Przybyli, zobaczyli i… właśnie się pakują. Irlandia jedzie do domu

redakcja

Autor:redakcja

15 czerwca 2012, 11:06 • 3 min czytania

Nikt na nich nie liczył, ale liczyli się z nimi wszyscy. Okazało się, że są groźni, ale tylko z wyglądu. Od początku wiadomo było, że wyjście Irlandczyków z tak trudnej grupy będzie graniczyło z cudem. Nie tym razem panowie, możecie schować różańce. Tężyzna fizyczna i względna dyscyplina taktyczna nie wystarczyły na poskromienie technicznych oraz błyskotliwych Chorwacji i Hiszpanii. The Boys in Green wygrywali wszędzie, poza samym boiskiem.
Naprzód, cuda się zdarzają – głosił jeden z wywieszonych na stadionie transparentów. Nadzieja na zwycięstwo zginęła jednak gwałtowną śmiercią. Niemal błyskawicznie, bo już po czterech minutach. Wtedy Fernando Torres wpakował najszybszą bramkę w historii występów Hiszpanów na mistrzostwach Europy. Trener Giovanni Trapattoni – światowej klasy fachowiec – mógł w zasadzie tylko założyć ręce i czekać. Był bezradny. Jego taktyka, polegająca na zalaniu środka pola i ograniczeniu kreatywności Hiszpanów, była, jak zresztą każda inna, z góry skazana na fiasko.

Przybyli, zobaczyli i… właśnie się pakują. Irlandia jedzie do domu
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Po meczu szkoleniowiec wyspiarzy powiedział, że jego piłkarze nie odrobili pracy domowej po meczu z Chorwacją. Popełniane błędy były bliźniaczo podobne. Wróciły jak niechciany przez nikogo odrzucony bumerang. Zaspani stoperzy. Za nimi jeszcze bardziej zaspany, ale mający też efektowne przebudzenia, Shay Given. Gdyby nie on, wynik pewnie byłby jeszcze wyższy. Na drugim biegunie zupełnie zawodzący Robbie Keane, który w obydwu meczach łącznie był przy piłce chyba z pięć razy. Gwiazdor i legenda poszła na dno z całym okrętem.

Reklama

Irlandczycy. Wygrywali w centrach miast gospodarzy, gdzie emanowali przyjacielskością i pozytywnym nastawieniem. Wygrywali w strefach kibica, czy w ogródkach piwnych, w których niektórym z nich zdarzało się stawiać kolejki większości napotkanych Polaków. I wreszcie udało im się zdominować trybuny, które zdawały się śpiewać razem z nimi. Kilka, czy kilkadziesiąt metrów dalej ich piłkarze przecież z kretesem przegrywali. Hiszpanie robili z nimi co chcieli. Mimo to, przy druzgocącym wyniku 0:4, po stadionie niosła się cudowna, irlandzka ballada – „The Fields of Athenry”. To nie była pieśń zwycięzców, a zwyciężonych. Gloria victis. Niespotykany, ale piękny i cholernie budujący widok. Chyba nawet piękniejszy niż rajdy Iniesty czy trafienia Torresa.

Cukierkowo-piknikowa atmosfera nie wszystkim jednak przypadła do gustu. Swój sprzeciw wyraził były piłkarz, a obecnie telewizyjny ekspert – Roy Keane. Jak widać w studiu bywa równie ostry jak niegdyś na boisku.

– Tak piłkarze, jak i kibice. Wszyscy muszą zmienić swoją mentalność. To nonsens, kiedy piłkarz po meczu wychodzi i opowiada o świetnych fanach. Kibice chcieliby oglądać dobry zespół, a nie dający sobie strzelać tak głupie bramki. Przyjechali oglądać bramki swoich, a nie, żeby od czasu do czasu coś zaśpiewać – skrytykował wszystkich były reprezentant Irlandii.

– Marzyliśmy o ćwierćfinale przeciwko Anglii. Kiedy obudzimy się jutro rano, ciągle będziemy jedyną drużyną, która śmiało może się już pakować. Przybyliśmy. Zobaczyliśmy. Podnosiliśmy szaliki i wspólnie dopingowaliśmy naszych chłopców. Pomalowaliśmy miasta na zielono, bawiliśmy się z policjantami i lizaliśmy chorwackie sutki. Niestety. Impreza dobiegła końca. Czas wracać do domu – pisze dziennikarz portalu thejournal.ie.

Image and video hosting by TinyPic

Patrząc na chłodno, odstawiając na bok emocje i sentymenty – zasłużyli na powrót do domu czy nie? Na tle własnej grupy spisali się wyraźnie najsłabiej. Jak równy z równym być może i mogliby powalczyć, ale dosłownie z dwoma czy trzeba ekipami na całym turnieju. Los skojarzył ich jednak z przeciwnikami reprezentującymi inny świat. Zespołami innymi, wykonanymi z materiałów znacznie wyższej jakości. Irlandia prezentowała się jak lniana kiecka rzucona obok jedwabnych czy bawełnianych. Trwała? Jasne, ale tak naprawdę przestarzała i niepraktyczna.

Przed nimi jeszcze jeden mecz. Spotkanie z Włochami, o honor. Ostatnia okazja na to, żeby Irlandzcy piłkarze chociaż w małym stopniu przyćmili swoich kibiców. Trochę szkoda, że piękny hymn, który skomponowali przed mistrzostwami, funkcjonuje wszędzie, tylko nie na placu gry.

PIOTR BORKOWSKI

Najnowsze

Piłka ręczna

Otwarta droga dla klubów z Azji i Afryki do Ligi Mistrzów

AbsurDB
0
Otwarta droga dla klubów z Azji i Afryki do Ligi Mistrzów
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama