Sześć razy więcej ludzi, niż pod koniec lutego uważa, że Euro będzie naszym zdecydowanym sukcesem organizacyjnym. Trzy razy więcej twierdzi, że dojdziemy do półfinału, a 25 proc. mniej smęci, że nie wyjdziemy nawet z grupy… Nagle wokół kadry zrobiło się pięknie, słodko i uroczo. Nagle zalała nas wielka fala optymistów. I oni nagle tym optymizmem zaczęli zarażać. Mnie chyba też zarazili.
Franek Smuda powoli przestaje irytować. No dobra, irytuje mniej. Odsunął się na bok, przestał tyle gadać, ubrał garnitur, wygląda jak człowiek. W końcu, jak się wypowiada, to w granicach znośności, da się go posłuchać – tylko chwilę, ale jednak. Lepiej też mówi po polsku (wspólne lekcje z Obraniakiem?). Przede wszystkim jednak potwierdza, że ma farta. Niesamowitego farta.
Większość decyzji, które podjął, była kompletnie nielogiczna, nieuzasadniona i bez sensu. Wywalenie Ł»ewłakowa, jak na środku pusto? Wyrzucenie Boruca, doświadczonego w kategorii: ratowanie Polakom dupy? Wybór rezerwowego Kuby na kapitana? Sami przyznacie – to było najgorsze, co mógł zrobić. I masz… Rywal Kuby łapie kontuzję, a ten od razu jest w życiowej formie. Połamanego i poobijanego Perquisa dotyka cud medyczny. Wasilewski, jego partner z obrony, po dwudziestu latach gry w piłkę okazuje się urodzonym stoperem, chociaż do kadry trafia tylko dlatego, że urazu doznaje Broź z Widzewa. Szczęsny pół rundy zagryza zęby z bólu, ale wraca w porę. Jak już komuś odbija, rozwala taksometr i nie umie pić w spokoju, to rezerwowy. Jak ma u swoim boku towarzysza, pewniaka w składzie, to ten akurat – podobno – nie pije.
Jest takie powiedzonko – mieć więcej szczęścia, niż rozumu. Albo inne, mówiące o tym, kto ma zawsze szczęście… Nie od dziś jednak wiadomo, że bez szczęścia w futbolu niczego nie osiągniesz.
Dziś do Smudy ciężko mi się o coś przyczepić. Chciałoby się ponarzekać na Boenischa, że nieprzygotowany, że niepewny, że się nie nadaje, bo jeśli mecz z Andorą coś pokazał, to chyba właśnie to. Tylko, że nikt nie narzeka. Cisza. Wszyscy, którzy mieli coś przeciwko niemu, już się nagadali. Mówili to cztery, trzy, dwa miesiące temu, ale nie dziś. Wystrzelali całą amunicję. Wystrzelił ją też Janek Tomaszewski, który nagle został uznany za narodowego wariata. I za największy problem reprezentacji. W końcu zapraszano go do programów nie po to, żeby podyskutować z nim o kłopotach kadry i farbowanych lisach, tylko o nim – farbowanym lisie, co z jednego klubu przeszedł do drugiego.
I tym sposobem Smuda od pewnego czasu ma spokój, spokój ma cała kadra. Przestali się ich czepiać. Przestali źle mówić. Bo niby o czym? W taksówce nikt już nie chleje, po burdelach nie lata. Zrobiło się ciepło i przytulnie. Na dzisiejszej konferencji – a nie, sorry, briefingu, ktoś pyta, jaka jest najlepsza pogoda na zwycięstwo (idealne pytanie do Ćwielonga). Wszyscy się uśmiechają. Ostatnio na spotkaniu z mediami istota płci pięknej, zwąca się dziennikarką, pyta Błaszczykowskiego, jak się czuje jako farbowany lis, on się śmieje, a Smuda głaszcze go po głowie. Pięknie! Już trudno, że wywiadu z reprezentantem Polski nie mogę jedynie słuchać, tylko muszę oglądać, żeby czytać tłumaczenie, ale to, jak starał się Obraniak, jakie mu brawa bili… Chwyciło za serca.
Zrobiło się tak cukierkowo, że nic tylko przyklasnąć. Trzy ostatnie sparingi do przodu, akurat na zero z tyłu. „Kosa” pisze, że to były mecze na poprawę humorów. I rzeczywiście były, bo na kadrę nie spadła kropla krytyki. Smuda wymyślił sobie, że to będzie taki nasz atut. Ł»e w pokonaniu Grecji i Czechów, bo to zbliżony poziom, a do tego w kryzysie, odpowiednie nastawienie bardzo pomoże. Coś czuję, że niezależnie jak ten Franek na Euro będzie się mylił, ile razy gubił, to i tak wyjdzie na jego. Przypadkowo, fartownie, ale jednak…
PIOTR TOMASIK