Wiele, naprawdę wiele lat kibice Górnika nieprzerwanie życzeniowo intonują na początku meczu przyśpiewkę „zagraj, zagraj jak za dawnych lat”. Tak dawnych, że większość pewnie nie ma prawa tego pamiętać, chyba że z kaset VHS pochowanych gdzieś po szufladach ojca czy dziadka. Dziś jednak mogą z pełnym przekonaniem wyśpiewać, że tak, że zagrał jak za tych owianych sławą dawnych lat. Górnik był zabójczo skuteczny, Górnik – gdy już się rozkręcił – grał bardzo efektownie, Górnik był pewny w obronie i bezlitosny w ataku.
A rozkręcał się raczej niedługo. Nie jak w meczu z Arką, gdy dopiero bramka z 83. minuty zadziałała jak sole trzeźwiące, bo już w pierwszej połowie, gdy dublet skompletował Angulo. W obu przypadkach dotykając piłki tylko raz po zagraniach od Kurzawy. Raz – gdy głową pokonał Seweryna Kiełpina po rzucie rożnym, drugi, gdy na wślizgu, w trudnej sytuacji uderzył perfekcyjnie technicznie, nie dając bramkarzowi Wisły szans.
Ci dwaj – Kurzawa i Angulo – płocczanom będą się śnić po nocach. Drugiego takiego asystenta nie ma żaden zespół w lidze, drugiego takiego strzelca – również. Hat-trick z asyst Kurzawy, hat-trick z bramek Angulo, tak naprawdę trudno było jednoznacznie ocenić, kto mocniej przechylił na swoją stronę szalę oznaczającą tytuł gracza meczu. U nas rozstrzygnął się on już wtedy, gdy Górnik przestał strzelać. Bo Angulo jakby usunął się w cień, a Kurzawa nadal szarpał. Nadal walczył o wisienkę na torcie. O gola. Nie byle jakiego, bo piękny strzał z wolnego skończył swój lot na poprzeczce, a techniczne „ciasteczko” z dystansu przeleciało minimalnie obok słupka bramki Kiełpina.
Kiełpina, który zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie spełnienie dziecięcych marzeń. Bo nie jest tajemnicą, że bramkarz Wisły Płock zawsze chciał zagrać na stadionie w Zabrzu, po to przez dwanaście lat trenował w Górniku. Na Śląsku szansy nie dostał, nadrobić mógł to dziś, wyprowadzając kolegów z Płocka na murawę Areny Zabrze jako kapitan. Tymczasem zamiast zostać wyrzutem sumienia zabrzańskich trenerów, wybrał się na grzyby przy trzecim golu Angulo, dając się zaskoczyć królowi strzelców I ligi. Kto jak kto, ale Hiszpan tak dalekiego i tak bezsensownego wyjścia golkipera Nafciarzy nie mógł nie wykorzystać.
W międzyczasie swoją trzecią asystę zanotował zaś Kurzawa. Znów po rozegraniu rzutu rożnego, tym razem krótko z Kądziorem, gdy wrzucił idealnie, co do centymetra, na głowę Wieteski. Zmarnować się tego po prostu nie dało.
Chwilę po wycieczce Kiełpina, Wiśle już kompletnie mecz położył inny były piłkarz Górnika Jose Kante. Nie jesteśmy z natury złośliwi, ale jeżeli komuś należała się dziś czerwona kartka, to właśnie Hiszpanowi. Który strzelił jedyną bramkę dla Wisły, owszem, ale w haniebnym stylu, podbijając piłkę ręką nad interweniującym Loską. Karma go jednak dopadła, a drugie żółtko zarobił po faulu w środku boiska.
Występ Kante był dziś więc jednym wielkim fałszem, ale nie tylko jego. Większość Nafciarzy zagrała dziś najgorsze spotkanie w sezonie, Rasak w pomeczowym studiu był zresztą brutalnie szczery i sam siebie ocenił bardzo, ale to bardzo nisko. Gdybyśmy mieli próbować kogoś wyróżnić, to na pewno wartościowym wzmocnieniem może być Szymański, który zaliczył najwięcej strzałów i w ogóle wejść na połowę Górnika, które jakkolwiek dobrze się zapowiadały.
Wisły nie było jednak stać na wiele więcej niż parę strzałów z dystansu i jedną okazję Piątkowskiego z bliska, już w doliczonym czasie gry, gdy Górnik mocno poluzował szyki. I to zdecydowanie dobry symptom dla kibiców zabrzan, bo o ile o atak nie musieli się martwić od początku sezonu, to dziś wreszcie na podobnym poziomie zagrała obrona.
Ci sami kibice zdecydowanie przeklinają też przerwę reprezentacyjną. Bo jeśli ona nie wytrąci piłkarzy z uderzenia, to każdy kolejny rywal będzie mieć z tym bardzo duży problem.
[event_results 350751]
fot. FotoPyK