Chcielibyśmy posiadać umiejętność podróży w czasie. Nie po to, by wrócić do przeszłości i zabić jakiegoś zbrodniarza, też nie po to, by polecieć w przyszłość i sprawdzić numerki totka, a potem obstawić odpowiednie. Nie – sprawdzalibyśmy, czy dany mecz ekstraklasy jest wart oglądania i czy warto przy nim spędzić na przykład piątkowy wieczór. I gdyby ktoś nam tę zdolność łaskawie udostępnił, to uratowalibyśmy dzisiaj przed nudą wiele istnień, bo oglądania starcia Wisły z Wisłą powinna zabraniać jakaś międzynarodowa konwencja, a gol z końcówki to jedynie prośba o niższy wymiar kary.
To była zbrodnia przeciwko futbolowi i nie ma w tym krzty przesady, gdyby ktoś szukał zobrazowania do słowa „siermięga”, to jesteśmy gotowi porobić screeny (choć oczy będą piekły) i mu podesłać, lepszego materiału nie znajdzie. Gdyby nie druga kolejka ekstraklasy, nie potrafilibyśmy wskazać momentu, w którym ostatni raz się tak cierpieliśmy. Gdyby nie remont sypialni, to wynudzilibyśmy się już totalnie, a tak przynajmniej można było co jakiś czas spojrzeć, jak ciekawie schnie farba.
Ktoś, kto nie oglądał, powie, że przesadzamy. Nic z tych rzeczy, weźmy poczynania w tym meczu Wisły Płock.
1. Ich głównym pomysłem na strzelenie gola było wręczenie piłki Recy, który rzutem z autu miał ciskać groźne pociski w szesnastkę Wisły. Nic z tego nie wyszło – nie zawsze gra się z Arką czy Polską na mundialu – i w końcu Reca się zmęczył, piłka przestała dolatywać.
2. Gdy już Reca pograł nogami i posłał niezłe podanie do Bilińskiego, to ten, zamiast mijać Głowackiego, przewrócił się o jego zawsze groźną aurę.
3. Merebaszwili, choć był aktywny i najlepszy wśród pomocników Wisły, to albo strzelał niecelnie, albo za lekko.
4. Furman też strzelał:
Ekstraklasa ❤️#WPŁWIS pic.twitter.com/trE9zQwZYw
— AntyFutbol (@antyfutbolpl) 4 August 2017
No, dramat. W pewny momencie kontuzji doznał Cuesta, ale długo nie trzeba byłoby go tak naprawdę zmieniać, gdyż płocczan nie podejrzewalibyśmy o gola, nawet gdyby w bramce wywiesić ręcznik. Dobrze, że choć sytuację w końcówce miał Piątkowski (i ją oczywiście zmarnował), bo byśmy zapomnieli wpisać Buchalika na grafice. Napastnik Wisły Płock to też dobry ananas – miał dwie patelnie, obie zmarnował, bo poza wspomnianą kiedy przegrał z Buchalikiem, w innej dobrej sytuacji kopnął w kierunku Warszawy.
Z Wisłą Kraków nie było dużo lepiej, nie myślcie sobie. Do 95. minuty najlepszą sytuację zmarnował Brlek, kiedy wszedł odważnie w pole karne i nie trafił nawet w bramkę. Poza tym trochę poszarpał Carlitos, ale gdyby nie gol, i tak patrzylibyśmy na jego występ trochę rozczarowani. Raz ładnie chciał pocelować Małecki, ale piłka zaliczyła obcierkę od rywala i wyszła na róg. Groźnie było za to po strzale… Stefańczyka, który chciał wybijać, ale kopnął tak, że prawie zaskoczył Kiełpina efektownym uderzeniem zza pola karnego.
Gdy Frankowski doliczył siedem minut, to pomyśleliśmy, że się za coś mści. Jednak nie, wiedział, co robi – doczekaliśmy się nagrody pocieszenia, czyli gola. Byrtek żenująco się obciął, wykorzystał to Bartosz, który zgrał głową do Carlitosa, a ten, w przeciwieństwie do Piątkowskiego, już wiedział co zrobić.
1:0 dla Białej Gwiazdy odhaczone i zapomnijmy o sprawie.
[event_results 344219]
Fot. 400mm.pl