Nie dość, że los zabrał mi marzenia, to jeszcze chleb, ale płakał nie będę…

redakcja

Autor:redakcja

25 maja 2012, 19:48 • 13 min czytania

– Ostatnie pół roku obfitowało chyba we wszystkie uczucia, jakie są w ogóle możliwe. Od euforii po smutek. Przynajmniej jestem zahartowany. Takiego roku jednak w swoim życiu dotąd nie miałem, żeby zdobyć mistrzostwo, złapać kontuzję eliminującą na tak długo, wziąć ślub, podpisać kontrakt z jednym z największych klubów na świecie, a potem się dowiedzieć, że do transferu nie dojdzie. Oj ciężko o drugi taki rok – opowiada Jarosław Fojut w szczerej rozmowie z Weszło.
– Jak się po tym wszystkim czujesz? W takiej sytuacji łatwo się można załamać.
– Nie jest łatwo. Kolejny sezon, którego nie mogłem rozegrać w pełni i dokończyć na boisku. Do tego dochodzi sytuacja z Celtikiem, choć patrzę na nią w taki sposób, że trudno, nie wyszło. I liczę, że kiedyś może wypali jeszcze coś większego, a teraz już się nad sobą nie rozczulam. Nie zastanawiam się nad tym, że to straszny pech, ale nad tym, żeby wrócić do normalnych treningów.

Nie dość, że los zabrał mi marzenia, to jeszcze chleb, ale płakał nie będę…
Reklama

– Jeśli patrzysz do przodu, to znaczy, że się pozbierałeś?
– No tak, ale na początku tak lekko nie było. Jak wyszedłem w Londynie od tego lekarza, kiedy się dowiedziałem, że jego opinia o moim kolanie nie jest najlepsza, a przy tym był też doktor z Celtiku, który powiedział mi to samo, to wiedziałem, że już raczej tam nie trafię. Pierwsze dwa, trzy dni były ciężkie. Były myśli, jak to wszystko będzie, bo już nawet pomijając to, że nie przechodzę do Szkocji, to przecież kończy mi się kontrakt i od lipca zostaję bez klubu. No i te prognozy, że rehabilitacja może potrwać nawet około dziewięciu miesięcy. Zastanawialiśmy się z narzeczoną, jak to wszystko ogarnąć, bo wiadomo – kredyty, wszystko i trzeba sobie jakoś z tym poradzić. Tym sobie wtedy zaprzątałem głowę, że jest problem i muszę go rozwiązać. Płakanie nad sobą nic nie daje, więc zamiast się pogrążać w opcji, że marzenie, które było o krok się nie spełniło, wziąłem się w garść i zacząłem patrzeć w przód.

– Kiedy rozmawialiśmy po meczu z Lechią Gdańsk, w którym siadło ci to kolano, mówiłeś, że to raczej nic poważnego i leczenie nie powinno długo potrwać. Dopiero w Londynie na testach medycznych dowiedziałeś się, że jest inaczej?
– Tak. Po meczu z Podbeskidziem czułem już w tym kolanie, że nie jest tak jak powinno. W ciągu tygodnia doszedłem do siebie, było wszystko OK, ale w Gdańsku przy zwrotach, które powinienem normalnie wykonywać, był problem i to już był sygnał, że coś jest nie tak. Diagnoza w Polsce nie była jednak tak miażdżąca jak ta w Londynie. Na pewno nie byłem na to przygotowany. Bez dwóch zdań, to był dla mnie szok.

Reklama

– To chyba nie najlepiej świadczy o polskich lekarzach?
– Ale to też nie jest tak, że to co mówią w Londynie, to już jest ostateczna prawda. Kolano trzeba otworzyć i zobaczyć dokładnie, co tam się stało. Dlatego mam nadzieję, że może nie jest tak poważnie i wtedy, kto wie, może uda się wcześniej zrehabilitować i ten rok nie będzie całkiem stracony. Fakt, że bardziej ufam temu lekarzowi z Londynu, który ma bardzo dobrą renomę, bo operuje wielu zawodników z Premiership. Z tego też powodu chcę się operować i rehabilitować w Anglii.

– Podobno ma ci w tym pomóc tamtejsze stowarzyszenie piłkarzy?
– Tak. Mam angielskiego menedżera, który rozegrał tam wiele meczów w niższych ligach i to stowarzyszenie jest ukierunkowane właśnie na takich zawodników, którym kluby nie są w stanie finansować leczenia na wysokim poziomie. W każdym razie jest taka szansa, że związek piłkarzy mi to dofinansuje, bo kiedyś byłem tam zarejestrowanym piłkarzem. Większą część będę musiał jednak zapłacić z własnej kieszeni.

– Opowiedz, co dokładnie masz z tym kolanem. Miałeś je kiedyś już operowane i teraz te kłopoty są stąd, że tamten zabieg się nie udał?
– Nie do końca. Nie mogę powiedzieć, że to jest przez to, że w Polsce mi źle zoperowali. Miałem teraz mechaniczny uraz, bo zostałem trafiony w nogę i od tego się wzięło, a nie nagle samo z siebie. Nie można więc stwierdzić, że coś mi spaprane. Dopiero po tej operacji będę mógł powiedzieć, skąd to się właściwie wzięło. Nie chciałbym wcześniej pochopnie oceniać, bo szanuję tego lekarza, który mi to robił. Fakty są jednak takie, że to jest to samo kolano i zachodzi podejrzenie, że znowu mam zerwane więzadła krzyżowe.

– Jak coś było nie tak po meczu z Podbeskidziem, to po co na siłę grałeś dalej?
– Lekarz powiedział, że moja odporność na ból w kolanie przez to, że miałem je już operowane, jest większa niż u innych. Poza tym miałem też wielką chęć grania w tych meczach, chęć zdobycia mistrzostwa, pomocy drużynie. Ta chęć była w tamtym momencie silniejsza niż ból. Chciałem grać, uczestniczyć w kluczowej fazie sezonu i to było ważniejsze niż to czy moje kolano jest do końca zdrowe.

– Czyli można powiedzieć, że jakbyś nie grał w rundzie wiosennej, to teraz byłbyś zdrowy i szukał mieszkania w Glasgow?
– Raczej tak. To było zwykłe uderzenie, które uszkodziło mi kolano, więc jakbym nie grał, to na pewno nic by mi się nie stało. Nie wyobrażałem sobie jednak, że miałbym nie występować przez te pół roku, od kiedy się dowiedziałem o Celtiku.

– A kibice Śląska zarzucali ci, że odpuszczasz i się oszczędzasz, bo myślami już jesteś w Szkocji. Wychodzi na to, że jakbyś robił tak jak oni myśleli, to teraz byłbyś piłkarzem jednego z najsłynniejszych klubów świata.
– Od razu po podpisaniu kontraktu z Celtikiem miałem rozmowę z trenerem Lenczykiem. Zapytałem, czy będzie mnie wystawiał, a on odpowiedział, że zamierza wystawiać najlepszą jedenastkę, która na to zasłuży. I po tym wiedziałem, że jeżeli będę w formie, to będę grał. Nie było opcji, żeby cokolwiek odpuszczać. Ludzie… To jest całkowicie nie w mojej naturze. Nie mam takiego charakteru. Oczywiście, nie jest łatwo całkowicie wyłączyć z głowy myśli, że się przechodzi do Celtiku i koniec i więcej o tym nie myśleć. Podpatrywałem ich, oglądałem mecze, kibicowałem im, żeby zdobyli mistrzostwo. Jak najbardziej, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało w tym, aby się skupić na grze dla Śląsku. Ale wiemy, jak nam szło w rundzie wiosennej i najłatwiej teraz znaleźć osobę, która będzie kozłem ofiarnym. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Uważam, że presja ze strony kibiców była bardzo wielka i nie do końca uzasadniona, ale może nawet dobrze, iż skupiło się to na mnie, wziąłem to na barki i jeśli to miało pomóc reszcie zespołu, że cała złość wyładowywana jest na mnie i wszyscy mówili, że to moja wina i trenera Lenczyka, to super. Zdobyliśmy mistrzostwo i to jest najważniejsze. Czy ktoś za dwa lata będzie o tym wszystkim pamiętał? Nie, więc i ja już się nad tym nie zastanawiam. A kibice? Mają prawo do tego, żeby mówić co chcą i ja mam takie samo prawo.

– Jednak trochę to smutne, bo przeszedłeś jakąś drogę z tym klubem, zdobyłeś z nim mistrzostwo, a kibice zarzucali ci absurdalne rzeczy. A w dodatku ta kontuzja teraz udowodniła, że nie odpuszczałeś, że się nie oszczędzałeś, że nie odstawiałeś nogi.
– Dokładnie… Co mogę powiedzieć? Kiedyś bardziej się przejmowałem tymi wszystkimi ocenami. Teraz dla mnie ważne są jedynie opinie osób, które się bardzo dobrze znają na futbolu. Interesuje mnie zdanie ekspertów, a najbardziej obchodzi mnie to, co do powiedzenia mają moim przyjaciele i rodzina. Kibice mają prawo, żeby sobie na stadionie krzyknąć „ty chuju” czy „ty kurwo”, czy „weź stąd spierdalaj” tak jak nieraz miałem okazję usłyszeć. Albo po meczach z Arką, że sprzedaję mecze… Niech sobie krzyczą. Jeśli im od tego ulży, to mi to całkowicie nie przeszkadza, ale pokazuje, jakimi są ludźmi. Nie ma co też udawać, że to jest przyjemne, bo pewnie przykro było mojej rodzinie i najbliższym, którzy to wszystko czytali i słuchali. Nie będę się jednak im tłumaczył, czy daję z siebie wszystko, czy nie. Pokazali, że nie mają do mnie szacunku, że uważają mnie za człowieka, który może odpuszczać. Trudno. Moi bliscy i wielu ludzi, których zna się na futbolu ma całkiem odmienną opinię i to mnie interesuje. A nie zdanie osób, które kibicują Śląskowi, bardzo kochają ten klub i patrzą na wszystko przez jego pryzmat, nie potrafiąc zachować obiektywizmu.

– Przyjaciół ponoć poznaje się w biedzie. W twoim życiu nadszedł chyba właśnie taki moment? Jeszcze przed chwilą byłeś na topie i pewnie było sporo chętnych do klepania po plecach, a teraz znając życie zniknęli?
– Tak właśnie jest. Nie dość, że los zabrał mi marzenia, to jeszcze chleb. Od pierwszego lipca jestem wolnym zawodnikiem, który jest zdany wyłącznie na siebie. Muszę się sam wyleczyć i poszukać później czegoś dobrego do grania. I zgadzam się z tobą, takie jest życie i znam to nie od dziś. Jak miałem szesnaście lat i się okazało, że mam iść do Boltonu, to nagle miałem tysiąc „przyjaciół”. Później, kiedy w Boltonie tak naprawdę nie zaistniałem, to „przyjaciół” było już dużo mniej. Potem poszedłem do Śląska, mecze transmitowane w Canal+, więc znowu się ich nagle sporo pojawiło. Kontuzje, nie grałem, to znowu mniej. Wicemistrzostwo to znowu więcej. Kontuzja i mniej. Pierwsze miejsce w tabeli, Celtic i znowu więcej. No i teraz sytuacja jest taka, że znowu jest mniej. „Niby fajnie, fajnie, super, ale nie idziesz do tego Celtiku, więc nie będę do ciebie już tak często dzwonił.” W każdym razie, to pokazuje, że ważne są osoby, które są przy mnie cały czas i wspierają mnie bezinteresownie, a nie dlatego, że osiągam sukcesy.

– Po tym, co powiedziałeś widać, że twoja kariera to taka sinusoida. Pozytywne w niej jest to, że dość szybko się zmienia. Pamiętam jak zaczynałeś pisać u nas bloga, to wracałeś po kontuzji i w ogóle nie grałeś. W kilka miesięcy wszystko się jednak zmieniło, wróciłeś na boisko, stałeś się czołowym obrońcą ligi i co by nie mówić, chciał cię u siebie Celtic Glasgow. Może i teraz los się szybko odwróci…
– Mam taką nadzieję. Czytałem u was ostatnio wywiad z Arkiem Głowackim gdzie padło takie stwierdzenie, że on przypomina Syzyfa. Tak sobie to czytałem i się śmiałem w duchu, że mam bardzo podobnie, że też jestem jak ten Syzyf. Jak zdobywaliśmy Puchar Ekstraklasy, to grałem w ćwierćfinałach i półfinałach, a przed finałem złapałem kontuzję. Zdobyliśmy wicemistrzostwo, mecze w Lidze Europy, to Jarek oczywiście kontuzjowany. Tak jak mówisz, może się to wszystko odwróci. Fajnie jednak byłoby złapać taki okres, żeby przez parę lat było dobrze. Ł»eby zdrowie dopisywało. Chociaż nie mam co narzekać. W sobotę biorę ślub, więc może i sportowo nie jest dobrze, ale w życiu prywatnym zgoła odmiennie. Mam osoby, które mi pomagają i jest mi z nimi wspaniale.

– Już raz miałeś zaplanowany ślub…
– Rok temu, ale spłonął pałac, w którym miał się odbyć, więc poczekaliśmy aż go odbudują i robimy w tym roku.

– Czyli narzeczona nie zrezygnowała jak się dowiedziała, że nie idziesz do Celtiku?
– Nie, nie zrezygnowała. Ale śmiałem się ostatnio, że może niech się lepiej jeszcze zastanowi skoro nie ma transferu i w ogóle zostaję bez klubu. No, ale nie rozmyśliła się…

– Tylko pogratulować, że tak dobrze trafiłeś.
– No trafiłem, trafiłem. Udało mi się. Jestem z nią szczęśliwy. Zresztą i ona może mówić o dużym szczęściu, że mnie spotkała (śmiech).

– No właśnie, a co z jakimś klubem dla ciebie? Nie było absolutnie żadnych ofert czy tak zdecydowałeś, że wolisz się najpierw sam wyleczyć, a potem dopiero czegoś szukać?
– Nie ma dla mnie teraz opcji na rozmowy z kimkolwiek. Taka rozmowa zaczęłaby się od pytań, ile się będę rehabilitował, co mi dokładnie jest – to nie ma sensu. Inaczej do mnie podejdą, jeśli leczenie potrwa trzy miesiące, a inaczej jeśli dziewięć. Kluczowe jest teraz dla mnie zrobienie tej operacji, a dopiero potem będę się mógł coś zastanawiać, choć to i tak nie moja praca, tylko menedżera. Ja się skupiam tylko na tym, żeby się wyleczyć.

– Nie boisz się, że jak wypadniesz całkowicie na prawie rok, to będzie jeszcze trudniej o jakiś rozsądny klub?
– W ogóle zdaję sobie sprawę, że będzie trudno. Wiem, że jeżeli będę chciał jeszcze znaleźć klub na podobnym poziomie co Celtic, to muszę zrobić te dwa kroki do tyłu. Natomiast znam swoją wartość, jestem pewny siebie i z pokorą zamierzam ciężko pracować. Liczę, że kiedy wrócę i będę zdrowy, to coś znajdę, a potem będę piął się znów do góry uważając, żeby się znowu nie wypierdolić po drodze.

– Jak się wobec ciebie zachował Śląsk? Nie zaproponowali ci nowego kontraktu?
– Nie, nie było rozmowy na ten temat.

– Nikt się z tobą nie kontaktował? Nie proponowali, że zapłacą za leczenie?
– Rozmawiałem jeszcze jakiś czas temu z prezesem, bo miałem ważny kontrakt i potrzebowałem zielonego światła, żebym mógł operować się w Anglii. Dzwonił też lekarz i pytał o stan zdrowia. A tak to nic więcej. Zresztą to normalna sytuacja, wcześniej też codziennie nie dzwoniliśmy do siebie z prezesem czy trenerem.

– فatwo zdobywa się mistrzostwo?
– Na pewno nie. Powiedziałbym nawet, że to był bardzo trudny sezon. Mówią, że jesteśmy najgorszym mistrzem Polski od dłuższego czasu, ale mało mnie to interesuje. Jeśli my byliśmy słabi, to co powiedzieć o tych, którzy są pod nami? Jacy oni byli? Skoro my słabi, to oni chyba bardzo słabi albo jeszcze słabsi. Takie gadanie nie ma sensu. Zdobyliśmy ten tytuł i tyle, byliśmy najlepsi. Mieliśmy najwięcej punktów, najwięcej wygranych meczów i najwięcej strzelonych bramek.

– W obliczu tej twojej ciężkiej sytuacji, nie ucieka satysfakcja ze zdobycia mistrzostwa?
– Czuję tę ogromną satysfakcję. Zdecydowanie. Każdy gra po to, żeby sięgnąć po tytuł. W jakimkolwiek gra kraju, a tutaj smak jest jeszcze lepszy, bo jestem mistrzem w swojej ojczyźnie. Ale jeśli pytasz, czy jestem do końca zadowolony z tego sezonu, to nie jestem. Raz, bo złapałem kontuzję. Dwa, bo nie doszło do transferu. Trzy, nie możemy być zadowoleni z formy całego zespołu na wiosnę i tego jak graliśmy. Patrząc jednak na to, jak się wszystko skończyło, to ta ostatnia rzecz, którą wymieniłem nie ma znaczenia.

– Po podpisaniu kontraktu byłeś już w Glasgow? Spotykałeś się z kimś z Celticu?
– Nie byłem. W ogóle w Glasgow byłem chyba tylko raz w życiu przy okazji jakiegoś sparingu z Boltonem. Po podpisaniu kontraktu już powiedziałem, że jakiekolwiek wyjazdy, oglądanie tam meczów czy cokolwiek, wchodzą w grę dopiero po sezonie, a nie teraz. Nie chciałem sobie tym w żaden sposób zajmować głowy i tracić na to energii.

– Teraz będziesz mógł za to oglądać mecze wyłącznie z boku. Chyba, że należysz do tych piłkarzy, którzy jedynie grają, bo jak mają się przyglądać, to robią się bardzo nerwowi?
– Mecz z Wisłą na stadionie w Krakowie oglądałem z trybun i powiem ci, że denerwowałem się bardziej niż jakbym w nim grał. Ale w telewizji mecze jak najbardziej będę oglądał. Zbliża się Euro, później Igrzyska Olimpijskie. No i oczywiście eliminacje do Ligi Mistrzów w wykonaniu Śląska.

– I nie będzie ci gdzieś po głowie chodzić taka myśl, że też mogłeś w nich zagrać?
– Przerabiałem to już w zeszłym roku przy okazji Ligi Europy. Nie będę ukrywał, że świetnie byłoby zagrać. Usłyszeć hymn Ligi Mistrzów stojąc na płycie boiska, to moje marzenie. Zresztą mam duży zakład z kolegą z gimnazjum. Powiedziałem, że kiedyś będę stał na murawie przy akompaniamencie tej muzyki i mu stamtąd pomacham. Zamierzam tego słowa dotrzymać.

– Pozostaję tylko życzyć, żeby ci się to udało. No i żeby ślub się odbył…
– Fajnie by było, żeby się już w końcu odbył, no ale patrząc na mój ostatni rok, to niczego nie można być pewnym (śmiech).

– To chyba najbardziej emocjonujący rok w twoim całym życiu.
– Jak do tej pory – zdecydowanie. Ostatnie pół roku obfitowało chyba we wszystkie uczucia, jakie są w ogóle możliwe. Od euforii po smutek. Przynajmniej jestem zahartowany. Takiego roku jednak w swoim życiu dotąd nie miałem, żeby zdobyć mistrzostwo, złapać kontuzję eliminującą na tak długo, wziąć ślub, podpisać kontrakt z jednym z największych klubów na świecie, a potem się dowiedzieć, że do transferu nie dojdzie. Oj ciężko o drugi taki rok. Mam nadzieję, że jak się z tego podniosę, to potem już będzie tylko z górki. I już nie będę takim Syzyfem, jak to Arek Głowacki powiedział.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Hiszpania

Wymęczone zwycięstwo Barcelony z trzecioligowcem. Ter Stegen wrócił do gry

Braian Wilma
2
Wymęczone zwycięstwo Barcelony z trzecioligowcem. Ter Stegen wrócił do gry
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama