STAN EURO (13): Znowu o selekcjonerach, władcy pierścieni i o… Skopje

redakcja

Autor:redakcja

26 czerwca 2012, 02:17 • 8 min czytania

Kto selekcjonerem? Tym pytaniem żyją dziś ludzie i nie chodzi nawet o to, by przewidzieć, kogo wybierze PZPN, ale o to, by samemu wskazać najlepszego kandydata. Niestety, w większości wszelkie sugestie są całkowicie bezsensowne. Osoby wypowiadające się w tym temacie z grubsza można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to kibice, czyli ci, którzy nie mają żadnego pojęcia na temat fachowości konkretnych kandydatów (sorry panie i panowie), a druga to tzw. fachowcy, którzy może i pojęcie mają, ale i tak w pierwszej kolejności wskazują kumpli – np. Listkiewicz lobbuje za Engelem nie dlatego, że go nie lubi.
Kibice oczywiście zawsze swoje wiedzą, mają klawiatury i nie zawahają się ich użyć. Nie chcę w tym momencie nikogo deprecjonować, jest masa ludzi, którzy śledzą piłkę 24 godziny na dobę i mają o niej ogromną wiedzę (w komentarzach tutaj udziela się użytkownik „pep” – zwróćcie uwagę, profesor!), ale o ile osoba z zewnątrz może bez trudu dostrzec zdolności zawodnika, o tyle nie da się za pośrednictwem telewizji i prasy poznać trenera. Ta praca jest czasami tak bardzo oderwana od wyników, uzależniona od tak wielu zmiennych, że dopiero zajrzenie głęboko, głęboko pod kołdrę daje jakąkolwiek wiedzę na temat kompetencji szkoleniowca, na temat jego charakteru, tego, jakim jest człowiekiem, czy przyzwoitym, czy mendowatym, czy charyzmatycznym, w jaki sposób osiąga wyniki, czy tworzy drużyny, czy drużyny u niego tworzą się same, bez żadnej trenerskiej ingerencji. Czy się przyczepia jak gówno do płynącego okrętu czy chwyta za ster. Nie twierdzę, że znam wszystkich trenerów w Polsce, bo to oczywiście nieprawda, ale staram się o każdym zasięgać języka u ludzi, którzy są blisko, np. u piłkarzy, do których mam zaufanie. A kibic ocenia – dawać tego, bo twardy! Dawać tamtego, bo doświadczony! I jeden z drugim komentator nie wie, że ten twardy to tak naprawdę pipa, a doświadczony, siwusek, niestety ma już dziury w głowie takie, że wiatr hula od lewej do prawej i że zapomina co mówił dwadzieścia minut wcześniej. Fajny z niego był chłop, ale – jak mawia mój kolega prostak – czas nie kutas, nie stoi. Teraz już tylko fotel bujany, kapcie i fajka. Inni promują ślizgacza, co ma w oczach procenty, kasę, dealować by chciał, a nie trenować i na sam jego widok dopadają mnie mdłości. Gdyby nie zbieg okoliczności, dzięki któremu opuścił ligę dostatecznie wcześnie i przeskoczył na inne poletko, to dzisiaj bez paska na oczach byśmy go nie oglądali.

STAN EURO (13): Znowu o selekcjonerach, władcy pierścieni i o… Skopje
Reklama

I można tak długo.

Dwa przegięcia. Jedni polecają trenerów, których w ogóle nie znają, a inni polecają trenerów, których znają aż za dobrze. Brakuje kogokolwiek, kto byłby w stanie dokonać wyboru odartego z emocji, a jednocześnie w oparciu o jasne kryteria.

Reklama

Kibice już swojego selekcjonera dopiero co mieli, teraz mogliby dać na wstrzymanie i nie uczestniczyć w tych wszystkich sondach, bo nie mają zielonego pojęcia, który trener jakie ma rzeczywiste zalety i jakie faktyczne wady, który wygrywa, bo mu akurat żre, a który wygrywać może za moment. Ja w przypadku „Franza” trzy lata temu przyjąłem taktykę wyczekiwania, mimo że byliśmy wtedy „przyjacioły” (wszyscy mi teraz podkradają to określenie!), mogłem spokojnie się podkleić pod selekcjonera i dojechać z nim do samego Euro. Jednak nie miałem pojęcia, co z jego pracy wyniknie i napisałem wtedy tekst pod tytułem „Franek Smuda selekcjonerem, czyli pochwała prostoty”. Niby go lubiłem, ale czułem, że na wyższym stołku coś może zgrzytać. Był tam taki fragment: „Frankowi serdecznie gratulujemy, chociaż tak szczerze, to uczucia mamy mieszane. Z jednej strony on ma „to coś”, ale z drugiej – właśnie nie wiadomo, co to jest. I wprawdzie to fajny chłop, ale jednak pełny naturszczyk. Wyjdzie w praniu, czy się nada na tę funkcję”. Dalej trochę o tym, że może nie jest to orzeł z taktyki i może niezbyt inteligentny, wypowiada się fatalnie, ale ma farta. I że ten fart może wystarczyć.

Nie wystarczył.

Wiecie, co po angielsku znaczy „fart”, prawda? Tak właśnie całą tę kadencję można podsumować, co się nawet z tytułową pochwałą prostoty w pewien sposób łączy.

* * *

Dużo ostatnio o Engelu. Czasami mam coś takiego, że zapala mi się w głowie czerwona lampka i sprawdzam informacje zupełnie trzeciorzędne. Nie potrafię tego wytłumaczyć – po prostu czytam jakieś zdanie, najmniej ważne w całym tekście, i instynkt podpowiada mi, że tu gdzieś może czaić się kit. Przyczepiam się do pierdół. Jeszcze w czasach pracy w „Przeglądzie Sportowym” Engela udało się złapać na wyjątkowo głupim kłamstwie. Poszedł akurat pracować do Legii, jako dyrektor sportowy, więc zapytaliśmy go, czy dalej będzie nosił sygnet, który otrzymał za mistrzostwo zdobyte z Polonią Warszawa.

Engel nie potrafi odpowiedzieć po prostu „tak” lub „nie”, on zawsze musi coś ugrać, napuszyć się, przedstawić w lepszym świetle. Stwierdził więc w swoim stylu: – Oddałem ten sygnet do muzeum sportu.

Jakie to pompatyczne! Do muzeum sportu. Wybrnął tak sprawnie, że… aż za sprawnie. I wiary mu nie dałem. Następnego dnia poprosiłem jednego z dziennikarzy, Piotrka Wesołowskiego: – Słuchaj, zadzwoń do muzeum sportu, gdziekolwiek jakieś istnieje i spytaj, czy mają sygnet Engela… „Wesołek” dzwonił i dzwonił, aż porozmawiał ze wszystkimi takimi muzeami w Polsce i wszędzie powiedzieli mu to samo: – Nic nam na ten temat nie wiadomo!

Skontaktowaliśmy się więc z Engelem raz jeszcze i pytamy: – Panie Jurku, wszystko pięknie, ale o które muzeum chodzi? Bo my już do wszystkich dzwoniliśmy i nigdzie tego sygnetu nie ma.

A Engel na to: – Ja oddałem ten sygnet do muzeum sportu…
– Ale którego?
– Do domowego!

No i tutaj runąłem na łopatki i pewnie zacząłem się tarzać ze śmiechu. Całe to muzeum okazało się szufladą McGeorge’a. Niby drobnostka, ale daje wyobrażenie o człowieku, prawda? W „PS” zrobiliśmy z tego fajny materiał, nawet z fotomontażem w stylu dzisiejszego Weszło. Była tam twarz Engela wmontowana w plakat filmowy i napis: „Władca pierścieni”.

* * *

„PS” jeszcze zipie, ale jak będzie dawał takie okładki jak w poniedziałek to przyjdzie nam tę gazetę wkrótce pożegnać. Kiedyś poleciałem na wakacje z Przemkiem Rudzkim (Canal+), było to z osiem lat temu. Po dwóch tygodniach, jak już obgadaliśmy wszystkie możliwe tematy i wypiliśmy wszystkie możliwe alkohole z nudów zaczęliśmy się licytować na najgłupsze tytuły z „Przeglądu Sportowego”. Takie, wiecie – najbardziej banalne, oczywiste, sztampowe, nadające się do gazetki szkolnej, a nie na jedynkę poczytnej gazety. „Wielka Francja”, „Anglia wygrywa”. W tej rywalizacji zwyciężył Przemo, kiedy rzucił „Portugalia w karnych” i obaj zanieśliśmy się takim śmiechem, że już nie byliśmy w stanie kontynuować konkursu. Szczyt dziennikarskiej ułomności, braku bigla i fantazji.

A teraz patrzę – „Italia w półfinale”. No, kurwa, co wy powiecie? Naprawdę?!

* * *

Wyczytałem, że Ruch Chorzów w europejskich pucharach zagra prawdopodobnie w Skopje. Mam z tym miastem kilka wspomnień. Jeszcze lat temu dziesięć nie było tylu klubowych portali co teraz i na mecze latali tylko pojedynczy dziennikarze. Całkiem możliwe, że w stolicy Macedonii byłem w ogóle jedynym, w związku z czym Andrzej Janisz z Polskiego Radia poprosił mnie: – Zadzwonimy i powiesz nam, co się dzieje w czasie meczu.

Miało to być zwykłe łączenie, krótkie, po wynik, potem się okazało, że wejścia będą trzyminutowe, czyli całkiem długaśne, bo w trzy minuty zestresowana osoba może sobie język zawiązać na supeł, a ja zestresowany na pewno trochę byłem.

Na stadionie wszystko układało się źle. Trybuna prasowa od początku była w posiadaniu fanów Vardaru Skopje i nie widziałem w pobliżu nikogo innego, kto wyglądałby na dziennikarza (w ogóle niewiele widziałem siedząc, a siedzieć musiałem). Kiedy wyjąłem komputer – konieczny do nadania tekstu na czas – poczułem, że właśnie jakieś sto osób wokół mnie przestało interesować się meczem, a zaczęło elektroniką (zwłaszcza, że leżały też dwa telefony komórkowe, też łakome kąski). Jednym okiem patrzyłem na boisko, drugim na komputer, telefony i plecak, przy okazji notowałem sobie coś, co powiem do radia.

Dzwonią z Programu 1 Polskiego Radia, wchodzę na żywo, zaczynam coś mówić, czytam z kartki przygotowaną kwestię… I w momencie, gdy mówię, że Vardar jest bezradny (bo był), jak na złość jakiś chuj strzela gola. Nie wiem, jak ten gol padł, bo siedzę tak, że nic nie widać, absolutnie nic, wszyscy wokół mnie skaczą, trzeba zacząć improwizować. Rzuciłem więc okiem na składy, zlokalizowałem gościa z numerem 10 i uznałem, że najbardziej prawdopodobne jest, iż to właśnie on zdobył gola – i spontanicznie jego uczyniłem bohaterem dalszej części transmisji, co później okazało się błędem, ale oczywiście przez nikogo niewychwyconym.

Skopje było wtedy może nie doszczętnie zniszczone, ale jednak poważnie nadgryzione przez wojnę domową, wciąż stacjonowały tam siły NATO, wciąż łatwiej było dostać po ryju niż nie dostać, wciąż łatwiej było kupić pistolet niż obiad i wciąż rozrabiano tam colę z wodą, co mój kolega uznaje za wyznacznik zacofania. Kto wie, może polecę, żeby sprawdzić, jak się zmieniło? Poniżej fotka, ja jestem tym gnojkiem drugim z lewej.

Image and video hosting by TinyPic

Ach, pamiętam jeszcze jedną historyjkę. Spod hotelu wziąłem taksówkę, ale musiał mi w niej wypaść telefon. Po godzinie wróciłem w to samo miejsce, patrzę – jest ten sam samochód i ten sam kierowca. Trochę po angielsku, a trochę na migi pokazuję, że chyba zgubiłem komórkę, więc facet rzuca się do pomocy. Odsuwa siedzenia, podnosi dywaniki. Pokazuje – nic! Jak wyjąłem drugi telefon i powiedziałem, że może zadzwonię sam do siebie to mu mina trochę zrzedła, a gdy zadzwoniłem i melodyjka odezwała się ze schowka było mu już całkiem głupio.

Ciekawie, czy podobny wyraz twarzy miał Jerzy Engel, gdy usłyszał, że dzwoniliśmy do tych wszystkich muzeów? Pewnie nie. On nigdy nie traci rezonu.

KRZYSZTOF STANOWSKI


PS
Wiele osób pytało o spotkanie autorskie z Andrzejem Iwanem („Spalony”) w Warszawie. Zapraszam dzisiaj około godziny 20.00 do restauracji Champions, na bank będzie bardzo sympatycznie, nawet rozdamy trochę voucherów na darmowe piwo. „Ajwen” – to wam gwarantuję – nie przynudza. Do zobaczenia! A jak macie książki bez autografu to weźcie – Andrzej chętnie się wpisze.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama