– Maciek Skorża ma olbrzymią wiedzę, ale zgnoił się brakiem odwagi. Nie można doprowadzić do sytuacji, że zawodnicy robią to, co chcą, a nie to, co chce trener. Rok temu się spotkaliśmy, kiedy był pierwszy taki kryzys. Powiedziałem mu: Maciek, gra nie polega na tym, że każdy robi swoje. Gra polega na tym, że to trener mówi, co jest najlepsze dla zespołu. Dlaczego mistrza nie zdobył? Właśnie dlatego. Kto to jest ten Ljuboja? Kto to jest ja się pytam? On powinien w milicji pracować, tak tymi łapami macha. Rozwalił szatnie tą swoją arogancją – mówi 74-letni Rudolf Kapera, niegdyś trener ligowy (między innymi Legii), później trener młodzieży i wykładowca.
– Fornalik czy Engel?
– Ja bym nawet ich nie porównywał. Fornalik to praktyk o odpowiednim przygotowaniu teoretycznym, a Engel jedyne, co ma to głowę pełną różnych rzeczy, bo pracować to on ostatnio w ogóle nie pracował. Danie mu reprezentacji to byłaby katastrofa. Komuś, kto prowadził już kadrę, ale przez swoją nieudolność i niewiedzę nie osiągnął sukcesu, ta kadra się po prostu nie należy. A tutaj czytam w prasie, że go ciągną, hołubią, jakiś naczelny „Przeglądu Sportowego” chwali go, ach ile on ma wiedzy, ile tego. Śmiech mnie bierze. Skąd ci ludzie wiedzą, jaką on ma wiedzę? On nie ma żadnej wiedzy. Jeśli ktoś potrafi gnój wywalać, to niech wywala gnój, a nie bierze się za wożenie furą.
– Mówi się, że Fornalik też nie, bo to za duży rozmiar kapelusza.
– Jest w tym trochę racji. To jest na takiej samej zasadzie, jak Franek. On też rzetelnie pracował w lidze, wyrobił sobie nazwisko, kontakty międzynarodowe słabo go doświadczyły. Podobnie byłoby z Waldkiem, ale to sprytny, zaradny człowiek i chyba by sobie poradził. Trudno to teraz ocenić. Ja powiedziałem o Matlaku w siatkówce, jak go wybrali, że to bardzo dobry pracownik, sumienny, ale ten kapelusz jednak jest za duży. Fornalik podoba mi się dlatego, bo ta jego praca w Ruchu jest dowodem na dobrą pracę myślową. Można by go skojarzyć z Urbanem, który jako trener za wiele jeszcze nie ugrał, ale jako zawodnik grał wysoko, miał większą styczność zza granicą. Wiem, że jest teraz w Legii, ale normalnie to on powinien być wymieniany w gronie kandydatów. Czuje piłkę.
– A Maciej Skorża, pana były student?
– Maciek ma olbrzymią wiedzę, ale zgnoił się brakiem odwagi. Nie można doprowadzić do sytuacji, że zawodnicy robią to, co chcą, a nie to, co chce trener. Rok temu się spotkaliśmy, kiedy był pierwszy taki kryzys. Powiedziałem mu: Maciek, gra nie polega na tym, że każdy robi swoje. Gra polega na tym, że to trener mówi, co jest najlepsze dla zespołu. Dlaczego mistrza nie zdobył? Właśnie dlatego. Kto to jest ten Ljuboja? Kto to jest ja się pytam? On powinien w milicji pracować, tak tymi łapami macha. Rozwalił szatnie tą swoją arogancją. Zawsze wszystko popieprzył. Wszystko popsuł. Owszem potrafi facet grać w piłkę, ale to nie on decyduje o wszystkim. Decyduje trener. A tu trzej z Bałkanów: Ljuboja, Vrdoljak i ten… człapiący… Radović grają sami. Jak można tak grać? Jeżeli ja jako trener temu sprzyjam, to nie mamy o czym mówić. Maciek ma w tej materii dużo do zrobienia. Musi dorosnąć. Mówiłem mu o tym wiele razy.
– Dalej wysyła mu pan SMS-y? Podobno to, że swego czasu w końcu odsunął Manu to pana zasługa.
– Mówiłem mu: „Maciek, kurna, jesteś trenerem, kim jest ten Manu? Ja bym go w dupę jako piłkarza nie chciał kopnąć!”. On ma serducho, jest chętny do pracy, ma szybkość, ale on nawet piłki prawidłowo nie potrafi uderzyć. Teraz, jak wysyłam SMS-y, to tylko z gratulacjami. Ostatnio to już nawet nie gratulowałem. Doszedłem do wniosku, że to nie jest wynik współpracy trenera z piłkarzami, tylko przypadek. Było dużo meczów, kiedy niedobrze się robiło. Te przygotowanie fizyczne wyglądało słabo. Pięćdziesiąt lat robię w piłce nożnej, trudno żebym pewnych rzeczy nie zauważał. O, zobacz jak ten Cech broni (oglądamy powtórkę Czechy – Portugalia). Piąty raz widzę tę bramkę i dalej będę twierdził, że powinien to wyjąć.
– Co ciekawego zanotował pan sobie w trakcie Euro? Widzę, że ciągle pan to wszystko analizuje.
– Przez całe życie jadłem tę piłkę łyżką. Stopery, pierdoły, rysunki, wektory, cuda. Ja nigdy nie patrzyłem na mecz jak kibic. Nigdy! Ciekawsze rzeczy na Euro sobie zapisuję, choć jest ich coraz mniej. Dużo jest powtarzania. Gra twórcza stała tak niemożliwa, tak skomplikowana. W grze obronnej jest teraz takie zdecydowanie, że człowiek może nogę stracić. Ronaldo, wirtuoz, on ciągle musi sobie szukać miejsca. Na Euro wszyscy grają ofensywnie, bo widzą, jak to wszystko w obronie wygląda. Jak się ta gra w defensywie pozmieniała. Nasi nie chcieli tak grać, a teraz pierwsze, co słyszę po porażce, to kapitana, który mówi o biletach. No przecież to jest skurwysyństwo! Ja rozumiem, że może mieć żal, ale to nie jest miejsce na coś takiego! On powinien walić głową w ziemię i przepraszać! Myślę, że to nie był pomysł Błaszczykowskiego. Ktoś go podpuścił.
– Teraz za to obrywa. Widział pan wypowiedzi, w których mówi o premiach? Ł»e „reprezentanci nie grają dla pieniędzy, aczkolwiek…”.
– Takim jest kapitanem… Ciągle powtarzam, że kapitan to powinien być wódz. My takiego nie mamy. To musi być skurczybyk, który przywoła do porządku. Wasilewski mi na takiego wygląda. Za mordę by to wszystko trzymał. Błaszczykowski obrywa, bo gada głupoty. On nawet dla mnie nie jest wielkim piłkarzem. Potrafi całe mecze stać i się rozglądać. No co z Czechami? Co on zagrał z Czechami? Dupę przykleił do linii bocznej i tam stał.
– PZPN powinien płacić reprezentantom za remisy?
– Za te, które coś dały. Te nic nie dały. Kioskarz mi o czasu do czasu podrzuca „Rzeczpospolitą”, to ostatnio czytam Bońka i on mówi: jak to możliwe, że to co nic nie dało zostało nagrodzone? Wszyscy to powtarzają. Owszem, włożyli wysiłek, ryzykowali zdrowie, ale od tego mają startowe. Pieniądze zepsuły piłkę. Fenicjanie wszystko pomieszali. Jeżeli cokolwiek robi się dla pieniędzy, a nie dlatego, że to uwielbiam i chcę być lepszy, to jest to dla mnie dramat. Stąd biorą się wszystkie problemy – chamstwo, decyzje sędziów itd. No jak sędzia może nie uznać bramki dla Ukrainy? No jak? Ten palant, który tam stoi jak on mógł tego nie zobaczyć? To jest celowe! Nikt mi nie wmówi, że nie zrobił tego celowo. Sprzedawanie meczów też dalej ma miejsce. W innej postaci, ale ma. Nawet Andrzej Iwan w swojej książce wspomina o niektórych współczesnych sprawach. Albo pijaństwo – to też wynika z coraz większych pieniędzy nieproporcjonalnych do umiejętności. Kiedyś pił całą noc, ale przynajmniej grał. A teraz jak jeden z drugim prostak nic nie umie, to co? Ta nasza liga… Jak ja patrzę na tych piłkarzy, to połowa nie grałaby ze mną w III lidze w Mazurze Karczew. Nie grałaby, bo nie miałaby tych umiejętności. A my wmawiamy, że jest dobrze, tworzymy jakieś ligi, zmieniamy nazwy. Byle tylko burdel był, bo w tym burdelu czujemy się najlepiej.
– Euro w naszym wykonaniu to była katastrofa? Mocne tytuły padały.
– Od początku, już przed turniejem mocne padały. Niektórzy zawodnicy pili już przecież szampana w Kijowie. Obaj wiemy, którzy. Zepsuliśmy to. Daliśmy im za dużo swobody, im się chyba wydawało, że są już w ćwierćfinale. A niestety nie. Trudno za to winić trenera, bo to zawodnicy grają. Oni są wykonawcami.
– No, ale to trener miał dwa i pół roku, żeby ich wyselekcjonować, stworzyć warianty gry.
– Każdy trener ma musi mieć jakąś ideę fix. Jakąś myśl, jak ten zespół ma grać. Skoro wiemy, że mamy mocne prawe skrzydło, to musimy oprzeć grę na prawym skrzydle. Nie może być tak, że padnie jedna bramka i my już więcej nie potrafimy powtórzyć takiego zagrania. Gramy przypadkowo. To nie jest wypracowana sprawa. To jest tak, jak jeden z trenerów na mistrzostwach świata wystawił lewego obrońcę na prawej pomocy i myślał, że to zaskoczy. Dla mnie to jest wielbłąd. Gramy o wszystko, mierzymy się z Koreą, Portugalią, a wystawiamy zawodnika, który jest w tym momencie ograniczony.
– Gdzie popełniono największy błąd? Smuda, który nie potrafi analizować na bieżąco i boi się cokolwiek zmienić? Przygotowanie fizyczne? Psychika? A może od początku nie mieliśmy tej jakości i trzeba zaakceptować fakt, że piłkarsko jesteśmy po prostu słabi.
– Smuda grał asekuracyjnie. W każdym meczu nie chciał tracić bramek. Teraz jest trend na atak. Jak ten Lewy ma grać sam w ataku, gdzie dookoła niego biega czterech rozjuszonych obrońców? Franek nie chciał stracić, a myślał, że Lewy coś strzeli. No nie. On też miał spadek formy, to nie był ten Lewandowski, co trzy tygodnie wcześniej. Formę buduje się na określony czas. Nie ma takiej możliwości, żeby wysoką formę utrzymać na trzy miesiące. Można było się z tym liczyć, że przyjdą wahania. Do tego doszły klapki na oczach, bo czemu Smuda nie robił zmian? Trener, który nie podejmuje ryzyka, to nie jest trener. Bo nasz zawód to ciągłe ryzyko. Pewnie, że nie mogę wystawić jakiegoś zupełnego Florka, ale tutaj mieliśmy bardzo dobrą ławkę, można było kombinować. Zagadką jest też przygotowanie fizyczne. Upadek Piszczka mógł być spowodowany falowaniem formy sportowej. Trzeba było się z tym liczyć i próbować zapobiegać, żeby ta forma nie spadała. Nie można wszystkich jednakowo ćwiczyć, nie każdy ma taki sam organizm i nie każdy miał taki sam sezon. 20 minut dobre z Grekami, a potem rewelacyjny mecz z Rosjanami. To jest dla mnie niewiadoma. Co spowodowało nagle taki skok? Czechy tłumaczę sobie tak, że wypruli się z Rosjanami i w trzy dni nie potrafili się odnowić. Nie wiem, czy to były błędy w przygotowaniu fizycznym, skoro po pierwszym meczu w drugim wyglądali bardzo dobrze. Nie wiadomo, jak to potraktować. Co, doping wzięli?
– W Niemczech odpadnięcie po fazie grupowej w 2000 roku było impulsem do zainwestowania w młodzież, stworzenie całego systemu. Dzisiaj widzimy, jak grają. Kiedy u nas coś takiego się stanie?
– Problem największy jest taki, że u nas wszyscy się na tym znają. Wszyscy są najlepsi. Nawet ten, który dostał świstek od babki klozetowej, że skończył kurs X. On też jest najmądrzejszy. Doskonale znam takich typów, oni siedzą, słuchają, ale jak już dostaną świstki do ręki, to mówią: co tam Kapera, co on pieprzy. A taki człowiek pierwszy raz w życiu potem tworzy drużynę młodych i nawet nie wie, na co spojrzeć. Nie przyglądamy się, jak ten nabór robić. My ciągle mówimy: a Portugalia, a Francja, a Hiszpania, a Niemcy. Wszystko chcemy robić tak jak oni! Z tym, że my mamy inny materiał. To jest ciasto zasrane, a my chcemy robić, jak ci, którzy mają ciasto super. To i to – to nie jest to samo ciasto! Ja na treningu siedmiolatka muszę uczyć, jak biegać, jak przewroty robić. Ten czas powinien zostać poświęcony na szkolenie piłkarskie, a nie na zwykłą sprawność. To tak jak z chłopcami ze wsi i miasta. Już dawno udowodniono, że jakby puścić ich razem i kazać po drzewach chodzić, to te z miasta nawet by się nie odważyły. Polski system szkolenia to w tej chwili utopia. Trzeba byłoby mieć bank z pieniędzmi. U nas nie liczy się, że ręce bolą od roboty, tylko, że mało zarobiłem, a mogłem więcej. To jest problem naszej piłki. Jesteśmy zarozumiali. Wszystko wiemy najlepiej. Wiedzieć to może ktoś, kto czegoś doświadczył, przekonał się, że jedna droga jest zła, to trzeba podążyć drugą. Co może wiedzieć dwudziestoparoletni młokos z Pruszkowa, który kituje dziennikarzy, że wychował masę talentów i teraz idzie do Manchesteru. Przecież to jest śmieszne. On go tylko dotknął i wychował od razu. Cudotwórca.
– Gdyby dzisiaj w PZPN-ie powstawał jakiś nowy plan szkolenia wzięto by pana zdanie pod uwagę?
– Wątpię. Jestem uważany za człowieka, jakby to powiedzieć… Oni mówią, że jestem konfliktowy. Bo ja zawszę mówię prawdę. U mnie jak jest A to jest A. Dlaczego biedny SEMP (Stowarzyszenie Edukacji Młodych Piłkarzy) nadal prosperuje? Tylko dlatego, że przekonałem chłopaków, że trzeba uczcicie podchodzić do obowiązków. Coś, co jest nieuczciwe to chwila, smród prędzej czy później wyjdzie. W PZPN-ie jestem szanowany, nie mogę powiedzieć, że jestem wypierdkiem, że mnie nie zauważają. Ale to jest fałszywe. Teraz, w sobotę było Walne Zgromadzenie Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Zapraszali mnie, ale powiedziałem: „Panowie, ja się gównem nie mażę, wiecie o tym”. Dlaczego zrezygnowałem z przewodniczącego Rady Trenerów? Bo nie chciałem być chorągiewką. Nie toleruję zasraństwa.
– Czuje pan żal do siebie, że przez całą karierę zawodową był pan w tym trenowaniu nieco na uboczu?
– Uważam, że zrobiłem to, co powinienem zrobić. Nie czuję się niedożywiony z tego powodu. Zawsze starałem się robić wszystko sumiennie, pracowicie, no i waliłem prawdę między oczy. Obojętnie czy się to komuś podobało czy nie.
– Który z pańskich wychowanków na AWF zaskoczył pana najbardziej? Z którego czuję się pan najbardziej dumny?
– Nie lubię używać słowa wychowanek. Był u mnie ostatnio Jakub Dębiec, który obronił pracę na pierwszą klasę trenerską. Dziękował mi, ale powiedziałem mu: „Kuba, nie dziękuj mi, bo ja nic ci nie pomogłem. Sam sobie to wypracowałeś. Z tobą rok kończyło ponad 20 ludzi. Ty jesteś trenerem klasy A, a wielu twoich kolegów gdzie jest? Jedni handlują butami, drudzy pietruszką. Czy to też moja zasługa? Nie moja, ja tylko na pewnym etapie przekazałem tobie taką wiedzą, jaką powinieneś dostać. To twoja zasługa, że słuchałeś, przyjeżdżałeś dwa razy w tygodniu itd. Nie mówiłeś: a co tam Kapera, jak zwykle pierdzieli swoje. Cieszę się, że skorzystali z mojej wiedzy. Jest wielu chłopaków, którzy dobrze się rozwijają. Jest Maciek Skorża, Leszek Ojrzyński, Marcin Sasal, Hubert Małowiejski, Robert Podoliński, który myślałem kiedyś, że jest takim lekko-chlebkiem, a tu proszę. Rysiek Kuźma był drugim trenerem w Lechu. Jest tych chłopaków dużo. Szanuję każdego, nawet tego, który pracuje z trampkarzami, byle tylko był uczciwy. Nie obiecywałem każdemu z nich, że będą pracować w ekstraklasie.
– Był taki student, który dobrze rokował, a potem pana rozczarował?
– Nie, chyba nie. Szybko wyrzucam z pamięci takich. Jurek Engel Junior byłby bardzo dobrym trenerem, ale ojciec go zmarnował. Wsadził od razu na wysokiego konia, to przerastało jego możliwości. Stąd wzięło się u niego szukanie tych różnych dziwnych historii. Dobrym trenerem będzie Korkuć z Dolcanu. Ja zawsze wychodziłem z założenia, że słabych ludzi na specjalizację nie przyjmuję. Taki, który kitował, od razu był skreślony. Nawet wczoraj byłem na AWF-ie i wspominałem, że miałem proste credo: raz nie przyjdziesz – nie interesuje mnie, czy zachlałeś czy co. Drugi raz cię nie ma – pokaż jakieś zaświadczenie. Trzeci raz nie przyszedłeś – możesz już w ogóle nie przychodzić. Działało. Naprawdę nie miałem problemu ze studentami. Traktowałem ich jak synów.
– Nie wierzę, że przez tyle lat nie było żadnych konfliktów, spięć itd.
– Miałem jeden przypadek. W Radomiaku. Po awansie do II ligi byliśmy w Grójcu na obozie i był tam też nowy zawodnik, Janusz Puchalski z Siedlec. Pchał się do zespołu, strasznie chciał grać. Było też natomiast dwóch bliźniaków, którzy go blokowali. Jeden z nich w chamski sposób go skasował. Powiedziałem mu: „Wojtek, jeszcze raz takie coś i cię nie ma, bo chamów nie potrzebuję”. No i potem powtórka, znowu to zrobił. Kazałem zabrać sprzęt, rozliczyć się i tyle. Gramy potem pierwszy mecz z Gwardią w Radomiu. Przegraliśmy 1:3. I on po meczu przyszedł do szatni i w stanie wskazującym mówi do mnie: „No i co, ty Pepiku? Ty Czechu zasrany!”. W pierwszej chwili potraktowałem go jak pierdzielniętego faceta. Ale widzę, ze ubliża mi dalej, więc mówię: „Kolego, zamknij się i wyjdź z szatni”. A on dalej. Złapałem za kołnierz, za gacie, wypchałem za drzwi, kopnąłem go w dupę, że ze schodów zleciał. Poszedłem do szatni i powiedziałem do zawodników: „Bardzo wam dziękuje. To znaczy, że pochwalacie, co robi Wojtek”. Nikt nie stanął w mojej obronie, nikt nie powiedział mu jak do kolegi „stary nie wygłupiaj się”. I oczywiście go zawiesiłem. Potem przyszedł na kolanach z płaczem. Powiedziałem mu: „Kutasie głupi, powinienem cię teraz w ten ryży ryj kopnąć, ale że jestem katolikiem, to dałem zezwolenie, żeby go odwiesić”. Jeden taki przypadek. A przecież 50 lat jestem w tym zawodzie. Tylu zawodników się przewinęło. Taki Ostafinski, to był przeskurczybyk, on Wiczanowi potrafił tak przywalić, że mu w pięty poszło. Po prostu stawiałem sprawę jasno. To, co robimy, robimy dla wspólnego dobra. Przecież i reprezentantów kraju miałem w Ruchu. Romek Chojnacki był u nas rezerwowym, a grał w reprezentacji. Glowy trochę nie miał, dlatego. Ale zawsze mówiłem mu, dlaczego nie gra. Otwarte karty. Nie, jak u Franka, że skasował Boruca i Ł»ewłakowa i nie powiedział wprost, o co chodzi. Z Borucem akurat miał rację. Podobało mi się na początku, jak ten nazwał go Dyzmą, trochę mi to zaimponowało, że tak trafnie skomentował to chłopak, którego miałem za prostaka, bo znam jego pochodzenie itd. No, ale ogólnie było to nie na miejscu. Nawet, jeśli Smuda to Dyzma, to Boruc nie musi tego głośno mówić.
– Najlepsi piłkarze to ci z chropowatym charakterem?
– Tak, weźmy takiego Iwana. Łobuzy to są najlepsi piłkarze. Tylko, że trener musi umieć z nimi postępować. My zamiast z nimi współpracować, to ich eliminujemy. Ilu mamy teraz takich Iwanów? W całej polskiej piłce nie wiem, czy dziesięciu bym znalazł.
– W Legii, jaki miał pan zespół?
– Po Engelu przejąłem drużynę bez dyscypliny. Samowola. On to uzasadniał, że współczesność, inne czasy itd. Sport tego nie lubi. Dyscyplina musi być. To były niedobitki zupełne. Nowicki, Modzelewski, Mrowicki. Nie twierdzę, że to byli źli chłopcy, ale w momencie kiedy żądamy od nich wyniku na teraz, to oni byli nieprzygotowani. Byli też dobrzy. Budka, Kubicki, Kaczmarek, Darek Wdowczyk. Raz czy dwa miałem problem dyscyplinarny z Romkiem Koseckim. Ogólnie było OK. Warsztat, trening, wymagania bez krzyku. Zawodnik wiedział, że robi to dla siebie, nie dla mnie.
– Andrzej Strejlau lubi powtarzać, że w tym czasie zdobył z Legią Puchar i Superpuchar Polski…
– Andrzej skończył w czerwcu, a Superpuchar był przed nowymi rozgrywkami. Andrzej nie miał żadnego udziału praktycznego na wpływ gry zespołu. Zresztą przestał na ten temat mówić, chyba się zorientował, że nie przystoi. To poważny człowiek, jadłby piłkę nożem i widelcem. Fakt, że nie miał za dużo sukcesów, ale tak bywa. Zawsze mówili o nim, że ma żabę w kieszeni.
– Barcelona w Pucharze Zdobywców Pucharu była do pokonania?
– Sędzia nie uznał bramki Koseckiego. Prowadzilibyśmy 2:0. Zagraliśmy tak fantastycznie, że nawet się nie spodziewałem, że tak możemy grać. Jak wcześniej zobaczyłem, że gramy z Barceloną to nogi mi się ugięły. Pamiętam, że Zubizzareta strasznie z bramki wychodził, na nim oparłem cały plan. Przy szybkim Łatce, którego nie widzieli pół roku, bo leczył kontuzję, taktyka wypaliła. Zremisowaliśmy na Camp Nou. Czy była szansa na zwycięstwa? Nawet, gdyby sędzia uznał bramkę, to myślę, że Barca i tak była tak mocna, że w każdym momencie mogła nas pokonać.
– Sędziowie często zachodzili panu za skórę?
– Powiem szczerze, że w sumie za dużo pretensji do sędziów przez te wszystkie lata nie miałem. Ludzie mnie znali, wiedzieli, że jestem rzetelnym człowiekiem, nie żadnym Cyganem. Pamiętam taki numer. Prowadziłem Radomiaka, przed meczem zobaczyłem Wita Ł»elazko. Nie wiedziałem, że sędziuje. Idę się przywitać, a on: nie teraz, nie teraz. A ja przywitać się chciałem! Po meczu mówię: „Kutasie ty głupi, nawet nie miałbym odwagi, żeby cię poprosić, żebyś jakąś lewiznę wystawił!”.
– Na AWF-ie jak często pan dziś bywa?
– Towarzysko wpadnę czasem pogadać. Byłem na wykładzie ostatnio u Zbyszka Tyca. Ale po prostu zawiodłem się. Taka grupa… Gdybym wiedział, to w ogóle bym nie przyszedł. Mówię do studentów: może teraz wy zadacie jakieś pytania? Ich nic nie interesuje! Katastrofa. Takiej grupy nie widziałem. Kiedyś też mi się taka grupa trafiła, to im nawet powiedziałem: pierwszy i ostatni raz tu jestem. Bo ja do gówna przemawiać nie chcę! Dawniej w trakcie takiego Euro to były dyskusje, krzyki. Teraz? W dupie mają! Myślą tylko z kim popiją, gdzie się zabawią i czy starczy im pieniędzy. Dziewczyny to samo. Kiedyś na korytarzu usłyszałem takie bluzgi, że aż podszedłem i powiedziałem: „Jak wy chcecie być szanowane przez mężczyzn?”. Widać było, że się zawstydziły. Od tej pory co chwilę słyszałem dzień dobry. Zrozumiały, że chce dla nich jak najlepiej. Czasem coś palnę, nie zaglądam sobie do buzi, lubię przekląć, ale dla dobrych, uczciwych ludzi zawsze będę przyjacielem.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ GRABOWSKI