STAN EURO (1): ZOO się kłóci, Małysz szuka biletu

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2012, 12:44 • 5 min czytania

Jeden dzień do Euro. Nie jeden rok, nie jeden miesiąc, nie jeden tydzień, tylko jeden dzień. Jak ten czas szybko leci. Całe ZOO typuje wynik. Ł»yrafa twierdzi, że będzie w dupę, słonica, że do przodu, a małpa – że remis. Zwierzęta znają więc powiedzonko Kazimierza Górskiego i dobrze wiedzą, co w futbolu może się zdarzyć. Ja od zwierząt wiele mądrzejszy nie jestem (o ile w ogóle), bo też nie mam pojęcia, czego oczekiwać po pierwszym meczu. Coś mi podpowiada, że PZPN wygra, ale za chwilę zmieniam zdanie. Ktoś mnie może zapytać o piętnastej, jaki wynik przewiduję, a ja udzielę innej odpowiedzi, niż kilkadziesiąt minut później.
Wczoraj udało się na chwilę uciec od Euro, dzięki sympatycznej wizycie w Łodzi, gdzie Andrzej Iwan promował swoją książkę. Może nie było tłumów, za to sporo pytań do „Ajwena”. Po wszystkim poszliśmy na kolację z Andrzejem, Marcinem Adamskim, Ł»elkiem Ł»yżyńskim (Canal+) i jeszcze z Tomasem Sobotzikiem lub też – jak kto woli – Tomaszem Sobocikiem. To taki chłopak urodzony w Gliwicach, który sam przyznaje, że nie wie kim jest – Polakiem czy Niemcem. I że gdziekolwiek się pojawi, zawsze jest obcy, ale już się do tego przyzwyczaił.

STAN EURO (1): ZOO się kłóci, Małysz szuka biletu
Reklama

Tomek grał kiedyś w Bundeslidze, zagrał nawet dwa mecze w niemieckiej reprezentacji B, razem z Thorstenem Fringsem i Berndem Schneiderem. „Adams” wspominał, że jak trafił do Rapidu Wiedeń to Krzysiek Ratajczyk pierwszego dnia nawet nie podał mu ręki, a przez kolejne dwa miesiące nie odezwał się słowem – bo „Rataj” chciał być jedynym polskim zabijaką w Rapidzie. Ale potem jak już się po dwóch miesiącach przełamał i coś powiedział to się okazało, że nadają na jednych falach. A zanim to nastąpiło, „Adamsowi” pomagał Sobotzik. I tak się kumplują do dziś.

Siedzimy, gadamy o wszystkim i o niczym, Marcin opowiada historię jak do Wiednia jechał Grzesiek Szamotulski i miał w samochodzie koty, ale bez dokumentów, czy tam bez szczepień, nieważne. W każdym razie „Szamo” się wkurwił, że go na granicy nie chcą puścić, więc otworzył klatki i woła „sio!”. A koty, zgodnie z życzeniem – w pole! A za kotami – żona Grześka, w szplikach, elegancko ubrana. I gania po polu te biedne zwierzaki. Komiczny widok.

Reklama

Potem na moment schodzi na temat kadry. Sobotzik wspomina, jak kilka lat temu miał ofertę z Fenerbahce dla Tomasza Jodłowca. Wszyscy mówili, że Jodłowiec jest silny, szybki i dobrze rokuje, więc Christoph Daum chciał wyłożyć za niego trzy miliony euro, a sam piłkarz miałby w Stambule zarobić półtora. – Jak zadzwonił i powiedział, że nie jedzie, bo mama mu powiedziała, że Stambuł to niebezpieczne miasto, to myślałem, że sobie ze mnie żartuje! – wspomina. Sobotzik dał więc sobie spokój z menedżerką i teraz ma biura pośrednictwa pracy, dla Polaków, którzy chcą pracować w Niemczech. Nie narzeka.

* * *

Kumpel wieczorem ma trzydzieste urodziny. Na Nowym Świecie w Warszawie tłumy ludzi, a w pawilonach na tyle nawet bardziej niż zwykle czuć w powietrzu mordobiciem. Sporo cudzoziemców, o dziwo – sporo Anglików. Jeden wchodzi na latarnię, ale cały czas nie wiem, po co. Kolega mówi: – Chodźcie do Biedronki, kupimy sobie po szaliku, zostaniemy Euro-Januszami… Mam problem z tym słowem, bo jak oglądałem transmisję ze zgrupowania kadry w Lienz i zobaczyłem wąsatego gościa, który stoi z podniesionym szalikiem przed autokarem, to powiedziałem do żony: – Patrz, jaki Janusz! A ona zdziwiona, bo tak na imię ma jej tata.

Ale co tam, Januszów teraz cała masa, co jest w gruncie rzeczy sympatyczne. Jeżdżą samochody z flagami i przez pięć minut wahałem się, czy mi się to podoba, a teraz stwierdzam, że podoba mi się zajebiście. Oczywiście, wolałbym, żeby ci wszyscy ludzie mieli jakiekolwiek pojęcie o piłce, o tym, skąd się wziął Perquis czy co wygadywał Polanski, ale trudno – wszystkich się nie wyedukuje.

Trwa biletowy szał. Na mecz otwarcia da się jeszcze kupić wejściówki, ale po dwa tysiące. Zgłaszają się kolejne osoby, które bilety powinny dostać, a nie dostały. Wiesław Wilczyński rozesłał list, w którym napisał: „W styczniu 2005 odbyłem spotkanie z delegacją ukraińską, jako minister odpowiedzialny za sport w Rządzie Pana Premiera Marka Belki. Było to zaledwie 15 dni przed terminem złożenia wniosku do UEFA w sprawie organizacji Euro”. I dalej o tym, że za to, iż dzisiaj mamy Euro 2012 w dużej mierze odpowiada on. Podaje daty i fakty. A wszystko dlatego, że ministerstwo sportu dostało dużą pulę biletów, a jemu nie umożliwiono zakupu chociaż jednego. I ma chłop rację, bo dla całego turnieju zrobił sto razy więcej niż Joanna Mucha.

Do Roberta Błońskiego z „Gazety Wyborczej” dzwonił z kolei Adam Małysz. I pytał: – Mógłbyś mi jakoś załatwić bilet? Małysz do ministerstwa sportu nie zadzwoni, tak jak Młynarczyk nie zadzwoni do PZPN. Tacy ludzie nie proszą, bo im nie wypada.

* * *

W TVN24 podają, że dzisiaj sporo ludzi zapakowało rodziny do samochodów i… pojechało zobaczyć na własne oczy autostradę A2. W aż takie zidiocenie społeczeństwa nie wierzę, za to w zidiocenie mediów tak. Wczoraj jak wyjeżdżałem z Łodzi to w radiu trąbili: – A2 otwarta dla ruchu! Można już dojechać z Berlina do Warszawy autostradą A2! No to jadę, jadę, dobrze, że nie dałem wiary dziennikarzom i nie zdążyłem się za mocno rozpędzić, bo bym wjechał w barierki.

– Za ile otwieracie? – pytam przy zjeździe na objazd budowlańców.
– Jak premier przejedzie.
– A kiedy przejedzie?
– Podobno jeszcze nie wyjechał.

Super, że ta autostrada jest, fantastycznie, nie mam zamiaru zrzędzić, ale zastanawiam się – po cholerę wicepremier Pawlak sprawdza nowy odcinek autostrady? Jemu nie chce się jechać, nie oszukujmy się, kierowcom z kolei się chce, ale on jedzie, a reszta stoi. Nie wiadomo, po co. Absurd. Teraz już tę autostradę (chyba) otworzyli w całości i można pruć 180 na godzinę nawet na ograniczeniach do 70, bo po co są te ograniczenia – to naprawdę nie wiem (zaraz mnie uświadomicie, wiem).

Absurdalne było też powitanie Hiszpanów. Wyszła kobiecina z wielkim chlebem, dorwała Llorente i mu ten bochen wciska. Ten nie wie o co chodzi, mina mówi wszystko („ki chuj?!”), a reszta piłkarzy się z niego śmieje. Dobrze, że ten zespół nie rozgrywa swoich meczów w Zabrzu, bo dopiero po odebraniu koguta chłopak by się zdziwił.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama