Najlepszy piłkarz, jakiego nigdy nie widziałeś. Historia Robina Fridaya

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2012, 00:54 • 7 min czytania

W historii piłki nożnej przewinęło się sporo piłkarzy, których geniusz był wprost proporcjonalny do ilości wypijanego alkoholu oraz skłonności do popadania w kłopoty. Być może gdyby nie własne słabości, część tego typu zawodników nie byłaby dzisiaj zapomniana przez kibiców, tak jak Robin Friday – osoba, od której zwracania na siebie uwagi mógłby uczyć się sam Mario Balotelli.
Człowiek jego pokroju w dzisiejszym świecie byłby pożywką dla mediów, dostarczając im codziennych tematów do nowych tekstów na jego temat. Alkoholowe i narkotykowe ekscesy, z romansami w tle? Proszę bardzo. Friday skłonności do wzbudzania kontrowersji posiadał jeszcze zanim rozpoczął profesjonalną przygodę z futbolem. Dochował się dziecka z czarną dziewczyną, co w Anglii przełomu lat 60’ i 70’ było nie do pomyślenia przez konserwatywne społeczeństwo. Z tego powodu Friday ożenił się już w wieku… 17 lat, wbrew rodzicom oraz przyjaciołom. Wszystko to działo się w niedługim czasie po jego wyjściu z więzienia. Zlatan Ibrahimović kradł rowery, natomiast Robin przywłaszczał sobie radia samochodowe i „inne tego typu rzeczy”, jak mówił jego brat, Tony. Co ciekawe, do 15 roku życia nie sprawiał większych problemów wychowawczych – był bardzo nieśmiały w przeciwieństwie do brata bliźniaka, wolny czas poświęcał malowaniu. Artystyczna oraz wrażliwa dusza zniknęła pod wpływem narkotyków, które zaczął brać w okresie dojrzewania.

Najlepszy piłkarz, jakiego nigdy nie widziałeś. Historia Robina Fridaya
Reklama

Już wtedy przejawiał spory talent do piłki nożnej. Tony wspominał, że miał zadatki na wspaniałego bramkarza, jednak rosnące ego kazało mu grać po drugiej stronie boiska, dzięki czemu mógłby być bohaterem tłumów, porywać je swoją grą. Testy w Chelsea okazały się porażką, głównie ze względu na zbyt indywidualny styl gry. Podczas gry w niższych ligach angielskich potrafił zjawić się na stadionie w 80. minucie, by w końcówce strzelić decydującą bramkę. Po transferze do Reading, pierwszego poważnego klubu, trener Charlie Hurley szybko przekonał się, że Friday nie jest kolejnym, zwykłym piłkarzem. Już na pierwszym treningu ściągnął go z boiska w obawie o stan zdrowia swoich podopiecznych. Mecz czy trening, dla Robina nie robiło to żadnej różnicy. Zawsze dawał z siebie wszystko, po prostu nie umiał i nie chciał grać inaczej. Na treningach zdarzały mu się nieobecności z różnych powodów – wspomnianego zagrożenia, jakie stanowił dla kolegów z drużyny lub po prostu chęci wypoczynku po suto zakrapianych imprezach. Dopóki podczas najważniejszych spotkań wywiązywał się ze swoich obowiązków, nikt nie śmiał na niego narzekać lub wypominać mu czegokolwiek.

Fanów Reading oraz Cardiff City, w którym grał później, rozkochał w sobie dzięki niezwykle efektownemu stylowi gry oraz niesamowitym bramkom jakie strzelał. Clive Thomas, walijski sędzia, który obserwował z bliska grę Pele czy Johana Cruijffa oraz innych gwiazd futbolu był w szoku widząc jedną z bramek Fridaya. Gdy mu to osobiście powiedział po meczu, w odpowiedzi usłyszał: „Serio? Przychodź tu częściej, robię tak co tydzień”.

Reklama

W międzyczasie Reading awansowało z czwartej do trzeciej ligi, jednak pieniądze z tego tytułu okazały się mniejsze niż wszyscy zakładali. W zespole pogorszyła się atmosfera, piłkarze chcieli odejść, tak jak i Friday, który złożył pisemną prośbę o transfer. W meczach towarzyskich starał się ze wszystkich sił zaprezentować jak najkorzystniej przyszłym pracodawcom, jednak nie zawsze mu to wychodziło. W efekcie przyjął ofertę Cardiff City z trzeciej ligi. Walijski klub nie był szczytem jego marzeń, lecz zmusiła go do tego sytuacja. Do klubu przyjechał pociągiem… bez ważnego biletu. Z tego powodu nowy trener już na początku znajomości musiał ratować Fridaya przed umieszczeniem w policyjnym areszcie. Już w dwa dni po jego debiucie zadzwonił do Charlie Hurleya, jego poprzedniego szkoleniowca, by podziękować mu za oddanie tak wyśmienitego gracza. „Jimmy, masz go dopiero cztery dni. Poczekaj kilka miesięcy”, usłyszał w odpowiedzi. Robin w klubie pojawiał się wyłącznie na kolejne spotkania, swoją obecność na treningach uważał za zbędną, zdarzało mu się opuszczać nawet mecze. Nie lubił swojego nowego trenera, chciał wrócić do Hurleya, którego uważał za jedyną osobę mającą jakikolwiek wpływ na niego – transferu odkręcić się jednak nie dało i musiał męczyć się w Walii. Zaistniała sytuacja coraz bardziej dawała mu się we znaki, frustracja nieustannie narastała. Podczas jednego z ostatnich spotkań, kopnął w twarz Marka Lawrensona, byłego reprezentanta Irlandii, dziś telewizyjnego eksperta, którego można oglądać w studiu BBC. Jakby tego było mało, po tym meczu miał udać się do szatni rywali i zostawić Lawrensonowi… śmierdzącą „niespodziankę”.

Miarka w Cardiff się przebrała, wystawiono go na listę transferową, spodziewano się iż klub zwolni go z kontraktu. Nikt się jednak nie spodziewał, że Friday uprzedzi działaczy – sam zakończył karierę. W wieku 25 lat. W międzyczasie zdążyło się rozpaść jego drugie małżeństwo, uciekał od ludzi mówiących mu co ma robić. Fani Reading zorganizowali petycję o ponowne zatrudnienie ulubieńca trybun. 3 tysiące kibiców poparło inicjatywę. „Za kilka lat masz szansę nawet zagrać w kadrze”, przekonywali go. Friday wznowił treningi w Brentford, lecz nagle bez słowa wytłumaczenia je przerwał i nie wrócił już nigdy do piłki. Po zakończeniu kariery wymyślił ciekawy sposób na zaspokajanie potrzeb, jednak był on nielegalny. Podszywając się za policjanta konfiskował narkotyki zwykłym ludziom, przez co trafił po raz kolejny do więzienia. Smykałkę do różnych, dziwnych rzeczy miał od zawsze – jeszcze za czasów gry w Cardiff City wracał co weekend do Londynu, jednak po co kupować bilet, skoro zaoszczędzone pieniądze można przeznaczyć na alkohol, papierosy i narkotyki? Udając kontrolera biletów pukał do drzwi toalet; pasażerowie podawali bilet pod drzwiami; więcej już ich nie widzieli.

By zrobić numer trenerowi oraz prezesowi potrafił kraść kamienne podobizny aniołów z cmentarzy, a w przypływie radości po jednej z bramek pocałował policjanta, tylko dlatego, że ten wyglądał na smutnego. Swojego czynu szybko pożałował po zakończeniu meczu, gdyż nienawidził policjantów. Działania nieprzemyślane, w przypływie emocji były jego domeną. Podczas treningu potrafił solidnie przyłożyć koledze z drużyny za rzucenie w niego piłką – kumpel przez dwa tygodnie był skazany na kołnierz ortopedyczny. To nie on rzucił futbolówką, tylko śmiał się z zaistniałej sytuacji. Friday działał zanim zdążył pomyśleć albo wytłumaczyć sobie cokolwiek.

Choć był trzykrotnie żonaty, niezwykle naiwną rzeczą byłoby podejrzewanie go o stawianie przykładu w zakresie wierności małżeńskiej. Podczas jednego z wesel, goście pobili się o… prezenty ślubne, wśród których znajdowały się również pokaźne ilości marihuany. Wtedy też doszło do ciekawej sytuacji – w tym dniu swój mecz grało Reading, jednak Robin z powodu własnego ślubu w nim nie występował. Znudzeni fani postanowili zamiast na mecz, pójść pod kościół. „Gdy wyszliśmy z kościoła, niespodziewanie ujrzeliśmy morze ludzi”, wspomina z rozrzewnieniem Lisa, małżonka. Współcześni oraz przyszli piłkarze mogliby wziąć przykład tylko z jednego – ile razy Friday nie byłby faulowany, zawsze natychmiast się podnosił i walczył jeszcze mocniej. Ze względu na wyszkolenie techniczne rywale niejednokrotnie urządzali sobie polowania na jego kości. Ochroniacze były czymś zbędnym, krępującym ruchy.

Super Furry Animals, zespół muzyczny z Cardiff nagrał na cześć Robina Fridaya utwór pod wiele mówiącym tytułem „The Man Don’t Give A Fuck”. Nie każdemu piłkarzowi zdarzało się zostać wybranym najlepszym piłkarzem w historii dwóch różnych zespołów, a tak się stało w przypadku Fridaya. Fani Cardiff oraz Reading do dzisiaj z nostalgią wspominają swoją legendę.

Zakończenie kariery w wieku 25 lat, po ledwie czterech latach profesjonalnej kariery uczyniły z niego legendę, choć nigdy nikomu nie dane było dostrzec szczytu jego możliwości. Nigdy nie zagrał chociażby w pierwszej lidze angielskiej, był wyłącznie bohaterem niższych lig. Nie wiadomo ile z przytoczonych historii jest prawdziwych. Legenda w pewnym momencie zaczęła żyć własnym życiem. Przylgnęła do niego łatka „najlepszego piłkarza jakiego nigdy nie widziałeś” – taki tytuł dostała jego biografia, opracowana przez Paolo Hewitta oraz byłego basisty zespołu Oasis, Paula McGuigana. Robin Friday zmarł w samotności w 1990 roku, w wieku 38 lat ze względu na zawał serca, choć jak twierdzi Hewitt przyczyną mogło być przedawkowanie heroiny. Właśnie przygotowywany jest film na podstawie życiorysu Robina Frydaya. Jego osobę najlepiej ilustrują słowa wypowiedziane przez niego samego: „Na boisku nienawidzę rywali, nikt mnie nie obchodzi. Mówią że jestem wariatem. Jestem zwycięzcą”.

فUKASZ GODLEWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama