Jeszcze kilka ostatnich słów o Euro. Na trybunach – powyżej oczekiwań

redakcja

Autor:redakcja

05 lipca 2012, 18:04 • 4 min czytania

To wszystko już za nami – mistrzostwa, które u wielu kibiców wzbudzały lęk, mistrzostwa, którymi wielu kibiców gardziło – dobiegły końca. Ponad trzy tygodnie międzynarodowych zmagań i atmosfera towarzysząca temu wydarzeniu musiała być dla wielu sporym szokiem. Wśród zaskoczonych, byli z pewnością najbardziej fanatyczni kibice, także ci, którzy kilkanaście dni wcześniej dumnie paradowali z transparentami Fuck Euro. Trybuny w czasie Euro bowiem… pozytywnie zaskoczyły.
Nie da się ukryć, że przewidywania były jak najgorsze – pikniki, jarmark, odpust, festyn, powierzchowny, bezrefleksyjny patriotyzm, podpinanie się znienawidzonego przez kibiców rządu pod imprezę, która była skazana na sukces. Mimo wszystko, każdy śledził w ten, czy inny sposób Euro i jednak się okazało, że… nie takie te mistrzostwa straszne.

Jeszcze kilka ostatnich słów o Euro. Na trybunach – powyżej oczekiwań
Reklama

Irlandczycy, którzy oczarowali kraj

Pierwsze prawdziwe zaskoczenie piłkarskich fanatyków – kibice Irlandii. Cała chmara wymalowanych od stóp do głów sympatyków futbolu, którzy momentami bardziej przypominali rodzimą publiczność siatkarską, niż fanów piłki nożnej. Do czasu. Gdy tylko pojawiali się na stadionie, zupełnie znikał ich „piknikowy” kamuflaż, a na jego miejscu pojawiał się rytmiczny, melodyjny doping. Jasne, to nie to samo co piłka klubowa, ich śpiewy na poznańskim stadionie raczej nie mogły się równać z dopingiem Kolejorza, jednak jak na taką imprezę i taki skład osobowy – Irlandczycy wypadli NIEWIARYGODNIE, zostawiając daleko w tyle resztę stawki.

Reklama

Pomijając już ich zachowanie poza stadionem, które wzbudzało uśmiech nawet u wojowniczych Chorwatów w casualowych ciuchach szukających zwady na poznańskim rynku. Piłkarski fanatyzm, bez typowo piłkarskiej nienawiści – rzecz nowa, prawdopodobnie nie mająca prawa zaistnieć podczas rozgrywek klubowych, jednak na tyle sympatyczna, że nawet rodzimi kibole czują ciarki słuchając „The Fields of Athenry”.

Chorwacko-rosyjski Against Modern Football

Kolejne zaskoczenie – race. Mimo kontroli, mimo stewardów, mimo monitoringu. Chorwaci i Rosjanie zabrali ze sobą pirotechnikę i swoim zwyczajem – wrzucili ją na murawę. Podczas meczu Chorwacja – Włochy płonąca raca uniemożliwiła nawet bałkańskim zawodnikom wykończenie dobrze zapowiadającej się akcji. Na nowo rozpoczęła się dyskusja – czy warto, czy to na pewno uatrakcyjnia, czy nie przeszkadza.

Ciekawie skomentował sytuację Michał Pol, który przy okazji tego wybryku podzielił się ze światem swoimi przemyśleniami na temat dopingu.

I tak jak race wzbudzały (wzbudzają i będą wzbudzać) emocje i dyskusje, tak zupełnie bezkrytycznie zostały przyjęte…

Sektorówki, flagi, dobro narodowe

Na stadionach klubowych sektorówki są traktowane jak niechciane dziecko. Nie da się z tym nic zrobić, można jedynie karać i starać się zminimalizować liczbę incydentów. Na kadrze zaś – o, to co innego! Tam sektorówki stały się hitem, który wprawił w zachwyt wszystkich dziennikarzy (szczególnie tych niedzielnych, którzy o piłce przypominają sobie jedynie podczas wielkich imprez). Potrzebą, ba, koniecznością stało się posiadanie sektorówki, takiej jak ma Rosja, albo takiej jak ma Grecja, czy Chorwacja. Swoją drogą, całkiem sporo ekip przyjechało do Polski z flagami nieco większymi niż tradycyjne płotówki. Po raz kolejny prym wiodły tutaj reprezentacje z Chorwacji i Rosji, co niejako narzuca interpretację – sektorówki i pirotechnika są ze sobą w pewny sposób powiązane.

Tak czy owak, po stronie polskiej tychże zabrakło. Za szycie flagi wziął się Tomasz Zimoch, a do pomocy ruszyli mu spece marketingowi z PZPN-u. Po dwóch meczach zrozumiano, że i doping Irlandczyków, i sektorówka Rosjan, to bardzo fajne umilenie zawodów. Niestety, jak już pisaliśmy wcześniej, nikt nie szukał przyczyn, dlaczego efektowne oprawy Lecha, czy Legii nie mają przełożenia na choreografie na meczach kadry. Zamiast szczerej rozmowy, wymiany argumentów, dyskusji, dlaczego ruch ultras nie istnieje na reprezentacji, mieliśmy doraźne rozwiązania. Apele do kibiców o pomoc w rozwijaniu flagi, telefony do gniazdowych z prośbą o poprowadzenie dopingu – w efekcie nie wyszło to źle, okazało się, że nawet dość przypadkowi ludzie potrafią stworzyć świetną atmosferę. Pozostaje jedynie gdybanie, jak wyglądałby w tych warunkach zorganizowany, prowadzony przez gniazdowego doping.

Bad Boy Campbell i trumny

Wreszcie ostatnia kwestia – przedturniejowe żale BBC zostały brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. Poza nielicznymi wyskokami (w których i tak zazwyczaj brali udział tylko „chętni”) turniej okazał się być bezpieczną, przyjemną imprezą. Wątpliwości dotyczące stanu przygotowań zostały rozwiane przez pobłażliwość przyjezdnych, dla których ważniejsze od przejezdności autostrad i stanu dworców były uśmiechy Polek.

Czyli jak to w końcu było z tym Euro? Zwyciężyli wszyscy. Zwolennicy Euro mogli przez trzy tygodnie delektować się festynową atmosferą, sceptycy przekonali się, że nawet będąc skazanym na bezalkoholowe siuśki Carlsberga w strefach kibica da się stworzyć gorącą, prawdziwie futbolową atmosferę (Chorwaci! Irlandczycy!), natomiast hardkorowcy od Fuck Euro… też mogą się czuć wygrani. Medialna dyskusja o poziomie naszego reprezentacyjnego ultrasowania czy dopingu musiała łechtać ich dumę, a w rozmowach nie raz padło stwierdzenie „przyszła koza do woza…”, czy „jak trwoga to do kibola”. I choć przerażająca cisza na niektórych meczach kłuła w uszy mocniej niż słowotok Trzeciaka, oprawie Euro należy wystawić wysoką ocenę.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Inne kraje

Świderski przedwcześnie zszedł z boiska. Fatalna sytuacja Drągowskiego

Braian Wilma
0
Świderski przedwcześnie zszedł z boiska. Fatalna sytuacja Drągowskiego
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama