Andrzej Bargiel poprowadził atak na szczyt K2. Cel: wspiąć się i zjechać na nartach. To decydujące starcie z drugą górą świata mierzącą 8611 metrów. W ekipie szturmowej znajdowali się Janusz Gołąb oraz Jakub Poburka. Prognoza pogody zapowiadała okno na 1 sierpnia. Wyjście nastąpiło 29 lipca przy ciepłej pogodzie. Zespół stanowiło sześć osób. Ostatecznie nie udało się zorganizować Szerpów ani HAP-sów. Dzisiejszy atak nie powiódł się. Andrzej Bargiel mógł podjąć tylko jedną decyzję… Zdrowy rozsądek i bezpieczeństwo musiały być najważniejsze.
Poniżej zapis godzinowy najważniejszych wydarzeń dnia. Próbowałem wiernie oddać przebieg przebieg akcji górskiej.
29 lipca 2017
04:00 Pobudka. Ostatnie pakowanie i śniadanko.
05:15 Wymarsz grupy: Janusz Gołąb, Szwed Fredrik Strang + HAP oraz Marcin Kin i Kamil Borowski. Bogusław Leśnodorski i Dariusz Urbanowicz odprowadzili ekipę pod ścianę. Marcin i Kamil napierają pod górę (w celach fotograficznych i transportowych) do momentu, aż dogoni ich Jędrek Bargiel. Po drodze pod ścianę (ok. 45 min. marszu) nieopatrzenie pochwaliłem się Fredrikowi, że zjechaliśmy na nartach z ostatniego żlebu przed Żebrem Abruzzich. Po chwili już maszerował koło mnie Janusz, który uraczył mnie opowieścią o zeszłorocznej lawinie, która wywołała lokalne trzęsienie ziemi. Serak, który ją wywołał, porwał obóz I na Abruzzich. Tam zdeponowane zostały butle z tlenem, których eksplozja z kolei zatrzęsła bazą pod K2. To tak dla dodania pikanterii naszym wyczynom narciarskim sprzed kilku dni.
06:00 Wejście w ścianę. Chwilę po wpięciu w poręczówkę krzyk. Wywołujemy przez radio chłopaków na drodze Cessena. Okazuje się, że to kamień runął w dół. Wyszło małe nieporozumienie, czy “kamień” czy “Kamil”.
07:30 Wraz z Bodkiem Leśnodorskim wracamy do obozu. Jędrek kończy śniadanie.
08:00 Kuba na 5600. Komunikat od Janusza Gołąba, że nie czuje się dobrze, idzie dopóki może, ale wysoko nie dojdzie i zamierza zawrócić.
08:45 Kuba na 5800. Janusz definitywnie schodzi. Ma tylko dojść do przełęczy i przekazać sprzęt Kubie.
09:00 Jędrek krząta się po obozie i dopakowuje plecak. Piotrek Snopczyński przygotował mu dwa słoiczki z miodem do zabrania w górę. Ostatnie ustalenia z ekipą filmową, ostatnie decyzje. Robi się naprawdę ciepło. Jędrek zaraz wychodzi…
09:40 To „zaraz” trochę trwało. W końcu Jędrek wyrusza. Towarzyszą mu Bartek Bargiel (operator drona), Szymon Rzankowski (operator kamery) oraz Piotr Snopczyński (Profesor Snopek).
10:40 Odwrót grupy: Janusz, Marcin i Kamil.
11:10 K2 pokazuje swoje mniej przyjazne oblicze. Z góry leci potok kamieni. Schodzą lawiny śnieżne, potok wody, brei śnieżnej i kamienistej. Robi się bardzo niebezpiecznie. Kuba został uderzony spadającą skałą w ramię. Szczęście w nieszczęściu, że ten ogromny kamień uderzył w ramiączko od plecaka, a nie w głowę. Pasek nieco zneutralizował siłę, która i tak zepchnęła go w dół. – Nie jest tak tragicznie, ból przepotworny, próbuję iść dalej w górę – deklaruje Kuba. Sytuacja jednak jest nieciekawa. Kamienie sypią się coraz mocniej.
11:20 Fredrik na 6100 m.
11:30 Rozważamy zaprzestanie wspinaczki i odwrót. Warunki panujące na Drodze Cessena nie pozwalają na bezpieczne wspinanie. Decyzja może być tylko jedna: za wszelką cenę bezpieczny powrót do bazy.
12:40 Fredrik na 6300 metrów nie odzywał się blisko od półtorej godziny. Nie brzmi na szczęśliwego zaistniałą sytuacją. Domaga się prognozy pogody i pomocy w wytyczeniu drogi z obozu III do IV. Deklaruje wyjście do obozu III i wyłącza radio.
14:00 Ekipa Jędrka Bargiela w całości melduje się w bazie. Fredrik widoczny z daleka schodzi. Jego HAP oddając radio przyznał, że pogoda powyżej obozu III była wprost beznadziejna, co tylko nas utwierdza w przekonaniu o słuszności decyzji.
***
Rozmowa z Jędrkiem:
Trudny dzień, podsumowujący całomiesięczną wyprawę.
Faktycznie nie wszystko układało się dziś zgodnie z planem. Zresztą od początku ekspedycji borykaliśmy się z problemami. Kuba Poburka najpierw zachorował, potem Janusz Gołąb. Do tego wszystkiego pogoda uniemożliwiała działanie w górze, kiedy powinniśmy szykować trasę. Bardzo mało tej dobrej pogody tutaj mieliśmy. Teraz z kolei zrobiło się bardzo ciepło i doszły potencjalne zagrożenia – zsuwy, lawiny śnieżne i kamienne. Dziś, na dzień dobry okazało się, że Janusz nie wrócił do pełni sił po chorobie. Później Kuba oberwał skałą. Na całe szczęście wszystko się dobrze skończyło. Był w stanie sam zjechać na linach i zejść do bazy, ale takie uderzenie mogło mieć znacznie gorsze skutki. Temperatura do wysokości 6100 jest plusowa, co praktycznie wyklucza bezpieczne działanie. Z racji, że wyszedłem później niż pozostali, miałem okazję obserwacji chłopaków z dołu. Nie wyglądało to dobrze. Jedyną, najrozsądniejszą decyzją było odpuszczenie tego ataku. Najważniejsze, że wszyscy wrócili do bazy cali i zdrowi, nie licząc urazu Kuby, lecz on szybko dojdzie do siebie.
W ten sposób przegrać, to jak wygrać…
Podczas tej wyprawy zebraliśmy bardzo dużo informacji i doświadczeń. Udało się wytyczyć potencjalną linię zjazdu i częściowo ją przygotować. Ona nie wiedzie wzdłuż dróg wspinaczkowych. Potwierdzam teorię, że z K2 da się zjechać na nartach. Jednak aby taka wyprawa skończyła się pełnym sukcesem, trzeba mieć mnóstwo szczęścia, a nie zawsze wszystko się udaje, szczególnie za pierwszym razem. Powtarzam, zebraliśmy dużo informacji, które, przy ewentualnej kolejnej próbie, pozwolą podnieść prawdopodobieństwo realizacji założeń.
Gdzie pozostały luki? Czy wszystkie szanse zostały wykorzystane?
Wiele zależy od pogody, umownie – od sezonu. Zdarzają się takie sezony, że wszystko się udaje i przy minimalnych nakładach da się wszystko przygotować na poziomie wystarczającym do osiągnięcia sukcesu. Kiedy jednak pogoda krzyżuje plany każdego niemal dnia, trudno to przeskoczyć z bazy. To zbyt wielka góra. Bardzo ważny jest potencjał ludzki. Kiedy ktoś chorował, nie miałem kim tego kogoś zastąpić do pracy w górze. Tu się pojawiło wąskie gardło.
Mimo wszystko wykonaliście w górze kawał dobrej roboty.
To bardzo ważne. Udało mi się naprawdę dużo pojeździć szykując trasę. Ekipa sprawdziła się. To wszystko na plus. Wszyscy przeżyliśmy tutaj fajną przygodę. Na ten moment nic więcej nie wymyślimy, bo zrobiliśmy wszystko na co mieliśmy szansę. Ten sport tak wygląda, że czasem trzeba zrobić krok w tył. Ta wyprawa była bardzo cennym doświadczeniem.
Tutaj ryzyko jest nieco większe niż strata trzech punktów za walkower.
Zdecydowanie tak. W naszym przypadku zarządzanie ryzykiem jest kluczowe. Był taki moment, że mogłem postawić na swoim i samodzielnie iść do góry. Jednak K2 to nie miejsce, że można sobie pozwolić na szarże ułańskie bez odpowiedniego zabezpieczenia. W razie jakichkolwiek problemów – nie wiem… wypadku – zostałbym sam na górze. I co wtedy? Nie warto ryzykować wszystkiego. Życie jest najważniejsze, a warunki panowały takie, że wisiało ono na włosku. Oczywiście można robić skrajnie trudne rzeczy, ale wszystko musi być przygotowane i zabezpieczone. Góry nigdzie nie uciekną. Poczekają na nas. Jeśli mam kłaść życie moje i kolegów na szali, czasem naprawdę warto jest się wycofać i poczekać.
Siedem wyjść w górę to dużo. W trakcie musieliśmy zmienić pierwotną koncepcję i szukać rozwiązań optymalnych. W bazie może się wydawać, że jest ciepło, lecz 500 czy 1000 metrów wyżej środowisko przestaje być jakkolwiek przyjazne człowiekowi.
Przy tak wysokich temperaturach, trawers wariantem Messnera, który wiedzie pod ogromnymi serakami, był ekstremalnie niebezpieczny. Tam cały czas się sypało i spadało do kotła, przez który chciałem przejechać. Na zboczach płynęły potoki śnieżnej brei i wody. Zejście lawiny to moment. Nie mogłem sobie pozwolić na tak wielkie ryzyko.
Co teraz? Czekasz na zimę?
Teraz muszę pomyśleć o jakichś wakacjach, by pojeździć na rowerze, powspinać się w Tatrach bądź w Alpach. Tutaj wylądowaliśmy na lodzie, dosłownie i w przenośni. Każdy z ekipy potrzebuje odpoczynku. Przy okazji bardzo dziękuję chłopakom za zaangażowanie, wsparcie i współpracę.
Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ