Włosi w półfinale. Hodgson zabił w Anglikach futbol

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2012, 23:57 • 3 min czytania

Gdyby w piłce nożnej obowiązywały noty za styl, Włosi do awansu nie potrzebowaliby dogrywki. Gdyby przyznawać kary za pasywność, jak w judo, Anglicy mogliby nie dotrwać nawet do przerwy. Wreszcie, gdyby uznać za wiążące przedmeczowe zapowiedzi obu szkoleniowców – należałoby bić brawo Cesare Prandellemu. Kiedy on przekonywał, że Włosi zagrają bez najmniejszego strachu, jego angielski odpowiednik przebąkiwał o chęci panowania na boisku i prowadzenia gry. Jak było – widzieli wszyscy. Hodgson może i wziął na Euro sześciu piłkarzy Liverpoolu, ale taktykę to już raczej zapożyczył sobie od Chelsea z półfinału Ligi Mistrzów.
Na kilka godzin przed meczem, dziennikarzy „The Sun” zebrało na oryginalność i postanowili, że przejadą przez Rzym trzema Mini Cooperami z wetkniętymi weń angielskimi flagami. Chyba nie spodziewali się, że ich drużyna wieczorem okaże się całkiem jak ten Mini Cooper, tyle że w porównaniu z włoskim Maserati, i to świeżo po przeglądzie.

Włosi w półfinale. Hodgson zabił w Anglikach futbol
Reklama

Od początku turnieju zarzucano Hodgsonowi, że ze swoją taktyką cofa się we wczesny wiek dwudziesty. Ł»e sięga po najbardziej typowe ustawienie i najprostsze środki. Dziś znowu zaserwował nam swoje 4-4-2 z dwoma równymi liniami: defensywną i pomocy, ustawionymi tak gęsto i blisko siebie, że boisko momentami zdawało się mieć sześćdziesiąt, a nie sto metrów z okładem. Wystarczyło kilka sekund od straty piłki, byśmy znów oglądali te równe, podwójne zasieki Anglików i siedmiu, czasem ośmiu zawodników bezpośrednio zainteresowanych grą obronną.

Na początku przynosiło to efekty, ale z czasem Włosi jakby się dowiedzieli, jak te linie skutecznie przełamywać. Ofensywnymi wejściami lewą stroną imponował Balzaretti, chwilę przed przerwą zaczął rządzić Pirlo i jak zaczął, tak nie skończył do ostatniego gwizdka. Jeśli ten mecz miał stać pod znakiem jego pojedynków z Gerrardem, to ten drugi najwyraźniej nie przystąpił do konkursu. Pirlo wybiegał najwięcej kilometrów, miał najwięcej kontaktów z piłką i co najważniejsze – najwięcej (i najlepiej) na boisku widział. Szczerze żałujemy też, że nie wpadło w światło bramki uderzenie De Rossiego, którego sobotnia „La Gazzetta” wystylizowała na okładce na podobieństwo Jamesa Bonda. Mielibyśmy bezapelacyjnie trafienie turnieju.

Reklama

Włosi zaskoczyli swoją zmasowaną ofensywą. Nie było w tym najmniejszego elementu wyczekiwania na rywala, wciągania go na własną połowę czy szukania kontrataku. Statystyki tym razem nie kłamią – trzydzieści strzałów, znacząca przewaga w posiadaniu piłki, ponad sześćdziesiąt kontaktów z futbolówką Joe Harta…

I na koniec żadnej bramki.

Skuteczność, to jedyne czego u Włochów zabrakło nam do ideału. Okazje przecież były. Miał je i Montolivo, i Balotelli, i Cassano czy w drugiej części Diamanti. Anglicy wołali o litość i momentami wzbudzali politowanie. Zupełnie niewidoczny był Welbeck, mało dynamiczny, pozostający poza grą ofensywną Young, odcięty od „tlenu” Rooney – można by tak jeszcze chwilę wyliczać kolejnych. Im dalej w mecz, tym Włosi częściej przełamywali zasieki obronne. Anglicy tracili konsekwencję, zapominając momentami o „instytucji” spalonego, ale do dogrywki o dziwo dotrwali. Wiele o ich grze mówi jednak kolejna statystyka, wskazująca, że sam Hart przez kilkadziesiąt minut posłał prawie dwadzieścia długich piłek na głowę Andy’ego Carrolla.

Karne były już tylko idealnym podsumowaniem tego meczu. Najpierw pomyłka Montolivo, zaraz po tym mistrzowski popis Pirlo. Strzał Younga, mniej więcej taki, jak cały jego występ. Dalej interwencja Buffona i wreszcie gwóźdź do angielskiej trumny (nie łączyć z osobą Sola Campbella) w wykonaniu Diamantiego, zagadki tego turnieju. 29-latka z Bolonii, który przed turniejem miał przecież z kadry tylko jedno krótkie, mgliste wspomnienie, a nagle w meczu z Anglikami imponował dynamiką, nie grał na alibi i co potwierdził na sam koniec – brał na siebie odpowiedzialność.

Włosi w półfinale. W czwartek zobaczymy ich na Stadionie Narodowym. Można zacierać ręce, bo dziś musieli się podobać. I trudno nie odnieść jedynie wrażenia, że wyjątkowo zadowoleni tym obrotem sprawy powinni być Niemcy. Włosi nie dość, że wypompowali się z sił 120-minutowym maratonem, to jeszcze odpoczywać będą od nich o dwa dni krócej.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama