Zdarzało wam się nie podołać w sprawie, w której każdy pokładał w was nadzieje? Czasem miał tak chyba każdy. Wszystko wskazywało na to, że dziś swojej misji nie spełni Arka Gdynia. Miała być pucharowa powtórka z rozrywki, a tu dokładnie tydzień po pechowym odpadnięciu z Ligi Europy, zdobywcy Pucharu Polski mogli pozbawić się szans na obronienie trofeum.
Od początku oglądaliśmy wymianę ciosów, choć konkretniejsza i groźniejsza była drużyna Jana Urbana. Na samym początku meczu Piech wygrał górną piłkę, zgrał do Madeja, a ten huknął na bramkę, strzał z trudem obronił Pilarz. To zapowiedziało, że będzie gorąco. I faktycznie, nie zawiedliśmy się. Śląsk atakował, ale Arka nie pozostawała mu dłużna. Trwała licytacja, kto zarykuje bardziej i zrobi więcej, by zdobyć pierwszą bramkę.
Ta sztuka udała się Śląskowi, po rzucie rożnym najwyżej wyskoczył (przekreślić) najniżej zszedł Mariusz Pawelec, który wślizgiem umieścił piłkę w siatce. Piłkarze Arki ledwo wznowili grę, a piłka była już pod nogami Krzysztofa Pilarza, który… zrobił Pawełka. Albo i jeszcze gorzej. Bramkarz Arki widząc biegnącego w swoją stronę Arka Piecha spanikował i zaplątał się z piłkę, a zamiast ją wybić na rożny – nabił napastnika, który piłkę przejął i strzelił do pustaka. Pilarz sprawił Piechowi prezent, którego nie można było nie przyjąć, ale i piłkarza Śląska należy pochwalić, że w ogóle wystartował do piłki i widział w tej sytuacji szansę na bramkę. Zupełnie jakby już sprzed pola karnego zobaczył panikę w oczach bramkarza. Połowa meczu i 2:0 dla Śląska, a mogło być wyżej, choćby gdyby po świetnym zejściu do środka i strzale Kuby Koseckiego piłka nie minęła słupka o kilka centymetrów.
Wydawało się, że dwa gole w minutę ustawiły mecz i rozstrzygnęły sprawę awansu, ale nauczeni doświadczeniem (czytaj: meczem Śląska z Lechią), czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Choć niemal pewne wydawało się, że Arka z drużyny pucharowej, z powrotem stanie się ligowym szarakiem. W przerwie piłkarze Ojrzyńskiego musieli jasno wyjaśnić sobie, co jest z nimi nie tak, bo na drugą połowę wyszli dużo bardziej zdeterminowani. Gdynianie postanowili wykrzesać z siebie siły i walczyć o kontynuowanie snu, który zaczął się już rok temu. Na pół godziny przed końcem meczu uświadczyli się w tym, że warto. Strzelili gola kontaktowego po uderzeniu głową Damiana Zbozienia po rzucie rożnym i nabrali tempa.
A tym samym mieliśmy powtórkę z rozrywki, czyli z pierwszej połowy. Jeszcze dobrze nie napatrzyliśmy się na powtórki, a już padł następny gol. Filip Jazvić przepchał na skrzydle Srnicia i Celebana, dograł w pole karne do Siemaszki, a ten strzelił obok słupka, ale z wewnętrznej strony i dał Arce remis. A ta się rozpędziła i będąc na fali chciała strzelić jeszcze jednego gola. Po rożnym prawie udało się to Helstrupowi, ale z linii bramkowej piłkę wybił Srnić. Doszło do dogrywki, a patrząc na finał Pucharu Polski – Arka specjalnie się jej nie obawiała.
Determinacja utrzymywała się na najwyższym możliwym, a wręcz niemożliwym poziomie. Kriwiec, który był pod presją rywala i już padał na murawę, zdążył jeszcze zagrać piłkę do Sambei, który nawinął Madeja i uderzył niemal w okienko dając Arce upragnione 3:2. A skoro tak, to piłkarze Ojrzyńskiego już się nie zatrzymywali. Gola na 4:2 Arka zawdzięcza Michałowi Nalepie, który po świetnym dośrodkowaniu z lewego skrzydła, cieszył się z kolejnej bramki Siemaszki.
Niesamowite zawzięcie i wiara w odrobienie strat pozwoliło na zmianę wyniku z 0:2 na 4:2. Jak? Arka atakowała, atakowała i jeszcze raz strzelała. Wyobraźcie sobie, że zdobywcy Pucharu Polski oddali aż 32 strzały na bramkę rywali! Efekt wymarzony. Przed nimi Podbeskidzie, potem ktoś z pary Chrobry/Piast, a w rywale typu Cracovia, Zagłębie czy Wisła dopiero w półfinale. Czy jest więc powód, żeby Arka nie wróciła w maju na Stadion Narodowy? My po dzisiejszej odmianie go nie dostrzegamy.
***
Zagłębie Sosnowiec – Korona Kielce 0:0 (po dogrywce 1:2)
0:1 Soriano 105′
0:2 Możdżeń 110′
1:2 Nawotka 120′
fot. FotoPyK