Kolega z branży mówi mi, że on tego Euro jakoś jeszcze nie czuje, a na pewno mniej niż zazwyczaj. Wynika to z faktu, że przy poprzednich turniejach było się ciągle w delegacji, przez miesiąc spało w hotelach, jadło tylko w knajpach, a z rodziną rozmawiało przez telefon. A teraz jakoś tak inaczej – wszystko na miejscu. Do tego stopnia na miejscu, że ja po odbiór akredytacji pojechałem na Stadion Narodowy rowerem.
No i imprezy, ciągle imprezy. Nie ma dnia, żeby ktoś nie zapraszał. Wczoraj sympatycznie było w Championsie, dokąd zapraszała Puma. Z „Kowalem” prowokacyjnie ubraliśmy się w koszulki z napisem „Polacy, nic się nie stało” i nawet robiono nam zdjęcia, chociaż wiadomo, że Kowalczykowi bardziej. Tomka Łapińskiego – i ten fakt trzeba koniecznie odnotować – poproszono o autograf po raz pierwszy odkąd zgolił wąsy i stał się nierozpoznawalny. Z Tomkiem gadamy przez bitych kilka godzin, co mnie zawsze zadziwia, bo jak jeszcze grał w piłkę to udawał, że mówić nie umie i z dziennikarzami miał spokój. W każdym razie opowiadam mu, że czasami jak się coś napisze to pojawia się przynajmniej jeden człowiek, który wie lepiej – że coś zmyślone (chociaż wcale nie), że jakaś opisana postać nie istnieje (chociaż istnieje). No i „Łapa” się śmieje, że swego czasu jemu wmawiano, że on to nie on i zameldował się nawet ktoś, kto oświadczył, że prawdziwego Łapińskiego zna. Takie uroki internetu.
Przy okazji Euro 2012 wszyscy jesteśmy kibicami, co niestety czasami utrudnia życia. W Championsie przechodzi koleś i mówię mu: – Cześć stary, poczekaj chwilę, zaraz porozmawiamy.
I zaczekał. Po trzydziestu minutach do niego idę i miejsce ma taki dialog…
– No cześć!
– Cześć Stano!
– Co tam?
– W porządku, a co u ciebie?
– Spoko. Słuchaj… Pisałeś do mnie maila.
– Ja?
– No tak.
– Nie…
– W środę przysłałeś mi maila.
– Nie, nic ci nie wysyłałem.
– Zaraz, zaraz, ja cię z kimś mylę?
– Chyba tak.
– Ale znamy się?
– No tak.
– No to skąd?
– No nie wiem, ze środowiska. A z kim mnie pomyliłeś?
– Z naczelnym „Maxima”.
– A nie, to nie ja.
Wracam do stolika i mi mówią, że to facet z „Tańca z Gwiazdami”. Bardzo sympatyczny, skoro mnie znał to pewnie czyta Weszło, więc z tego miejsca przepraszam go raz jeszcze. Jak będzie następna edycja (a podobno ma nie być) to w ramach pokuty obejrzę wszystkie odcinki.
Cały wieczór bardzo na plus, chociaż Piotrek Włodarczyk przypomniał sobie, że kilka lat temu coś o nim napisałem złego, więc utwierdziłem go, że faktycznie napisałem, bo grał wtedy strasznie słabo. „Włodar” się z tym w sumie zgodził i nie miał pretensji. Michał Chałbiński z kolei stwierdził, że Weszło nie czyta, ale im częściej mówiłem mu „nie pierdol”, tym bardziej jego wersja ewoluowała, aż doszedł do „czytam, ale nie wszystko”.
Ewoluowała też impreza. Im dłużej trwała, tym robiła się coraz bardziej fachowa, aż w środku nocy Radek Michalski zaczął analizować taktykę z trójką obrońców środkowych w linii, jaką samowolnie stosował na Cyprze – samowolnie, bo trener nakazywał grać zupełnie inaczej („to świetna taktyka, tylko musisz mieć dwóch obrońców szybkich i jednego mądrego, ja byłem tym mądrym”), a analiza drabinki igrzysk olimpijskich z 1992 roku w wykonaniu „Kowala” była sygnałem, że czas się zawijać. Tym bardziej, że po chwili usłyszałem, jak Weronika Marczuk mówi do mocno zrobionego czytelnika Weszło: – Przepraszam, czy mógłby pan mnie nie dotykać?
Z Radkiem Michalskim w Warszawie spotkać nie da się za często, chociaż przyznaję ze zdumieniem, że zna go cały warszawski światek. Pytam go, na czym to polega, że on kiedyś w pierwszym swoim pełnym sezonie władował osiem goli, a w następnym sześć i ogólnie dlaczego walił tyle bramek, a dzisiaj defensywni pomocnicy trafiają raz na ruski rok. I Radek wytłumaczył to tak: – Bo wiesz, „Kowal” zbiegał na lewo, Jurek Podbrożny na prawo, brali za sobą obrońców, to ja się ładowałem środkiem, gdzie zostawał mi jeden do opierdolenia, zazwyczaj tak samo drewniany jak ja.
W każdym razie, wierzcie czy nie, imprezy z piłkarzami często kończą się gadaniem o taktyce i to jest zawsze znak, że polano wystarczająco (żarty i żarciki – etap pierwszy, dupy i dupeczki – etap drugi, taktyka – etap trzeci i ostatni, później już tylko zgon). W Championsie spotkać będzie można codziennie kogoś ciekawego. Jutro (9 czerwca) każdy będzie mógł pogadać z Arturem Borucem.
Wielkie dzięki dla tych z Weszło, którzy przyjechali z daleka. Dwóch czytelników przyjechało z Wielkopolski, a dwójka z Bydgoszczy (i około drugiej w nocy ruszyli w drogę powrotną!).
* * *
Niektórzy zarzucali nam, że reklamujemy Championsa, a tam piwo kosztuje tyle, co gdzie indziej obiad i to dwudadniowy. Cóż, różne są lokale i celują w różnych klientów. W Championsie ludzie ciągle są, więc kogoś jednak stać. Zresztą, nie ma w Warszawie lepszego miejsca do oglądania meczów.
Ale żeby zareklamować coś na każdą kieszeń to napiszę, że moich trzech kumpli otworzyło knajpę na Nowym Świecie. Nazywa się „Ulubiona”, mieści się w bramie (jak się idzie od strony palmy, to zaraz po lewej stronie, dokładny adres to Nowy Świat 27). Nie ma w Warszawie miejsca, w którym nabombić można byłoby się taniej, bo kieliszek wódki kosztuje 2 złote. W „Ulubionej” nic nie zjecie, nawet nie usiądziecie, można tylko chlusnąć i wyjść. Lokal otwierają o 12.00, zamykają jakoś koło 11.00, „Aszu” – właściciel – mówi, że dzisiaj będą tam montować telewizor i zaprasza na oglądanie Euro 2012. Kiedyś Wojciechowi Gąssowskiemu tak lokal opisywał Andrzej Iwan (na filmiku widać jeszcze Bolesława Krzyżostaniaka, byłego futbolowego machera, towarzystwo już po wielu godzinach rozmów)…
Jako że jest Euro i że okazji nie zabraknie – do zobaczenia na szlaku! Na koniec całkowicie głupio-absurdalny dowcip dla wszystkich, których męczy kac.
Bitwa pod Grunwaldem, Polacy totalnie spici, leżą pod drzewami, śpią, niektórych mdli, jeden wielki kac. Nagle patrzą, jedzie Krzyżak z dwoma mieczami. Zatrzymuje się i mówi: – Mistrz Ulryk wzywa twój majestat, panie, i księcia Witolda na bitwę śmiertelną i aby męstwo wasze, którego wam widać brakuje, podniecić, śle wam te dwa nagie miecze.
I jeb – wbija te dwa miecze.
Skacowany Jagiełło podnosi głowę: – Gościu, bitwa bitwą, ja wszystko rozumiem, ale… czemu wbiłeś w materac?
KRZYSZTOF STANOWSKI