszcze zachowanie najlepszych tenisistów cię zdziwiło?

Wielu z nich jest bardzo przesądnych. Przykładowo: skoro po ostatnim wygranym meczu danego turnieju gość brał prysznic w drugiej kabinie od lewej, to po kolejnym spotkaniu musi iść właśnie do niej. Jeśli będzie zajęta, poczeka i godzinę, byle tylko to zrobić. O ile dobrze pamiętam, tak postępował chyba Greg Rusedski.

US Open słynie z największego kortu na świecie. Na Artur Ash Stadium może wejść aż 22 547 kibiców.

Robi wrażenie, bo jest „zakopany” głęboko w ziemi. Z zewnątrz wygląda więc na to, że wcale nie jest taki duży, po czym człowiek wchodzi na koronę i robi wielkie „wow”. Z samej góry ciężko jednak zobaczyć cokolwiek z tego, co dzieje się na korcie. Kibice, którzy mają bilety na ostatnie rzędy, chyba skupiają się głównie na jedzeniu i rozmawianiu, a nie oglądaniu meczów.

02-JP-OPEN02-master768

Każdy rozgrywany tam mecz obsługują aż 22 kamery. Zdarzyło się, że ktoś rozwalił jedną z nich mocnym serwisem?

Tego nie widziałem, ale muszę powiedzieć, że ta liczba kamer trochę przeszkadza w trakcie meczów. Człowiek ma wrażenie, że są absolutnie wszędzie, co nie pomaga się skupić. 

W 2011 roku wraz z Marcinem Matkowskim graliście tam w finale US Open. W jednej z gazet przeczytałem taki fragment o tym meczu: „Już od pierwszej piłki meczu z Austriakiem Jürgenem Melzerem i Niemcem Philippem Petzschnerem widać było, że niemal sparaliżowani stawką spotkania. W efekcie przegrali 2:6, 2:6.”

Faktycznie byliśmy wtedy nieco zdenerwowani. W takiej sytuacji zawsze ważne dla nas były dwa pierwsze gemy. Jeśli „zaskoczyły”, przeważnie szło z górki. Niestety, wtedy początek zupełnie nam nie wyszedł, a jak zaczęliśmy w końcu grać swój tenis, było już za późno.

Moim zdaniem zgubiło nas wówczas to, że sami nałożyliśmy na siebie olbrzymią presję. Już kilka dni przed finałem mieliśmy w głowie tylko jedno: musimy wygrać wielkiego szlema. Kamery, widzowie czy ewentualne pieniądze za ten sukces w ogóle nas nie stresowały, za to ta myśl tak.

W trakcie finału Petzschner zachował się bardzo nieładnie, przypomnij tę sytuację.

Zagrałem w niego mocnym wolejem, piłka odbiła mu się od nogi, przeszła na naszą stronę kortu trafiając centralnie w linię. Sędzia tego nie zauważył, myślał, że Phillip odbił ją rakietą, a to był ważny moment meczu: 2:2 i 30:30 w drugim secie. Niemiec nie przyznał się do swojego występku, co jeszcze bardziej nas wytrąciło z równowagi.

Marcin Matkowski po meczu nie podał mu ręki.

Zgadza się. Petzschner przepraszał nas potem za tę sytuację na lotnisku, ale co z tego? Puchar i tak zdobyli rywale. Po latach uważam, że gorzej od Niemca zachował się wtedy Melzer, który dyskretnie tłumaczył na korcie Philippowi, by nie przyznawał się do swojego błędu. Gdyby nie on, różnie to mogło być – widziałem, że Petzschner tuż po całym zajściu mocno waha się co zrobić.

2011+US+Open+Day+13+_5QsC7lAux2x

Rozmyślasz jeszcze czasem o tym meczu?

Nie, bardziej zastanawiam się nad tym, dlaczego zagraliśmy tylko w jednym wielkoszlemowym finale w karierze. I dochodzę do wniosku, że naszym problemem był brak stabilizacji formy. Graliśmy fajne trzy mecze, a potem przychodził kryzys w czwartym i już, było po wszystkim.

Jaka najdziwniejsza sytuacja spotkała cię podczas występów w US Open?

W trzeciej rundzie jednej z edycji graliśmy z parą Paul Hanley – Kevin Ullyett, oni byli rozstawieni wówczas z numerem cztery lub pięć, już nie pamiętam. W każdym razie w trakcie tego spotkania na trybunach pojawił się jakiś podpity Polak, który nam bardzo serdecznie kibicował. Objawiało się to m.in. w ten sposób, że po każdym błędzie rywali klaskał i krzyczał jak szalony. Nasi przeciwnicy na to nie reagowali, dopóki ich nie przełamaliśmy. Stracili gema, bo Ullyett zrobił dwa błędy serwisowe, pewnie dlatego, że nasz fan go zdeprymował. Wściekły zawodnik z Zimbabwe nie wytrzymał, rzucił rakietę na kort i ruszył w kierunku Polaka. Ten z kolei zaczął zwiewać z obiektu, wszystko działo się w obecności setek ludzi, jak się domyślasz to nie są częste sceny w tenisowym światku (śmiech). Kevin chciał wpaść na trybuny, miał już jedną nogę poza placem gry i wtedy się zawahał. Wiedział, że jak opuści kort w trakcie meczu, to zostanie zdyskwalifikowany. Obserwując tę sytuację, myślałem sobie „dawaj, skacz, zapewnisz nam awans!”. Ostatecznie jednak tego nie zrobił, a my… przegraliśmy tamto spotkanie.

Bywa, że podczas US Open bardziej niż fani przeszkadzają wiewiórki, które wpadają na korty w poszukiwaniu resztek jedzenia. W 2013 roku z ich powodu często przerywano mecze.

W okolicach kortów jest ładny las sosnowy, dlatego takie rzeczy często się zdarzają. Jak ktoś przyjeżdża pierwszy raz na Flushing Meadows, może się zdziwić, ale potem widok tych zwierzątek nie jest już niczym niezwykłym. To jeden ze stałych punktów turnieju.

Jakie są inne?

Godzinny dojazd w jedną stronę na kort. Podróżuje się tak długo, bo każdy chce mieszkać na Manhattanie, tam są naprawdę fajne hotele i knajpy. W US Open mają jednak najgorzej zorganizowany transport w historii tenisa. Do dyspozycji jest tylko dwieście samochodów na wszystkich zawodników. Człowiek dzwoni i umawia się na daną godzinę, a potem… nikt nie przyjeżdża. Nie wiem skąd oni biorą tych kierowców, ale taka sytuacja zdarzyła się nie raz, oczywiście w związku z tym bywało, że zawodnicy spóźniali się na swoje mecze i trzeba było je przesuwać. Potem nawet jak już na nie dojeżdżali, to gładko przegrywali, bo byli zdenerwowani całą sytuacją. Nas naprawdę nietrudno wyprowadzić z równowagi.

Skoro tenisiści tak uwielbiają Manhattan, to pewnie nie raz zdarzyło się, że jakiś zawodnik przegrał US Open, bo w trakcie turnieju za bardzo ruszył w miasto.

Nie sądzę. Po przegranych meczach, owszem, bywało, że człowiek napił się piwka, ale w trakcie zawodów nie.

Po finale z 2011 roku upiliście się z Marcinem na smutno?

Aż tak to nie, ale na pewno wtedy zaliczyliśmy wtedy po kilka browarów. W innych sytuacjach też. Wiesz, my graliśmy razem dwanaście lat, widywaliśmy się w tym czasie non-stop, więc czasami między nami zgrzytało, to normalka. Ciekawe, że nigdy nie pokłóciliśmy się na korcie ani też o nic poważnego. Przeważnie do awantur dochodziło z powodu pierdół, typu za głośno grający telewizor. A konflikty najlepiej było rozwiązywać wieczorem, przy piwku.

Ty i Matkowski to kompletnie różne charaktery.

Ja jestem spokojny, a Marcin wybuchowy. To oczywiście bywało atutem na korcie – miał to do siebie, że gdy np. sędzia go zdenerwował, to zaczynał grać absolutnie wybitny tenis.

Ten nasz sportowy związek był podziwiany przez innych zawodników. Dlaczego? Bo deblowe pary, poza braćmi Bryanami, wytrzymują ze sobą maksymalnie półtora roku, a jak wspomniałem my zdecydowanie przebiliśmy ten wyczyn. Koledzy z kortu to doceniali, ale i potrafili się z nas pośmiać np. w Monte Carlo, gdzie robi się taki show podczas którego zawodnicy parodiują siebie nawzajem.

Wróćmy do Nowego Jorku: US Open to pierwszy turniej, który wyrównał nagrody dla mężczyzn i kobiet. W czym jeszcze przoduje na świecie?

Uważam, że panie powinny zarabiać tyle samo co my, ale akurat nie w wielkim szlemie. Podczas czterech turniejów w roku panowie są bardzo mocno eksploatowani, wszystko dlatego, że walczą do trzech wygranych setów. To prowadzi do sytuacji, w których słaniają się czasem na nogach, tak było chociażby rok temu w Nowym Jorku, gdzie Jack Sock o mało co nie padł na korcie. Taki wysiłek powinien być nagradzany większymi pieniędzmi niż te, które mają kobiety.

Wracając do twojego pytania: uważam, że w niczym nie przoduje, wręcz przeciwnie – jest ostatnim turniejem, który robi zmiany pod zawodników. Organizatorzy nowojorskiej imprezy powinni uczyć się od Craiga Tiley’a, czyli szefa Australian Open. To najlepszy z Wielkich Szlemów, naprawdę robi się w nim wszystko, żeby ułatwić a nie utrudnić życie tenisistom, pewnie Łukasz Kubot by to potwierdził.

melo-kubot-vienna-2016-final

Jest lepszym deblistą od ciebie i Matkowskiego?

Wygrał dwa Wielkie Szlemy, więc wynikowo na pewno. Ale nie tylko o to chodzi. Ma świetną psychikę na korcie, nie pęka, w tym względzie nas przebija.

Wydaje się, że Polak z Marcelo Melo na dziś są parą idealną.

Obaj są spokojni, obaj mają bardzo dobry return – to rzadka cecha w deblu, żeby dwaj zawodnicy byli w tym elemencie biegli. Stwarza to okazję do wielu przełamań, co oczywiście jest kluczem do wygrywania poszczególnych meczów. Ciekawe, że ich początki były przeciętne, koniec 2016 i początek 2017 chłopakom nie wyszły, słyszałem nawet plotki, że mieli się wtedy rozstać. Na szczęście do tego nie doszło.

Jak daleko zajdą w Nowym Jorku?

Moim zdaniem wygrają ten turniej. Byłoby też fajnie, żeby Agnieszka Radwańska doszła do ćwierćfinału. Taki wynik mocno by mnie ucieszył, a jak już tam będzie, kto wie, może przypomni sobie swój najlepszy tenis i zajdzie jeszcze dalej?

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...