Jeden dzień do Euro. Nie jeden rok, nie jeden miesiąc, nie jeden tydzień, tylko jeden dzień. Jak ten czas szybko leci. Całe ZOO typuje wynik. Ł»yrafa twierdzi, że będzie w dupę, słonica, że do przodu, a małpa – że remis. Zwierzęta znają więc powiedzonko Kazimierza Górskiego i dobrze wiedzą, co w futbolu może się zdarzyć. Ja od zwierząt wiele mądrzejszy nie jestem (o ile w ogóle), bo też nie mam pojęcia, czego oczekiwać po pierwszym meczu. Coś mi podpowiada, że PZPN wygra, ale za chwilę zmieniam zdanie. Ktoś mnie może zapytać o piętnastej, jaki wynik przewiduję, a ja udzielę innej odpowiedzi, niż kilkadziesiąt minut później.
Wczoraj udało się na chwilę uciec od Euro, dzięki sympatycznej wizycie w Łodzi, gdzie Andrzej Iwan promował swoją książkę. Może nie było tłumów, za to sporo pytań do „Ajwena”. Po wszystkim poszliśmy na kolację z Andrzejem, Marcinem Adamskim, Ł»elkiem Ł»yżyńskim (Canal+) i jeszcze z Tomasem Sobotzikiem lub też – jak kto woli – Tomaszem Sobocikiem. To taki chłopak urodzony w Gliwicach, który sam przyznaje, że nie wie kim jest – Polakiem czy Niemcem. I że gdziekolwiek się pojawi, zawsze jest obcy, ale już się do tego przyzwyczaił.
Tomek grał kiedyś w Bundeslidze, zagrał nawet dwa mecze w niemieckiej reprezentacji B, razem z Thorstenem Fringsem i Berndem Schneiderem. „Adams” wspominał, że jak trafił do Rapidu Wiedeń to Krzysiek Ratajczyk pierwszego dnia nawet nie podał mu ręki, a przez kolejne dwa miesiące nie odezwał się słowem – bo „Rataj” chciał być jedynym polskim zabijaką w Rapidzie. Ale potem jak już się po dwóch miesiącach przełamał i coś powiedział to się okazało, że nadają na jednych falach. A zanim to nastąpiło, „Adamsowi” pomagał Sobotzik. I tak się kumplują do dziś.
Siedzimy, gadamy o wszystkim i o niczym, Marcin opowiada historię jak do Wiednia jechał Grzesiek Szamotulski i miał w samochodzie koty, ale bez dokumentów, czy tam bez szczepień, nieważne. W każdym razie „Szamo” się wkurwił, że go na granicy nie chcą puścić, więc otworzył klatki i woła „sio!”. A koty, zgodnie z życzeniem – w pole! A za kotami – żona Grześka, w szplikach, elegancko ubrana. I gania po polu te biedne zwierzaki. Komiczny widok.
Potem na moment schodzi na temat kadry. Sobotzik wspomina, jak kilka lat temu miał ofertę z Fenerbahce dla Tomasza Jodłowca. Wszyscy mówili, że Jodłowiec jest silny, szybki i dobrze rokuje, więc Christoph Daum chciał wyłożyć za niego trzy miliony euro, a sam piłkarz miałby w Stambule zarobić półtora. – Jak zadzwonił i powiedział, że nie jedzie, bo mama mu powiedziała, że Stambuł to niebezpieczne miasto, to myślałem, że sobie ze mnie żartuje! – wspomina. Sobotzik dał więc sobie spokój z menedżerką i teraz ma biura pośrednictwa pracy, dla Polaków, którzy chcą pracować w Niemczech. Nie narzeka.
* * *
Kumpel wieczorem ma trzydzieste urodziny. Na Nowym Świecie w Warszawie tłumy ludzi, a w pawilonach na tyle nawet bardziej niż zwykle czuć w powietrzu mordobiciem. Sporo cudzoziemców, o dziwo – sporo Anglików. Jeden wchodzi na latarnię, ale cały czas nie wiem, po co. Kolega mówi: – Chodźcie do Biedronki, kupimy sobie po szaliku, zostaniemy Euro-Januszami… Mam problem z tym słowem, bo jak oglądałem transmisję ze zgrupowania kadry w Lienz i zobaczyłem wąsatego gościa, który stoi z podniesionym szalikiem przed autokarem, to powiedziałem do żony: – Patrz, jaki Janusz! A ona zdziwiona, bo tak na imię ma jej tata.
Ale co tam, Januszów teraz cała masa, co jest w gruncie rzeczy sympatyczne. Jeżdżą samochody z flagami i przez pięć minut wahałem się, czy mi się to podoba, a teraz stwierdzam, że podoba mi się zajebiście. Oczywiście, wolałbym, żeby ci wszyscy ludzie mieli jakiekolwiek pojęcie o piłce, o tym, skąd się wziął Perquis czy co wygadywał Polanski, ale trudno – wszystkich się nie wyedukuje.
Trwa biletowy szał. Na mecz otwarcia da się jeszcze kupić wejściówki, ale po dwa tysiące. Zgłaszają się kolejne osoby, które bilety powinny dostać, a nie dostały. Wiesław Wilczyński rozesłał list, w którym napisał: „W styczniu 2005 odbyłem spotkanie z delegacją ukraińską, jako minister odpowiedzialny za sport w Rządzie Pana Premiera Marka Belki. Było to zaledwie 15 dni przed terminem złożenia wniosku do UEFA w sprawie organizacji Euro”. I dalej o tym, że za to, iż dzisiaj mamy Euro 2012 w dużej mierze odpowiada on. Podaje daty i fakty. A wszystko dlatego, że ministerstwo sportu dostało dużą pulę biletów, a jemu nie umożliwiono zakupu chociaż jednego. I ma chłop rację, bo dla całego turnieju zrobił sto razy więcej niż Joanna Mucha.
Do Roberta Błońskiego z „Gazety Wyborczej” dzwonił z kolei Adam Małysz. I pytał: – Mógłbyś mi jakoś załatwić bilet? Małysz do ministerstwa sportu nie zadzwoni, tak jak Młynarczyk nie zadzwoni do PZPN. Tacy ludzie nie proszą, bo im nie wypada.
* * *
W TVN24 podają, że dzisiaj sporo ludzi zapakowało rodziny do samochodów i… pojechało zobaczyć na własne oczy autostradę A2. W aż takie zidiocenie społeczeństwa nie wierzę, za to w zidiocenie mediów tak. Wczoraj jak wyjeżdżałem z Łodzi to w radiu trąbili: – A2 otwarta dla ruchu! Można już dojechać z Berlina do Warszawy autostradą A2! No to jadę, jadę, dobrze, że nie dałem wiary dziennikarzom i nie zdążyłem się za mocno rozpędzić, bo bym wjechał w barierki.
– Za ile otwieracie? – pytam przy zjeździe na objazd budowlańców.
– Jak premier przejedzie.
– A kiedy przejedzie?
– Podobno jeszcze nie wyjechał.
Super, że ta autostrada jest, fantastycznie, nie mam zamiaru zrzędzić, ale zastanawiam się – po cholerę wicepremier Pawlak sprawdza nowy odcinek autostrady? Jemu nie chce się jechać, nie oszukujmy się, kierowcom z kolei się chce, ale on jedzie, a reszta stoi. Nie wiadomo, po co. Absurd. Teraz już tę autostradę (chyba) otworzyli w całości i można pruć 180 na godzinę nawet na ograniczeniach do 70, bo po co są te ograniczenia – to naprawdę nie wiem (zaraz mnie uświadomicie, wiem).
Absurdalne było też powitanie Hiszpanów. Wyszła kobiecina z wielkim chlebem, dorwała Llorente i mu ten bochen wciska. Ten nie wie o co chodzi, mina mówi wszystko („ki chuj?!”), a reszta piłkarzy się z niego śmieje. Dobrze, że ten zespół nie rozgrywa swoich meczów w Zabrzu, bo dopiero po odebraniu koguta chłopak by się zdziwił.
KRZYSZTOF STANOWSKI