Jeśli rok po debiucie w pojedynkę rozwalasz obronę jednego z największych rywali w lidze, to jest to coś wielkiego. Jesteś ulubieńcem kibiców, wszyscy zaczynają na ciebie patrzeć jak na gotowego napadziora, który bez problemu może rywalizować z Erikiem Cantoną, czy innymi kolegami po fachu o koronę króla strzelców. Chyba nie pomylimy się o wiele, gdy powiemy, że Robbie Fowler jest jednym bardziej szanowanych ludzi w całym Liverpoolu, pomimo swoich „odpałów”. Właśnie mijają 23 lata, odkąd bohater dzisiejszej kartki z kalendarza trzykrotnie ukąsił Arsenal w odstępie niecałych pięciu minut.
Z tej okazji przypominamy pięć momentów, które Fowler przeżył przywdziewając czerwony trykot.
Fowler rozwałkowuje ekipę Georga Grahama
Co prawda Robbie już we wcześniejszych spotkaniach pokazywał, że ma ogromną szansę, by zostać legendą, jednak 28 sierpnia 1994 roku, wcielił swój plan w życie z tak wielką pompą. Fowler ze swoim show wystartował już w 26. minucie, kiedy to po błędzie Martina Keowna po raz pierwszy tamtego dnia pokonał Davida Seamana. Zdobycie dwóch następnych bramek zajęło mu 4 minuty i 33 sekundy. W ten sposób niepozorny chłopaczek z Toxteth ośmieszył na Anfield renomowaną obronę Arsenalu.
Dopiero po wielu latach na boiskach Premier League hat-tricka szybciej ustrzelił Sadio Mane.
Jak skraść show Ericowi Cantonie
To miał być dzień francuskiego, wracającego po ośmiomiesięcznej absencji, napastnika, a tu 20-letni wychowanek akademii „The Reds” zmienił z lekka plany Cantonie. Co prawda to Manchester po trafieniu Nicky’ego Butta najpierw objął prowadzenie, ale następnie to właśnie Fowler popisał się i dwukrotnie pokonał Petera Schmeichela. Tamto październikowe starcie jednak zakończyło się remisem, po tym jak po strzale Cantony z „wapna”, piłka zatrzepotała w siatce Davida Jamesa.
Liverpool zdobywa puchary – zasługi przypisuje się Fowlerowi
Zgodzimy się – zdarzało się, że Robbie nie grał co tydzień w pierwszym składzie, nie grał też wybitnie, gdy już wchodził w meczu z przykładowym West Hamem. Jednak jeśli trzeba było się spiąć i wygrać mecz lub dwa – snajper Liverpoolu spełniał oczekiwania i na dodatek robił to ze sporą nawiązką. Tym sposobem „Bóg” trafił w półfinałach w obu pucharach krajowych. A to co zrobił w finale, trzeba zwyczajnie oprawić w ramkę. Cudo.
W finale Pucharu UEFA również wpisał się na listę strzelców w szalonym spotkaniu z Alaves (5:4 dla Anglików). To był najlepszy sezon dla Fowlera.
Bohater Derbów
Bramka z Evertonem pamiętnego 13 marca 1994 roku była wyjątkowa z kilku względów. Przede wszystkim – dała „The Reds” komplet punktów z odwiecznym rywalem i zapewniła panowanie nad Liverpoolem przynajmniej na te pół roku. Było to również ostatnie derbowe trafienie, które kiedykolwiek padło na starym Anfield. Fowler jednak miał to coś, dzięki czemu cały czas zapisywał się w historii Liverpoolu. To był kolejny przykład, który jedynie potwierdzał tę tezę.
Powrót na Anfield
Gdy zawodnik ma 31 lat, już naturalnie bliżej mu do końca kariery i zdecydowanie więcej czasu spędza na tym, by pomyśleć, co będzie robił potem. Po jednych z takich rozmyślań, Robbie dla rozluźnienia wybrał się na pole golfowe ze znajomymi. W trakcie pierwszej partii dostał telefon od Rafy Beniteza. „Czy byłbyś zainteresowany grą dla Liverpoolu?” – po krótkiej konwersacji z hiszpańskim szkoleniowcem padło pytanie, na które Fowler czekał całe miesiące. Cóż, po odłożeniu słuchawki, angielskiego snajpera można porównać do strusia pędziwiatra. Na polu golfowym została tylko chmura kurzu, bo popędził przypieczętować swój powrót do ukochanego miejsca. A jak przywitało go Anfield? Wiadomo – jak króla.